Było o „inteligentnym inaczej” Jurczyku, absurdach PRL-u, wrogach, najściach SB, internowaniu, pijaństwie w 13 Muzach, ale przede wszystkim o zmianach zachodzących w dziennikarstwie, kraju, Szczecinie, samym autorze. Piotr Zieliński, szczeciński dziennikarz, rozlicza się z przeszłością. Czy rozrachunek wychodzi na korzyść?

Ze wszystkich książek, które trafiłī w moje ręce ta wzbudzała moją największą ciekawość. Niemal 300 stron, a na nich ponad pół wieku pracy dziennikarskiej i zmian społecznych okraszonych anegdotami i zdjęciami. Zabierając się do lektury przeczytałam kilka opisów tej pozycji – gdzieniegdzie trafiła się informacja, że Piotr Zieliński, bez oporów bierze na warsztat przeszłość, rozlicza ją, pisząc otwarcie, nie oszczędzając nikogo. Że książka ta z pewnością przysporzy mu kolejnych wrogów.

O Jurczyku już wiemy…

Muszę przyznać, że czytając czekałam na tę bombę, która zmiecie wszystkich „tych złych”, „wrogów” , o których Zieliński pisze we wstępie. Zamiast tego dostajemy kilka nazwisk, bez większych smaczków poza „nie lubili mnie” , „nie zamierzali mi ułatwiać pracy”, „wiadomo, że współpracowali” etc. Reszta zamknęła się w ogólnikach, chociażby takich:

„W czasie karnawału Solidarności większość szczecińskich dziennikarzy biła się w pierś za swoje wcześniejsze niegodziwości, solennie obiecując Solidarności poprawę. Jak dziś uważam, było to zachowanie koniunkturalne, ponieważ owa większość nie wierzyła już w powrót rządów komuny w starym stylu. Dlatego mizdrzyli się do Solidarności, w głębi ducha będąc ludźmi bezideowymi i zdemoralizowanymi”

I chyba ze wszystkich, którzy w książce są wymieniani z nazwiska najbardziej dostaje się Marianowi Jurczykowi. „Były prezydent Szczecina w bezpośredniej rozmowie operował takim rodzajem inteligencji, jaki byłbym teraz skłonny określić inteligentny inaczej.” Cały ten, kilkustronicowy wątek wzbudza momentami szczery śmiech. Wszystko za sprawą opisu, języka, którym włada Zieliński opowiadając tę historię, tak jakbyśmy siedzieli naprzeciwko siebie, w nieoficjalnej sytuacji.

Chodź, opowiem Ci o przeszłości

I to chyba największa zaleta tej książki – język. Ponad pięćdziesiątletni dziennikarski warsztat autora wychodzi w pełnej krasie. Całość czyta się bez wysiłku, płynnie, dobrze. Właśnie tak, jakby słuchało się opowieści najbliższego kumpla. Język skraca dystans pomiędzy autorem i czytelnikiem. Dygresje, skoki w czasie – nie ma żadnego czynnika, który zaburza lekturę.

Kolejna to tło. Z jednej strony możemy obserwować zawodowy rozwój dziennikarza, który oczywiście jest w pewnym sensie kreacją, obrazem, który mamy zobaczyć – „byłem jeszcze głupi i naiwny” , „mój tekst wówczas był mizerny”. Jego dziennikarską tułaczkę od redakcji do redakcji, czasami dobrowolną, czasami wymuszoną. Z drugiej strony na naszych oczach dokonują się przemiany społeczne, a także przyziemne przemiany krajobrazu. Wraz z autorem przechodzimy obok strajków, wraz z nim jesteśmy internowani, spoglądamy na wzrastającą Solidarność (a potem, na to co dzieje się z początkiem lat 90. XX w.). Widzimy także zmiany w obrazie Szczecina i okolic (budowa elektrowi, osiedli, pożar Kaskady etc.)

Miłość do morza

„Towarzysze i obywatele” to pełen przekrój zmian na różnych płaszczyznach. Rozliczenie, w których Zieliński traktuje łagodnie… siebie.

„Poczekaj – rzekł Timen niemal ciepło – Nie należy się gorączkować.(…) Mamy pewne rozwiązanie, które powinieneś poważnie przemyśleć…

Otóż powinienem wstąpić do partii. Jestem jedynym dziennikarzem w gmachu, który jeszcze nie należy. (…) Powiedziałem – zgoda. Dziś trudno mi uwierzyć, że w chwili próby okazałem się tak słaby i bez charakteru.”

Czy Zieliński bije się w pierś? Długo w książce kreuje siebie na postać zbuntowaną, gardzącą systemem, chcącą przede wszystkim wykonać swoją robotę dobrze. I ja mu wierzę. Bez powodu, narracja, momentami wg mnie zbyt napompowana, wcale nie skrada mojej sympatii. Nie ma po prostu we mnie ciągu do rozliczenia ludzi z etapu, który nie przyszło mi przeżyć świadomie. Dla mnie komunizm to okres dziecięcej beztroski. Wierzę też w szczerość autora, gdy argumentuje, że chodziło o paszport.

Bo obok dziennikarskich doświadczeń książka ta to historia wielkiej miłości do morza, podróży, światowych rejsów, w które wypływał autor, jego żona. Szczecin zawsze ma w tle morze (nawet jeśli wg Zielińskiego, nie jest tak to połączenie wykorzystywane, jak powinno), więc pokładowe historie i zdjęcia to kolejny ubarwienie.

Ważna pozycja o historii miasta

Kończę książkę Zielińskiego, zatrzymując się na przedrukach jego tekstów. Czyta mi się dobrze, bo to dobre, sentymentalne zakończenie tej książki. Książki, która przywołała w pamięci postaci szczecińskiego dziennikarstwa, czasopisma, miejsca. Zmieniła ich kąt, pozwoliła spojrzeć na nie inaczej. Książki, która przeprowadza nas przez miasto, jego przemiany. Dojrzewanie, które wciąż przecież trwa. Książki, która wywoływała salwy śmiechu, ale także ponury grymas. Czy polecam? Zdecydowanie, stawiąc na swojej półce (być może ku niezadowoleniu Zielińskiego) „Towarzyszy i Obywateli” z pewną satysfakcją, obok wspomnień Zaremby. Robię to, bo to kawał Szczecina, jego historii, nawet jeśli momentami autor sprawia wrażenie, jakby tego miasta nie lubił, nawet jeśli ta historia fragmentami jest trudna do strawienia.