W pokoiku na pierwszym piętrze przy ul. Krzywoustego 17 artystyczne cerowanie trwa od 71 lat.


Albo kot, albo mól

Idąc ulicą Krzywoustego znikam w pracowni cerowania artystycznego Hanny Napieraj.

Pani Wioletta przyniosła tu jasny sweterek. Hanna Napieraj widzi dziurkę na rękawie przy ściągaczu. – To może być przez pazur kota – mruczy. Zaznacza miejsce szpilką. – Mole to najlepiej lubią się zagnieździć na ramieniu marynarki. Wybierają takie miejsca, żeby się jajeczka nie zsunęły – wyjaśnia.

Ekspedientka z drogiego sklepu zostawiła połyskującą różową bluzeczkę, którą klientka zaczepiła biżuterią.

Pasjonat ułanów przyniósł poprzecierany szynel wojskowy, postrzelany kulami płaszcz kawalerzysty. – Mocne grube sukno, aż mnie ręce bolały i miałam poobcierane, ale czasem udziela mi się entuzjazm, że się chce coś zrobić dla kogoś, kto ma pasję – mówi pani Hania.

– Mama to jeszcze dystynkcje oficerów haftowała na pagonie srebrną nitką, która nazywa się bajorkiem – dodaje. – Ciężkie były ich sukna na płaszcze, i jeszcze jak przychodził wojskowy, to trzeba było zapakować taki płaszcz w paczkę, bo zasady w wojsku były, że w mundurze nie wypadało iść w ręce z siatką.

Dzwoni klientka, która chce ozdobić jedwabną bluzkę guziczkami obciągniętymi materiałem. – Czy pani obleka guziki – pyta, bo klientki czasami się krępują. – Usługa nazywała się i nazywa się obciąganiem guzików – mówi twardo pani Hanna.

Uratuje przetarte jeansy. Wymyśliła nawet jak podnieść oczko w t-shirt. Nylon się nie ceruje, ale ona ma patent na ratowanie nylonowych kurtek. Obserwuję, jak drzwi się nie zamykają. Z torbami pełnymi sweterków przyjeżdżają klientki ze Świnoujścia, Wolina, Wisełki. Przyjeżdżają do Szczecina do lekarza, za miesiąc kolejna wizyta, wtedy odbiorą nareperowaną odzież.

Artystyczne cerowanie to znaczy takie, żeby nie było widać. W pracowni wisi kartka, że usługa płatna jest z góry. Hanna Napieraj przyjmuje klientów a kiedy Szczecin śpi, wyposażona w paletę igiełek, niektóre jak mgiełka, ceruje pod lampą kosmetyczną z powiększaczem.

Wojna i po wojnie

Rodzice przyjechali w 1945 roku do Szczecina z Warszawy. – Pobrali się na taty imieniny, 24 czerwca, a we wrześniu poszedł na wojnę. Wróci spod rumuńskiej granicy do młodej żony.

Razem przetrwają wojnę w Lubelskiem, ale potem nie będą mieli do czego wracać w Warszawie. – Dom dziadka na Bródnie się spalił, więc dziadkowie zamieszkali na starej drewnianej plebanii, oni z jednej strony firanki, ciotka z wujkiem z drugiej – opowiada Hanna Napieraj. – Babcia się nie zgodziła na przyjazd do Szczecina, bała się. Brat mojej mamy tuż po zakończeniu wojny został na dworcu zastrzelony przez ubecję.

– Tu do Szczecina przyjechało bardzo dużo warszawiaków – dodaje. – Mogę powiedzieć, kto który sklep zajmował na placu Zamenhofa.

Napierajowie otworzyli w Szczecinie sklep galanteryjny przy ulicy Krzywoustego 17 przy samej bramie. Na szyldzie była też usługa podnoszenia oczek. – Na pewno było też obciąganie guzików – mówi Hanna Napieraj. – Ta maszynka jest przedwojenna, ale to zostało sprowadzone z Łodzi. Łódź była wtedy zagłębiem włókienniczym, a o Szczecinie mówili, dziki Zachód.

Sklep „Jan Napieraj Galanteria” działał na parterze, ale kiedy w 1950 roku zaczęło się socjalistyczne „odkułaczanie” i państwo zabierało prywaciarzom zakłady, Napierajowie musieli oddać punkt usługowy, ale pod tym samym adresem Janowi udało się załatwić żonie przydział na pokoik do pracy na pierwszym piętrze.

