Władze zaczęły stanowczo reagować na epidemię koronawirusa — zamykane są szkoły, pływalnie, sale kinowe i odwoływane imprezy masowe. Zalecana jest domowa kwarantanna, aby mieć jak najmniej możliwości kontaktu z ewentualnymi nosicielami choroby. Jak cała sytuacja wygląda okiem specjalisty? Czy naprawdę trzeba obawiać się ogromnego, śmiertelnego żniwa? Oto rozmowa z dr n. med. Izabelą Tomasiewicz ze szczecińskiej przychodni Balticmed.
Ludzie powoli zaczynają panikować. Co w tym przypadku jest gorsze: sama choroba, czy reakcje wywołane strachem przed nią?
Pamiętajmy, że gdy duża liczba osób będzie stała w kolejkach na SOR-ach — oczywiście mimo dobrego samopoczucia — i zrobi to tylko dlatego, że ma objawy infekcji górnych dróg oddechowych, to po pierwsze zarazi jeszcze więcej ludzi dookoła, a po drugie utrudni właściwą i sensowną pracę lekarzy. To także forma zamachu na dostęp do leczenia dla osób naprawdę chorych i potrzebujących pomocy. Niestety z okazji pojawienia się nowego wirusa zawały serca i udary nie postanowiły się nie przydarzać…
To prawda, ale chyba jak najszersza wiedza o rozwoju wirusa w społeczeństwie jest dla lekarzy cenna?
Tak, ale jeśli na całym świecie liczba zbadanych i potwierdzonych przypadków wynosi około 100 000, to podejrzewam, że naprawdę zakażonych jest dwukrotnie lub trzykrotnie więcej. Dlaczego? W szpitalach — zwłaszcza w Chinach — raczej nie bada się przesiewowo ludzi, którzy czują się świetnie, ale tylko kaszlą od kilku dni. Ponadto część osób, która czuje się źle, ale nie znajduje się w stanie krytycznym, woli nie pokazywać się służbom sanitarnym na oczy. Wszystko po to, aby nie zostać przymusowo zamkniętym w dwutygodniowej kwarantannie. Takie działania i reakcje już na starcie znacznie zaniżają nasze globalne dane.
Rozumiem, że to bardzo zła informacja?
Nie, ta informacja jest bardzo dobra, gdyż oznacza tylko, że wirus ma jeszcze łagodniejszy charakter, niż może być to wyliczone ze znanych nam liczb. Statystyka śmiertelności ogólnej znacznie spada, gdy liczbę zgonów porównamy nie do 100 000, a do 300 000 zarażonych.
Czyli wynika z tego, że jeśli ktoś cierpi na zwykły katar, to nie powinien w pełnej panice biec do lekarza…
Z uwagi na aktualne zalecenia i chęć zdławienia infekcji prosimy wszystkich z błahymi objawami infekcji górnych dróg oddechowych o nie pokazywanie się w POZ, ale bardziej kontakt telefoniczny w celu zapobieżenia przekazywania infekcji na osoby poważnie chore przewlekle i starsze.
Dla lepszego zobrazowania można tu przytoczyć nasz rodzimy przypadek. Kobieta, która jest aktualnie hospitalizowana w Poznaniu i rozwinęła chorobę COVID-19, miała kontakt z osobą, która wróciła z Włoch i cierpiała jedynie na katar. Poza nim nie wystąpiły żadne poważniejsze objawy i dlatego osoba ta nie była nawet wcześniej badana, co potwierdziła prof. Magdalena Figlerowicz, wojewódzka konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych. Proszę pomyśleć, kto w sposób kompleksowy zajmowałby się pacjentem, który ma tylko katar? Przecież nie da się odizolować wszystkich zakatarzonych, można ich jedynie prosić o rozsądek, chronienie ludzi wokół i stosowne zachowanie.
No dobrze, a jak to wszystko ma się do dzieci? Władze postanowiły zamknąć szkoły, a co mają zrobić rodzice, gdy wykryją u swoich pociech pierwsze oznaki przeziębienia?
I tu kolejna dobra informacja, bo dzieci są w pewien sposób odporne na wirusa i nie chorują, a dokładniej rzecz biorąc — nie mają objawów. Oczywiście nie jest też tak, że wirus je zupełnie omija — to niemożliwe. Niestety przenoszą go one na innych, lecz po prostu ze znikomymi objawami własnymi.
Czyli gorączka i kaszel raczej nie mają u dzieci nic wspólnego z koronawirusem?
