Na prywatce naprzeciwko hotelu Gryf dziewczyna, która została kurtyzaną, zaproponowała: „Zatańczymy?”. - Rytm mną zakołysał. To była „Diana” Paula Anki. Poczułem powiew wolności - opowiada Wojtek Rapa.

Pod balkonem Cupaka

Czesław Cupak przyjechał z rodziną do Szczecina w 1956 roku. Jak grał na perkusji w lokalach, ludzie przestawali tańczyć. Jak walił w bębny, a Maria Koterbska śpiewała „Karuzela, karuzela” zobaczyć można w filmie „Irena do domu”.

Na szarzyznę Cupak miał odpowiedź - jam session, które gromadziły w Klubie 13 Muz nadkomplety pragnących słuchać jazz.

W okresie odwilży Dave Brubeck, jedna z największych gwiazd w historii jazzu, zaczyna w 1958 roku trasę po Polsce od koncertu w Szczecinie: w sali gimnastycznej MO, przysposobionej dla tutejszej Operetki (teatr przekazywał milicjantom bilety). Nie tylko ze względów logistycznych. Szczecin żył wtedy muzyką. W każdej z 16 restauracji grał zespół muzyczny.

Tournee amerykańskiego pianisty finansował Departament Stanu USA, bo to była też forma walki z komunizmem. Jazz zawsze był związany z wolnością. W zespole Brubecka niejeden szczecinianin widzi pierwszy raz Murzyna, który gra z białymi i nie jest bity, jak wtedy przedstawiała los czarnych w Ameryce propaganda.

Cupak jest na tym koncercie, więc kiedy przesłuchiwać będzie młokosa, który oświadczył rodzicom, że nie interesuje go szkoła, a potem za podprowadzoną z domu srebrną zastawę kupi gitarę elektryczną, woła do Rapy: - Ty nieuku swingować trzeba, swing, swing.

W 1967 roku na adres szczecińskiego sklepu muzycznego przy al. Niepodległości niemiecka firma Sonor przysyła na nazwisko Czesław Cupak zestaw perkusyjny w prezencie. Przez parę następnych dni przechodnie na ulicy Brzozowskiego przystają, by przez otwarte drzwi balkonowe posłuchać dźwięków.

Wojtek będzie częstym gościem w domu Cupaka.

Mocne uderzenie po szczecińsku

Nowe dźwięki łapało się przez radioodbiornik łowiący w falach Radia Luxembourg.

Płyty pocztówkowe kupowało się w sklepie galanteryjnym Carmen przy Wojska Polskiego, za fotoplastikonem. Siedząca tam pani wskazane z listy przeboje od razu nagrywała na pocztówkę. Taki biznes muzyczny, na który pozwalał PRL.

Oryginalne czarne winyle sprzedawali marynarze. - Polski bigbit wyszedł z morza - uśmiecha się Wojciech Rapa.

W 1962 i 63 roku Szczecin, za sprawą dwóch edycji Festiwalu Młodych Talentów, staje się stolicą bigbitu (ojciec polskiego bigbitu Franciszek Walicki wymyślił taki termin, żeby nie drażnić decydentów, że w Polsce rozwija się dywersyjna muzyka ze zgniłego kapitalizmu).

Jacek Nieżychowski, szef Estrady Szczecińskiej (dziś kontynuuje jej historię Szczecińska Agencja Artystyczna), już podkupił Walickiemu z Sopotu, pierwszy polski zespół bigbitowy Czerwono-Czarni. Ale żeby mógł zorganizować festiwal dla młodzieży, musi jeszcze zastosować pokerową zagrywkę. Sojuszników znalazł w warszawskich redaktorach Wojciechu Giełżyńskm i Stefanie Bratkowskim z „Dookoła Świata”. Redakcja do Cafe Uśmiech zaprosiła na koncert bigbitowy stu wpływowych ludzi. Zdjęcie widowni znalazło się na rozkładówce. Z odsyłaczami z nazwiskami, tu minister, tam sekretarz. A oni na tej fotografii siedzą uśmiechnięci od ucha do ucha i biją brawo. Nie mogli dłużej wstrzymywać festiwalu w Szczecinie.