– Bo mama Celina Bochińska była po prestiżowej Miejskiej Szkole Rękodzielniczej, gdzie dziewczęta uczyły się szycia i cerowania – mówi córka. Zachowała zaproszenie na raut do prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy z okazji rozdania dyplomów. I zdjęcie, na którym dziewczyny stoją z prezydentem Starzyńskim na schodach Zamku Królewskiego. Wszystkie w mundurkach z marynarskimi kołnierzami.

Makatka pani Hani

Jeszcze z 1950 roku brat pani Hani zapamiętał taką scenę. – Zatrzymała się taksówka i wysiadła z niej mama z tobołkiem, czyli ze mną – śmieje się Hanna Napieraj.

Samochodów Krzywoustego jeździło wtedy niewiele, za to sporo było trawników i dorodnych drzew.

– Od 1956 roku przed bramą stał już samochód taty, najpierw był opel kapitan, którym 12 godzin jechaliśmy do Warszawy, później przeszliśmy przez warszawy, skody, fiaty…

Rodzice pokierowali córkę do Technikum Odzieżowego: – Lubię manualne zadania, ale żeby przez rok szkoły szyć czepki dla pielęgniarek?

W pracy w Społem poznała wszystkich najważniejszych dyrektorów „od jedzenia”. Kiedy mama zaczęła chorować, córka zaczęła przejmować jej obowiązki. W pokoiku na pierwszym piętrze przy ul. Krzywoustego artystyczne cerowanie trwa od 71 lat.

Hanna Napieraj przyjmuje od klientki siedem sweterków z dziurkami i się śmieje, kiedy opowiada, jak lekarka zapytała ją, jakie operacje przebyła, a ona sobie pod nosem pomyślała: wymieniać od góry do dołu, czy datami?

W dawnych czasach dziewczęta i gospodynie haftowały makatki kuchenne. Na białym płótnie wyszywały wzór i niebieskim sznureczkiem sentencje o charakterze moralizatorskim. Nienowoczesne makatki w połowie lat 70. zaczęły znikać z kuchni, ale teraz wróciły do muzeów, a nawet sztuki współczesnej. Pytanie do pani Hani: – Co by na takiej makatce wyhaftowała? Odpowiedź: „Żyj tu i teraz, i ciesz się tym życiem”.

Przesłanie Pana Profesora

Tylko jeden sąsiedzki balkon dzielił Napierajów od prof. Marka Eisnera, niezwykle zasłużonego dla medycyny. Na kamienicy przy ulicy Krzywoustego 16 wisi upamiętniająca go tablica. Hanna widziała często, jak doktor wychodził na balkon łapać promienie słońca.

Ze względu na żydowskie pochodzenie Marek Eisner nie mógł podjąć studiów we Lwowie, ale z wyróżnieniem ukończył medycynę w Wiedniu. Rodzinny Borszczów na pograniczu w obwodzie tarnopolskim, najpierw najechali bolszewicy, potem miejscowość została przejęta przez wojska węgierskie, a potem zaczęła się okupacja niemiecka. O wojnie mówił, że był „szczęśliwcem, któremu ukrycie zaproponowali Polacy i Ukraińcy”. Blisko dwa lata ukrywał się z siostrą w bunkrze wykopanym w ziemi pod stodołą. We wspomnieniach opisał, jak kiedyś do stodoły wpuszczono konie oddziału węgierskiej kawalerii, zwierzęta zaczęły tupotać, zasypały ziemią kryjówkę do połowy.

W 1946 roku przyjechał do Szczecina i tu przeszedł karierę od pediatry do światowej sławy endokrynologa. Pierwszy w Polsce zaczął leczyć karłowatość przysadkową ludzkim hormonem wzrostu, niektórzy urośli ponad 20 centymetrów. Mógł wybierać szpitale na całym świecie, w 1968 roku powiedział, że nie opuści pacjentów. Uważał medycynę za sztukę spotkania z człowiekiem (popartą nauką). Pacjenci wspominają, jak często przysiadał na ich łóżkach, długo rozmawiał z chorymi, czasem wziął za rękę.

Hanna Napieraj: – Nie korzystał ze środków komunikacji, codziennie chodził pieszo do szpitala na Arkońskiej. A my dzieciaki, z Krzywoustego też biegaliśmy przez miasto, po pagórkach, na basen Pogoni (bo to było w dawnych czasach).