Zbliża się festiwal Spoiwa Kultury. Na specjalne zaproszenie Teatru Kana do Szczecina przyjedzie jeden z najważniejszych teatrów alternatywnych – Akademia Ruchu.

Wyraźnie. W milczeniu.

Jest to jedna z głównych różnic pomiędzy teatrem repertuarowym a plenerowym. Ten pierwszy jest grany często w tej samej przestrzeni, ale jednocześnie równie dobrze może być grany w innej, bez zmiany znaczenia. Dla nas, od pierwszego wyjścia na ulicę, wybór miejsca był bardzo istotny. Właśnie ulica nam uświadomiła, że nie można być obojętnym wobec miejsca. Gdy w Warszawie po raz pierwszy wyszliśmy na ulicę, okazało się, że popełniliśmy podstawowy błąd – nie przyjrzeliśmy się wcześniej temu miejscu, nie przejęliśmy się jej charakterem. To było miejsce takich ludzi niepracujących i wkraczając na ich teren zostaliśmy potraktowani agresywnie. Mimo, że dla reszty przechodniów cała akcja była sukcesem ,ja byłem załamany.

 

Teatr Akademia Ruchu to zespół łączący w swojej pracy różne dziedziny sztuki: teatr, film, performance, sztuki wizualne. Szczecińskiej publiczności zostanie zaprezentowana akcja teatralna pod nazwą „Wyraźnie. W milczeniu”. Aktorzy zaproszą do interakcji widzów nad brzegami Odry, gdzie wspólnymi siłami artyści wraz z widzami utworzą napisy przy pomocy specjalnych lampionów. Akcja odbędzie się2 lipca o godzinie 22.00 przy Nabrzeżu Starówka i Nabrzeżu Wieleckim pod Trasą Zamkową.

Wywiad z liderem Akademii Ruchu – Wojciechem Krukowskim.

Teatr Akademia Ruchu wyróżnia się specyficzną formą przekazu. Idzie zdecydowanie w stronę sztuki performance. Czy zawsze tak było, czy do swojej charakterystycznej metody pracy dochodziliście długo?

Ogólnie nasze działania zawsze były per formatywne, chociaż pierwszy spektakl mieścił się jeszcze w granicach teatru ruchu. Po pracy nad tym spektaklem stwierdziłem jednak, że to nie jest to, co chcę robić. Moja sztuka miała iść bardziej w kierunku performatywnym. Choć jeszcze wtedy, w ’73 roku pojęcie performance jeszcze się do końca nie ujawniło. To było akurat w Szczecinie na Międzynarodowym Konkursie Teatrów Ruchu. W czasie tego naszego debiutu zgarnęliśmy prawie wszystkie nagrody, co nas bardzo zmotywowało do dalszej pracy, ale i podzieliło. W którymś momencie to zatarcie granic gatunkowych było całkowicie oczywiste, przestało być ważne czy jesteś w teatrze czy w czymkolwiek innym. Wiemy ,mniej więcej, co nas interesuje i staramy się wciąż to odnawiać w nowych doświadczeniach, nie pozbawionych ryzyka.

Na początku byliście teatrem studenckim, a z czasem staliście się profesjonalistami.

Kiedy zakładałem teatr to trochę dlatego, że chciałem odejść z innego teatru studenckiego. Wtedy nie zajmowałem się specjalnie teatrem. Bardziej interesował mnie rysunek, animacja. Najpierw miałem robić dla tego teatru scenografię, potem pomóc w reżyserii, ale chciałem to rzucić, nie podobało mi się. I pewnie bym zrezygnował gdyby nie pewna aktorka, która mi się podobała i która obecnie jest moją żoną [Jolanta Krukowska – aktorka Teatru Akademia Ruchu - przyp. red.]. Powiedziałem jej wtedy, żeby odeszła ze mną z tego teatru, to ja założę własny. No i to był już realny powód, żeby ten teatr rzeczywiście założyć.

Jesteście ze sobą w prawie niezmienionym składzie od czasów studenckich. Jaka jest metoda na utrzymanie takiej stałej grupy?

