Ponad tysiąc listów małych pacjentów z kilkunastu szpitali z całej Polski trafiło prosto do rąk świętego Mikołaja. Wszystko dzięki sierżantowi Łukaszowi Agasiowi i starszemu szeregowemu specjaliście Łukaszowi Chlebowskiemu z Brygady Wsparcia Dowodzenia Wielonarodowego Korpusu Północno-Wschodniego.
Misja jak żadna inna
To była misja, która nie należy do codziennych wojskowych obowiązków. Choć służba pochłania większość ich czasu, żołnierze chcieli zrobić coś dla lokalnej społeczności. Sierżant Łukasz Agaś i starszy szeregowy specjalista Łukasz Chlebowski wcześniej byli już wolontariuszami w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym nr 1 w Szczecinie i to właśnie Święty Mikołaj, patron Oddziału Onkologii i Hematologii Dziecięcej, zainspirował ich do zorganizowania wyprawy polarnej w szczytnym celu.
– Tak narodził się pomysł zebrania listów od dzieci i zawiezienia ich w wojskowym konwoju. Gdzie listy będą bezpieczniejsze niż w rękach żołnierzy? Następnie przyszła myśl: czemu ma skorzystać na tym tylko jeden oddział, skoro możemy odezwać się do innych dziecięcych oddziałów onkologicznych i hematologicznych – przyznaje sierżant Agaś. I tak w ręce żołnierzy trafiło ponad tysiąc listów z kilkunastu szpitali w całej Polsce.
– Od części szpitali dostaliśmy je pocztą, do innych pojechaliśmy osobiście, gdzie spotkaliśmy się z administracją oddziałów oraz z dziećmi. Równolegle kontaktowaliśmy się z biurem Wioski Świętego Mikołaja w Rovaniemi i stworzyliśmy stronę wydarzenia na Facebooku – dodaje starszy szeregowy specjalista Chlebowski.
Wprost do rąk świętego Mikołaja
Na stronie na Facebooku można było śledzić ich podróż na odległy kraniec Finlandii, do samej stolicy Laponii Rovamieni. Jak przyznają, to region równie piękny, co bezlitosny, z surowym klimatem i średnimi temperaturami wynoszącymi w zimie -12°C, a w skrajnych przypadkach spadającymi nawet do -45°C.
Wszystkim było jednak ciepło na sercu, kiedy święty Mikołaj otrzymał listy od dzieci z Polski. Co najważniejsze, Agaś i Chlebowski nie wrócili do Szczecina z pustymi rękami, a ze świątecznymi upominkami dla tych, którzy czekali na nie w szpitalach po drugiej stronie Bałtyku.
W sumie podróż trwała trzy dni, nie licząc kilkunastotygodniowych przygotowań. Nie ma jednak wątpliwości, że warto było poświęcić każdą minutę.
– Każdy, kto chociaż raz był na oddziale onkologii dziecięcej i spotkał się z uśmiechem, entuzjazmem i szczerością wie, że prywatny czas i wysiłek są tego warte, ale to nic w porównaniu z tym, z czym muszą się zmagać mali pacjenci. Daje to niesamowitego kopa do działania oraz wyrzut endorfin, dzięki temu wchodzisz w koło, które się samo napędza – komentuje sierżant Agaś.
Patronat honorowy nad akcją objął Minister Obrony Narodowej, a środki finansowe przekazały Polskie Siły Zbrojne.
Komentarze
7