Z dnia na dzień coraz bardziej realna staje się wizja zamknięcia Kina Pionier i powstania w jego miejscu gastronomii. „Jeżeli samorządy nie chcą kupić Pioniera, to po prostu skończymy zabawę i pójdziemy za tym, kto da więcej. Wtedy już naprawdę będzie obojętne, czy to sieć kebabów” – przyznaje ze smutkiem Jerzy Miśkiewicz. A co z „młodym pokoleniem Pioniera”?

Mijają dwa miesiące, od kiedy Jerzy Miśkiewicz zapowiedział odejście z Pioniera wraz z końcem maja. Przez ten czas zadziało się jednak niewiele. Miasto, pytane o chęci kupienia jednego z najstarszych kin na świecie, powracało w odpowiedziach do czasu, kiedy zleciło opracowanie wyceny.

Kiedy brak było (i nadal jest, ale o tym za chwilę) jasnej deklaracji ze strony miasta, niektórzy mieszkańcy nadziei zaczęli szukać w „młodszym pokoleniu Pioniera”, mając na myśli potomstwo Jerzego Miśkiewicza i jego wieloletnich wspólników.

„Ciężko bez doświadczenia przejąć kino i zacząć działać”

Anna Bielawa pomaga obecnie ojcu w znalezieniu kupca, który zagwarantuje przetrwanie Pioniera. Natomiast Marcin Szewczyk odziedziczył po rodzicach udziały i pełni rolę współwłaściciela. Zgodził się udzielić nam kilku zdań wyjaśnień.

– Czemu kino ma być sprzedane jak zostaje jeden wspólnik? Sprawa jest dość „prosta”. Jeżeli jeden ze wspólników chce zakończyć działalność, sprzedać udziały, to wyjść jest naprawdę niewiele. Były prowadzone rozmowy, aby udziały pana Jerzego odkupił mój kolega, ale nie osiągnięto porozumienia. Rozwiązania, które pozostały, to albo likwidacji spółki, albo sprzedaż – wyjaśnia Marcin Szewczyk.

Jednocześnie podkreśla, że priorytetem dla niego jest przede wszystkim „przetrwanie Pioniera”. – Próbujemy sprzedać kino od 18 miesięcy, ale najważniejsze dla nas jest to, aby mogło kontynuować dalszą działalność – zaznacza.

– Od dziecka byliśmy związani z Pionierem, ale oboje poszliśmy swoimi drogami. To był biznes naszych rodziców, a my mamy swoje ścieżki zawodowe. Ciężko, nie działając w sektorze filmowym, przejąć kino i od razu dobrze funkcjonować – dodaje Anna Bielawa w rozmowie z Gabrielem Augustynem podczas Studia Kultura.

„Tylko miasto da gwarancję, że Pionier będzie dalej istnieć”

Wszystkim osobom związanym z Kinem Pionier zależy, aby mogło dalej istnieć na mapie Szczecina. Bez Jerzego Miśkiewicza, który prowadzi biznes od kilkudziesięciu lat, nie będzie to jednak możliwe. Stąd decyzja o sprzedaży z nadzieją, że przejmie je miasto. Jak tłumaczy wieloletni współwłaściciel, taka opcja daje gwarancję, że kino będzie działać. Jednocześnie żaden z prywatnych zainteresowanych nie podpisze umowy, która zobowiązałaby go do prowadzenia Pioniera przez kolejne lata.

Wspomniana już wycena, którą miasto zleciło ponad rok temu, straciła swoją ważność. Za pierwszym razem Jerzy Miśkiewicz odrzucił propozycję, która jego (i nie tylko) zdaniem była zbyt niska. Przypomnijmy - według operatu, nieruchomość przy al. Wojska Polskiego 2 została wyceniona na ponad 1,46 mln zł, sprzęt kinowy – na niecałe 200 tysięcy złotych, a marka – na 3 procent wartości nieruchomości i sprzętu (niecałe 50 tys. zł) .

Jerzego Miśkiewicza szczególnie zabolała oszacowana wartość samej marki. Jego rozczarowanie podziela dziennikarz filmowy Krzysztof Spór.

– Wyceny przeprowadzane przez rzeczoznawców można zastosować przy fabrykach, ale nie do przedsięwzięć artystycznych. Nie można wycenić tego ile dostaje nasz intelekt, nasza dusza. Byłem oburzony, kiedy rzeczoznawcy wycenili wartość samej marki na niecałe 50 tysięcy złotych. To nie chodzi o to, aby wartość kina przeliczać w prosty, mechaniczny sposób – tłumaczy gość Gabriela Augustyna. – Tacy rzeczoznawcy powinni mieć wsparcie osoby, która rozumie wartość kina.