Po dwóch edycjach towarzysz Wiesław (Władysław Gomułka) wali pięścią: „Co tam się dzieje w Szczecinie!”. Do trzeciej edycji nie dochodzi. W Opolu odbywa się namaszczony przez władzę Pierwszy Festiwal Polskiej Piosenki.

Święci, Lubin lata 60-te | materiały odostępnione przez SAA

Święty w butach Katany

Wojciech Rapa gra na gitarze w zespole Święci, nazwanym od serialu z Rogerem Moorem. Zadebiutowali na studniówce pielęgniarek przy ul. Buczka, teraz chcą zaistnieć na drugiej edycji Festiwalu Młodych Talentów. Ale podczas eliminacji w emocjach młody gitarzysta odwróci się plecami do komisji i usłyszy: „Ten chłopak nie ma pojęcia, co to jest scena”, zostają wykluczeni.

Na każdej dzielnicy był zespół. Każde bogate przedsiębiorstwo jak Stocznia, Polmo, Wiskord miały bigbitowe zespoły.

Depczą starszym kolegom po piętach. - Ja do wujcia, może mi wujcio ten akord napisać - mówił Wojtek do Wiesława Katany, basisty Czerwono - Czarnych a ten dawał mu gitarę do niesienia i tak wprowadzał na koncert. W 1967 roku Czerwono - Czarni z wokalistą Henrykiem Fabianem, który zaszedł najdalej ze szczecińskiej paczki niesfornych Chłopców z Sorrento, w PKiN supportują The Rolling Stones. Bilety do Kongresowej rozprowadzono wśród członków partii a na zewnątrz stał tłum młodzieży, milicjanci z pałkami i armatki wodne.

40 lat po Festiwalu Młodych Talentów Katana gra już u Pana Boga i reaktywujący się Czerwono - Czarni proponują Wojciechowi Rapie koncerty na basie (6 września 2019 grają w Nowej Hucie).

Zabawa w Kaśka da

Cupak poleca Rapę jako zdolnego refrenistę i gitarzystę do zespołu restauracji Maxim w Goleniowie. Gra „do kotleta”. Mówi: - Klezmerem byłem.

Bawi się z bananową młodzieżą, a jak wykrzyczy „Precz z Gomułką”, to w marcu 1968 kosztuje go: łomot od milicji, parę dni spędzonych w goleniowskim areszcie, odebranie paszportu na demoludy i uprawnień muzycznych.

Jak usłyszał w radiu, że zmarł Jimi Hendrix, walnął w literatkę na stole, tak że w dwóch palcach uszkodził nerwy i odtąd gra wypracowaną techniką, kciukiem, palcem serdecznym i kostką.

W Szczecinie marynarze schodzący ze statków w porcie pierwsze kroki kierują do Kaskady, gdzie kwitło życie gastronomiczno - artystowskie miasta bliżej Zachodu niż reszta PRL. Na pierwszym piętrze jest najbardziej reprezentacyjna Sala Kapitańska, na drugim Słowiańska, a jeszcze wyżej Klubowa z barmanką, w której biust tęsknie wpatrują się morjaki przy barze.

Kaskada czy jak wolał satyryk Andrzej Dziatlik: Kaśka - da. Dziennie przychodziło do lokalu 70-90 „dziewczynek”, z zakazem wstępu do Kapitańskiej, chyba, że wchodziły pod ramię z którymś kapitanem statku.

Rapa gra w Sali Słowiańskiej, akompaniują artystom w programach varietes. Zarabia się na „bokach”, tzn. kiedy goście zamawiają u muzyków dedykowane utwory. Pianista Karol Pietrzak puka w sitko: „Panie i Panowie, dziękujemy za oklaski, ale ja znam orkiestrę, która od oklasków umarła”.