Na początku tak sobie ustaliłem, że będę pracował w tej grupie tak długo, aż będę miał poczucie i będę dawał poczucie moim partnerom, że tworzymy rzeczy oryginalne, niepowtarzalne, które ciągle wnoszą coś nowego do naszej świadomości i sztuki w ogóle.

W spektaklach Akademii dużą rolę odgrywa związek z miejscem. To właśnie przestrzeń staje się często głównym bohaterem akcji i spektakli. 

Jest to jedna z głównych różnic pomiędzy teatrem repertuarowym a plenerowym. Ten pierwszy jest grany często w tej samej przestrzeni, ale jednocześnie równie dobrze może być grany w innej, bez zmiany znaczenia. Dla nas, od pierwszego wyjścia na ulicę, wybór miejsca był bardzo istotny. Właśnie ulica nam uświadomiła, że nie można być obojętnym wobec miejsca. Gdy w Warszawie po raz pierwszy wyszliśmy na ulicę, okazało się, że popełniliśmy podstawowy błąd – nie przyjrzeliśmy się wcześniej temu miejscu, nie przejęliśmy się jej charakterem. To było miejsce takich ludzi niepracujących i wkraczając na ich teren zostaliśmy potraktowani agresywnie. Mimo, że dla reszty przechodniów cała akcja była sukcesem ,ja byłem załamany. 

I jak od tego czasu zmieniło się podejście do miejsca?

Od tamtej pory staraliśmy się zintegrować z miejscem. Z jednej strony mieliśmy się od niego odróżnić, żeby w ogóle coś przedstawić, pokazać, ale z drugiej strony zaczęliśmy uwzględniać szczególne cechy tego miejsca. Nie mieliśmy już wtedy większych problemów z agresją. No, może poza jednym przypadkiem, gdy miejscowi dresiarze chcieli się z nami kąpać podczas spektaklu.

A jak podeszliście do Szczecina? Na co zwracaliście szczególną uwagę?

Otóż jeśli chodzi o Szczecin to było to miasto, o które mogła wybuchnąć wojna polsko-NRDowska. Szczecin jest dla nas zapisany sentymentami ludzi, ich dramatami. Można o tym napisać książkę, ale my chcieliśmy powiedzieć o tym w kilku czystych gestach. Nie chcemy naruszać norm przyzwoitości mówienia o rzeczach skomplikowanych, ale jednocześnie chcemy dotknąć tego problemu i skłonić ludzi do poświęcenia uwagi, refleksji. Wiadomo, że jednym zdarzeniem nie załatwia sie takich spraw, ale takich zdarzeń musi być więcej, żeby coś zmienić, wytworzyć odpowiednią aurę. Ponadto Szczecin ma jeszcze tę szczególną cechę, ze został zbudowany według nowoczesnego, gwieździstego układu przestrzennego. Szczecin jest też takim miejscem, które integruje dwie tradycje. Tę młodą, polską z tradycją niemiecką, znacznie dłuższą. W tym momencie jest bardzo ważne, żeby miasto nie udawało czegoś, czym nie jest, przyjęło swoją historię. Poza Niemcami, którzy nas wysiedlali i robili nam krzywdę, byli także Ci, którzy coś budowali, tworzyli. Pamięć tych drugich przesłaniają nam okrucieństwa drugiej wojny światowej. Myślę, ze to jest ten problem podążania ku jakiejś harmonii wewnętrznej, nie zakłamywania historii miejsca.

Nie boicie się niezrozumienia czy braku akceptacji publiczności? 

W każdej sytuacji, w każdym akcie komunikacji trzeba się z tym liczyć. Ważne jest dla nas, żeby poruszyć świadomość, pobudzić do zadawania pytań samym sobie czy we własnym środowisku. W sztuce właśnie chodzi trochę o prowokowanie, zadawanie dalszych pytań. Sztuka powinna wprowadzać ludzi na nieznany im dotychczas teren, dlatego musi być trudniejsza niż komunikaty życia codziennego. 

Dziękujemy za rozmowę.