Prowadzenie Pioniera nie wiąże się „z byciem na minusie”

Krzysztof Spór, który na co dzień zajmuje się Kinem Zamek, nie rozumie „jak można nie chcieć tak dochodowego kina studyjnego”. – Gdybym miał takie pieniądze, brałbym je w ciemno i byłbym najbogatszym kulturowo mieszkańcem Szczecina – dodaje. Jednocześnie zwraca uwagę, że „wszyscy są za tym, aby ratować Pioniera, ale nie przekłada się to na żadne realne działanie”.

Dodajmy, że prowadzenie Pioniera nie wiązałoby się z „byciem na minusie”. Jak podkreślał już Jerzy Miśkiewicz, kino generuje zyski na poziomie około 90 tysięcy złotych rocznie. Jeśli prowadziłby je dobry zarządca, który zna i rozumie sztukę kina, inwestor nie byłby stratny.

– To najbardziej rozpoznawalne szczecińskie kino zarówno na arenie krajowej, jak i międzynarodowej. Mamy potencjalnych 400 tysięcy widzów. Kina studyjne i autorskie mają widza i chcą być konsumowane – przekonuje Krzysztof Spór. – To, że Jerzy Miśkiewicz odchodzi, wiemy od dwóch miesięcy. Ale przez ten czas nie wydarzyło się nic. Nie licząc jakiś zmyłek, inwestorów wysyłających listy do mediów, że są zainteresowani kupieniem Pioniera.

– Jakie było nasze zdziwienie, kiedy to od mediów dowiedzieliśmy się, że ponoć rozmawiamy z jakimś konsorcjum. Do tej pory trwają rozmowy z osobą, która jest zainteresowana kupnem, ale nic nam nie wiadomo, że jest przedstawicielem amerykańskiego konsorcjum – wyjaśnia Anna Bielawa.

Dyskusja zaczęła się od nowa, a czasu coraz mniej

Wznowiona w poniedziałek przez radnych z komisji ds. kultury i promocji miasta dyskusja także nie przyniosła żadnych, konkretnych decyzji. Rajcy zgodnie stwierdzili, że trzeba ratować Pioniera, ale nie mają w swoich rękach żadnych narzędzi. Jedyne, co mogli zrobić, to skierować dezyderat do prezydenta Piotra Krzystka. Tym samym dyskusja rozpoczęła się na nowo. A czasu jest coraz mniej, raptem trochę ponad miesiąc.

Jerzy Miśkiewicz nie ukrywa, że po ostatnich rozmowach z radnymi, wyszedł „podłamany”. Liczył bowiem na obecność osoby decyzyjnej, która mogłaby mu powiedzieć wprost, czy miasto nadal chce i może kupić Pioniera. – Wtedy wszystko byłoby wiadome. To, że jest tyle ludzi, którzy dobrze życzą Pionierowi, to oczywiście dobra rzecz. Kino ma niesamowitą ilość przyjaciół i cenię to. Ale same wyrazy poparcia to w tym przypadku za mało – tłumaczy.

Pomimo tego, że właściciele Kina Pionier bardzo chcą, aby dalej ono istniało, to w obecnej sytuacji wydaje się to mało realne. Bez konkretnych decyzji miasta, jedyną propozycją biznesową pozostaje ta od sieci kebabów. Urząd marszałkowski również nie ma w planach odkupienia Pioniera. Jak tłumaczy biuro prasowe, „to typowo miejska instytucja, której zasięg i wartość promocyjna służą miastu Szczecin, a nie całemu regionowi”.

Widmo kebabu coraz bliżej - czas na wielką mobilizację mieszkańców

– Nie ma kupca, chętnego na kino, ja też już nie mogę pracować. Jedyne wyjście to zamknięcie i sprzedaż. Jeżeli samorządy nie chcą kupić Pioniera, co dawałoby gwarancję, że kino będzie utrzymane, to skończymy na tym, kto da więcej i tyle. Wtedy to już obojętne, czy to będzie kebab. Każdy mówi dobre słowa, ale jakie mamy wyjście? Żadne. Jesteśmy zainteresowani drugą wyceną, ale goni nas czas – podkreśla po raz kolejny Jerzy Miśkiewicz.

Jak uważa Krzysztof Spór, tylko spotkanie z prezydentem może przynieść jakiś efekt. Jednocześnie skłania się ku myślom, że miasto jednak nie przyjdzie z pomocą.

– Z całym szacunkiem, ale 1,5 miliona złotych za całego Pioniera to nie są pieniądze nie do wygospodarowania w budżecie miasta. Nie ma czasu na rozmowy. Pan Jerzy zrobi to, co deklaruje i w te wakacje nie doświadczymy po prostu kina artystycznego w Szczecinie – ostrzega dziennikarz filmowy i dodaje:

– Wiele zależy od nas. Jeśli jako mieszkańcy nie wpłyniemy na tę sprawę i nie wyrazimy poparcia, to nic się nie zmieni. Najważniejsza jest odpowiedź miasta, aby dało jasny sygnał i konkretnie stanęło przed sprawą.