W 1981 Kaskada spłonie od zwarcia instalacji elektrycznej, zabierając życie 14 osób, w tym sześciu uczniów Zespołu Szkół Gastronomicznych, którzy odbywali tam praktyki.

fot. Wojtek Rapa ze swoją kolekcją gitar, lata 90-te | zdjęcie udostępnione przez SAA

Jeden maluje, drugi kopie

Podczas grania w Słowiańskiej poznaje Karin Heyn, gwiazdkę z NRD, która namawia go na Berlin Wschodni. Zaczyna się od występów w tancbudzie na terenie dużego wesołego miasteczka, ale tak szturmują niemiecki rynek, że zawędrują do Sali Pałacu Republiki, w którym zobaczą towarzysza Ericha Honeckera.

Z Piotrem Wiszczorem, saksofonistą, ale też zamiłowanym pejzażystą, który miał fantazję nad ranem malować w środku Deutsche Kirche, przeskakują płot. - Nagle usłyszeliśmy słynne „Hände hoch” i jak spod ziemi pojawili się niemieccy policjanci, którzy mierzyli do nas z pistoletów - wspomina Wojciech Rapa. - Wzięto nas za ludzi, którzy planowali zrobić podkop i przedostać się do Berlina Zachodniego. W latach 60. i 70. obywatele NRD próbowali różnymi sposobami przedostać się na zachodnią stronę. Niektórzy przypłacili to życiem.

W pierwszych dniach stanu wojennego muzycy zatrudnieni w szczecińskich lokalach WSS Społem muszą pracować jako pomoce kuchenne.

W Hamburgu, od szefa klubu Keiserhof usłyszy: - Jojtek, tu na materacach spała część zespołu The Beatles, a ty jesteś niezadowolony z mieszkania?! Tu jest kapitalizm.

Wojtek Rapa z zespołem Hot Dog | zdjęcie udostępnione przez SAA

Panie, Panowie Szanujmy wspomnienia

W roku 1978 szczecińskiego gitarzystę angażują popularni Wawele.

W składzie Telegramu tworzą zespół dyskotekowy, którego kierownikiem artystycznym zostaje Jacek Bromski, potem reżyser, który Rapę przygrywającego w nocnym klubie tancerce Roksanie (ostatnia rola kinowa Anny Przybylskiej) - uwieczni w 2013 roku w filmie „Bilet na Księżyc”.

Przychodzi czas zaszczytów. W 60. rocznicę powstania rock’n’rolla w Polsce za popularyzację bigbitu dostaje medal Ubi Concordia ibi Victoria ustanowiony przez prezydenta Miasta Gdańska. Rok wcześniej złoty dyplom od ministra kultury.

Po siedemdziesiątce mówi: - Miałem to wyjątkowe szczęście, że urodziłem się we właściwym czasie i miejscu. Byłem naocznym świadkiem.

Oburza się, że można myśleć, że polski rock narodził się w Jarocinie. Pisze tetralogię szczecińskiego bigbitu (czwarta część „W cieniu kapelusza czyli Dziwne przypadki muzyka rozrywkowego”), którą wydaje Szczecińska Agencja Artystyczna. - Wojtek jest naszym Sienkiewiczem bigbitu – przedstawia Jakub Matura z SAA, wydawca. - Szczecin odegrał dużą rolę w narodzinach polskiej muzyki rozrywkowej, ale jest to niedocenione, dlaczego?

- Za daleko od Warszawy. Kto ma radio, telewizję, studia nagraniowe, rozdaje karty - odpowiada Rapa.

W 1967 roku w życiu Wojciecha Rapy następuje krótki epizod, kiedy sprzedaje gitarę, wzmacniacz i podejmuje pracę w zakładach Wiskord na stanowisku wymieniacz sprzętu maszyn. Ale już po dwóch miesiącach gra na pożyczonym sprzęcie w nocnym lokalu Bajka.