Piłkarze Pogoni Szczecin, poza domowymi meczami, zapominają o swoich mocnych stronach. Kolejny taki mecz oglądaliśmy w sobotnie popołudnie na stadionie przy ulicy Józefa Kałuży w Krakowie. Portowcy przegrali z Cracovią 1 do 2. Szczecinianie nie zasłużyli na punkty.

Wynik meczu otworzył w 20. minucie Mikkel Maigaard. W 72. minucie wyrównał środkowy obrońca Pogoni Szczecin Leo Borges. 3 punkty gospodarzom zapewnił Virgil Ghita w 90. minucie gry.

Stadion Cracovii zalany. Mecz z Pogonią odwołany

Tak mógłby wyglądać tytuł tej relacji, gdyby spełniły się zapowiedzi przedstawicieli krakowskiego klubu. Obiekt przy ulicy Józefa Kałuży w Krakowie nie nadaje się do grania - tak twierdzili przed tym meczem przedstawiciele “pasów”. Wszystko przez obfite opady deszczu, jakie dotknęły południową Polskę. Delegacja ze Szczecina stawiła się na stadionie w komplecie. Gospodarze nie chcieli zorganizować meczu. Pisała o tym w mediach społecznościowych rzecznik prasowa klubu.

– Drużyny są zgodne co do tego, że dzisiejszy mecz powinien zostać odwołany. Czekamy na przyjazd delegata. Tymczasem stan infrastruktury stadionowej nie pozwala na przeprowadzenie spotkania. Trwa szacowanie strat - poinformowała na portalu “X” Marzena Młynarczyk-Warwas, czyli rzecznik prasowy Cracovii.

Natomiast zarówno piłkarze, jak i członkowie sztabu szkoleniowego oraz pracownicy Pogoni Szczecin uważali zupełnie inaczej. Od samego początku mówili, że chcą, aby mecz na stadionie imienia Józefa Piłsudskiego się odbył. Takiego samego zdania był delegat Polskiego Związku Piłki Nożnej, który odwiedził obiekt na dwie godziny przed starciem. Właśnie dlatego, planowo, o godzinie 17:30 usłyszeliśmy pierwszy gwizdek tego meczu.

Portowcy cieniem samych siebie

Gdyby sobotni mecz zakończył się wygraną Pogoni Szczecin, to byłby to wynik niesprawiedliwy. W pierwszych minutach rywalom zagroził Vahan Bichakchyan. Później kibice Portowców łapali się za głowy, po każdym niecelnym zagraniu drużyny gości. W meczu przeciwko Cracovii przed wiele minut bez piłki pozostawał Efthymios Koulouris. Grecki napastnik Pogoni Szczecin cofał się na swoją połowę boiska, żeby chociaż na chwilę dotknąć futbolówki. Cracovia może mieć pretensje tylko do siebie, że zakończyła pierwszą połowę meczu z zaledwie jedną bramką na koncie. Portowcy regularnie tracili piłkę. Mieli spore problemy z przetransportowaniem jej do drugiej linii, czyli formacji pomocy. Po pierwszych 45 minutach sobotniego widowiska, to gospodarze mieli wyższy procent posiadania piłki, co w meczach Pogoni zdarza się bardzo rzadko.

Przebudzenie mocy

Pogoń Szczecin przejęła kontrolę nad piłką w drugiej połowie meczu. Portowcy wymieniali więcej podań i były one dokładniejsze. Udowadnia to statystyka ponad 90% celnych zagrań. Piłkarze Roberta Kolendowicza byli bardziej energiczni. Właśnie w drugiej odsłonie meczu, po stronie zespołu ze Szczecina, pojawiły się pierwsze zaskakujące rywali zagrania. Wraz z większą pewnością siebie pojawiła się też wymienność pozycji oraz udane pojedynki “jeden na jeden”. Owocem tej ciężkiej pracy była bramka z 72. minuty gry. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, strzałem z bliskiej odległości, piłkę do siatki rywali kopnął Leo Borges. Niestety, w końcówce sobotniego meczu spełnił się scenariusz, którego obawiał się trener Robert Kolendowicz. Po stałym fragmencie gry bramkę na wagę zwycięstwa zdobył obrońca Virgil Ghita.

Portowcy nie potrafili więc zaprezentować swoich atutów w Krakowie. Dokładnie tak samo, jak wyglądało to w Poznaniu, Zabrzu i Lubinie. Pogoń traci coraz więcej punktów do podium ligowej tabeli. Rywalizacja w następnej kolejce PKO Bank Polski Ekstraklasy wraca do Szczecina. Pogoń podejmie u siebie Legię Warszawa.