Bez wytycznych, bez planu, bez informacji, pozostawieni sami sobie. Tak czuje się prywatny sektor branży edukacyjnej. Jak podkreślają właściciele szkół językowych, problemem nie jest teraźniejszość – problemem jest przyszłość. Większość ośrodków zarabia do czerwca, później stara się przetrwać i we wrześniu odrobić straty.

Brak wytycznych, brak informacji

Prowadzimy zajęcia online – powiedział właściciel szczecińskiej szkoły językowej, pan Radosław. – Jednak gros klientów chce wrócić do normalnych zajęć. Nie wszyscy przecież mogą uczyć się przez Internet i nie wszyscy chcą. Pytają nas, kiedy zajęcia będą prowadzone normalnie. A my nie możemy im nic powiedzieć.

Ludzie chcą namiastki normalności, jak tłumaczy Magdalena Król, właścicielka szkoły językowej Kingdom: – Z jednej strony praca zdalna w domu, a z drugiej strony dzieci na głowie. Ta opcja wyjścia z domu jest nagle bardzo potrzebna. Mieliśmy klientkę, która próbowała zajęć online, ale zrezygnowała na czas kwarantanny. Dlaczego? Powiedziała, że nie jest w stanie w domu uczyć się z dwójką dzieci. One mają swoje lekcje online, a ona swój home office.

Na zajęcia do szkoły Kingdom uczęszczają również dzieci, z którymi także trudniej pracuje się online. – Po pierwszych zajęciach zadzwonili do mnie rodzice chłopca, który ma kilkumiesięcznego brata. Powiedzieli, że dziecko właśnie zaczęło ząbkować i nie ma atmosfery pozwalającej się skupić.

Na kurs w formie online w szkole pana Radosława zdecydowało się tylko 40% klientów, którzy do tej pory uczestniczyli w nim w tradycyjny sposób.

– Są wytyczne dla fryzjerów, kosmetyczek, gastronomii, dla hoteli – wymienia Król. – Ale nie ma dla nas. Po prostu o nas zapomnieli.

– Dzwoniłem do sanepidu w Szczecinie, w Poznaniu, w Warszawie – opowiada pan Radosław. – Nikt nic nie wie! Są tylko ogólne przepisy, które mówią, że trzeba być w maseczkach, zachować 1,5 m odstępu od innych, a na jednego człowieka ma przypadać 4 m2 przestrzeni.

Aby móc prowadzić w ten sposób zajęcia dla 10 osób, pan Radosław musiałby mieć ogromną salę. – To jest coś abstrakcyjnego!

Opłaty, zwroty i straty

Nie opłaca się prowadzić zajęć w salach dla np. trzech osób. – Lektorowi płacę za godzinę pracy – tłumaczy pan Radosław. – Grupa składająca się z dwóch osób i grupa składająca się z dziesięciu osób to ten sam koszt. W systemie rotacyjnym to się po prostu nie opłaca.

Co gorsza, kursanci są rozbici. – Mamy grupy, w których część ludzi kontynuuje naukę przez Internet, a część nie. Ci drudzy będą na innym poziomie od tych pierwszych. Jak potem ich znów połączyć? Ci kursanci po prostu do nas nie wrócą.

Koszt wynajmu sal jest spory. Często umowy najmu podpisywane są z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia. – Postojowe czy pożyczka z PUP-u to za mało – żali się pan Radosław.

– Nasza branża jest mocno sezonowa. Szkoły zwykle działają od września do połowy grudnia – tłumaczy Król. – I później od stycznia do czerwca. Z przerwą na ferie i Święta Wielkanocne. Na okres wakacyjny zarabiamy w marcu, kwietniu i maju. W tym roku nie zarobiliśmy tych środków, a w dodatku muszę oddać 4 tysiące złotych klientom za zajęcia, które się nie odbyły.

Król podkreśla, że dodatkowym źródłem utrzymania dla szkoły językowej były półkolonie. – W ubiegłym roku do końca maja miałam już 80% procent miejsc sprzedanych. Teraz nie mogę zrobić nawet oferty.

Przedsiębiorcy żyją w ogromnej niepewności. – Nie wiemy, jak przygotowywać nowy sezon we wrześniu ani jak konstruować cennik – z goryczą mówi pan Radosław. – Nikt nic nie wie, po prostu o nas zapomnieli.