Stara Lokomotywownia , w której aktualnie mieści się Heya Club 22 marca stała się areną finałowej części tegorocznych Inspiracji. Widowisko „Tulse Luper VJ Performance (2005 - 2009)” brytyjskiego reżysera Petera Greenawaya z udziałem DJ Yonderboya z Węgier, przyciągnęło uwagę ponad 1000 osób i z pewnością było godnym zwieńczeniem całego, tak różnorodnego, festiwalu.

VJ-ski projekt Petera Greenawaya był już pokazywany w Polsce (w 2006 roku w Gdyni na festiwalu Open`er,a w 2007 roku w Krakowie) choć wówczas zapoprosił on do współpracy innego DJ-a. Opowieść o postaci nazwanej Tulse Luper, poszerzona o nowe motywy, rozgrywa się w czasie sześciu dekad XX wieku - od 1928 roku, w którym zostaje odkryty uran w Kolorado, do 1989, (moment zburzenia Muru Berlińskiego) Okres ten autor nazywa Czasami Uranu. Przed swym występem opowiadał on sczecińskiej publiczności o własnej wizji kina. Mówił o tym, że to medium jest według niego martwe. Każdy tradycyjnie tworzony film to ilustrowany tekst, a nie samodzielny obraz. Sam jest z wykształcenia malarzem i uważą, że własnie z tej dziedziny sztuki kino powinno czerpać najwięcej. Według niego czas kina, do którego jesteśmy przyzwyczajeni już się wypełnił, bo nie spełnia ono swego zadania ukazując tylko ułamek rzeczywistości. Swą propozycję zaprezentował na sześciu ekranach wiszących na dwóch ścianach,  aczkolwiek stwierdził, że tak naprawdę wolałby by było ich 600 ...

Widzowie mogli obserwować zawartość 92 walizek, w których Luper - pisarz i „nawiedzony” kolekcjoner gromadzi takie przedmioty jak: gwizdki, alkohol, pokrwawione gazety itp.. 92 to liczba atomowa uranu i chyba ulubiona cyfra Greenawaya (w filmie „Kronika Wypadków” z 1980 roku stworzyl katalog 92 postaci, które stały się ofiarami niewyjaśnionych zdarzeń). Przedmioty w walizkach to niejako przejaw szaleństwa Lupera, ale  w obrazach (zarejestrowanych za pomocą technologii cyfrowej) przewijały się też  motywy przemocy, seksu, samotności, historyczne symbole i nawiązania do innych dzieł Greenawaya (takich jak „Pillow Book” czy „Brzuch Architekta”).
The Tulse Luper Suitcase to przedsięwzięcie intermedialne, mocno oddziaływujące na zmysly odbiorców. Fabuła nie jest tu njaistotniejsza, tym bardziej że jest ona poddana formalnym eksperymentom takim jak przenikanie się kadrów, napisy pojawiające się rozmaitych czcionkach, powtarzające się w nieskończoność ujęcia. Greenaway w czasie rzeczywistym reżyserował spektakl żonglując poszczególnym sekwencjami , sprawiając, że wątek narracji gubił się i powracał , zapętlał przenikał przez sieć zupełnie abstrakcyjnych wizji by znów ukazać twarz bohatera. Trudno doszukać się więc chronologii zdarzeń, a sens historii też jest odległy. reżyser zdaje się mówić, że jesteśmy zdani na postrzeganie jej cząstkowości, zależni od formy i jakości przekazu. Nie jest to z pewnością odkrywcza idea, ale sposób jej podania można określić co najmniej efektownym. Publiczność była na pewno zaintrygowana choć zetknąłem się także z głosami rozczarowania. Tak czy owak chyba nie był to stracony czas, bo tylko nieliczni opuścili klub przed zakończeniem tego dość długiego (prawie dwugodzinnego) pokazu.