Pamiętajmy, że objawy choroby takie jak kaszel, duszność i gorączka, spowodowane są nie samą obecnością wirusa, ale stanem zapalnym, generowanym przez nasz układ odpornościowy. Wirus nie jest żywym organizmem, ale kawałkiem kodu genetycznego opakowanym w otoczkę. Podłącza się przykładowo do naszej komórki nabłonka oskrzela, wpuszczając tam swój genom i pozwalając na pobranie informacji genetycznej. W wyniku tego nasza komórka zaczyna namnażać cząsteczki wirusa w takiej ilości, że pęka, czyli ulega zniszczeniu. To z kolei powoduje stan zapalny i napływ naszych komórek obronnych, które muszą „posprzątać” skutki destrukcji oraz zaalarmować inne, aby zaczęły produkować przeciwciała. I wtedy właśnie widać objawy choroby.
U dzieci sam proces wszczynania i wygaszania stanu zapalnego jest zazwyczaj na tyle wydolny, że nie doprowadza do tak wydatnych objawów i potrzeby hospitalizacji, a co za tym idzie — identyfikacji czynnika chorobowego. Nie siejmy zatem niepotrzebnego lęku wśród dzieci, one są bezpieczne.
Pani doktor, zmieniając nieco temat, zadam takie „męskie” pytanie o alkohol…
Jeśli już o mężczyznach mowa, to statystyki nie są dla nich łaskawe — na tę chorobę zapada ich nieco więcej niż kobiet. Najprawdopodobniej wynika to z ogólnych zachowań — kobiety bardziej dbają o higienę, częściej się badają, jedzą zdrowiej i tak, mniej piją alkoholu.
Czyli alkohol jednak nie „dezynfekuje”?
Ależ owszem, dezynfekuje w stężeniu 70%, ale jedynie powierzchnię. Jest w tym znakomity! Cóż, nie znam lekarza, który zaordynowałby uzyskanie takiego „terapeutycznego” stężenia in vivo, bo ono co prawda zabiłoby wirusa, tyle że razem z gospodarzem (śmiech). Teoretycznie po alkoholowej „dezynfekcji” najbardziej podatni będziemy na dzień następny… czyli wygląda na to, że można pić ciągle! (śmiech).
Dobrze, wróćmy zatem do rzeczywistości. Co z osobami starszymi?
Wraz z wiekiem rośnie śmiertelność z powodu choroby COVID-19. U osób po osiemdziesiątce śmiertelność wynosi 15% i są to osoby schorowane. Jednak spójrzmy na to odwrotnie — na stu zainfekowanych seniorów 85% przeżywa.
Wiek ma tym samym dla koronawirusa najwyższe znaczenie?
I tak, i nie. Idealnie rosnąca śmiertelność z uwzględnionym jednym czynnikiem, jakim jest tutaj wiek, oznacza w miarę oczywistą rzecz — że chorobę ciężko przechodzą osoby, które już przed nią miały większe problemy ze zdrowiem i obarczone były kilkoma problemami zdrowotnymi naraz. Im więcej takich obciążeń, tym większa szansa, że przebieg infekcji — każdej, nie tylko wywołanej przez Sars-CoV-2 — będzie gorszy. Sporo jest też osób w wieku średnim, jednak niedbających o siebie i bardziej schorowanych od niejednego 80-latka.
Wyczuwam w ostatnim zdaniu mały apel!
Tak! My lekarze do znudzenia powtarzamy i będziemy to robić nadal: warto być wysportowanym i zdrowo się odżywiać. Takich wirus nie ma szans zabić.
No dobrze, szukając dalej wśród popularnych przekonań, to może ostra zima „wymroziłaby” wirusa?
Jest to mit, że ostry mróz sam w sobie zabija wirusy. Odwrotnie, w chłodniejszym środowisku mogą przetrwać znacznie dłużej, nawet w laboratoriach są przecież zamrażane. Nie chodzi tu zatem o zimno, ale suchość powietrza. Faktem jest, że podczas mroźnych zim często jest sucho, a to ogranicza możliwość przetrwania wirusów. Aktualna pogoda w Polsce z uwagi na ciepło nie sprzyja szybkiemu rozprzestrzenianiu, jednak duża wilgotność spowodowana częstymi opadami — już tak.
Jest jeszcze jakiś istotny z punktu widzenia lekarza mit do obalenia?
Jest ich sporo, ale nawiązując niejako do mojej poprzedniej wypowiedzi, wypada wspomnieć, że długo noszone na twarzy maseczki są raczej źródłem infekcji niż ochroną. Wilgoć zbiera na nich wszystkie pyły oraz wirusy zaciągane z powietrzem podczas oddychania. A przecież oddychamy powietrzem, które pobieramy znad maseczki, więc wirusy fruwające wokół nas i tak zostaną wciągnięte do płuc. To powszechne nieporozumienie.
Jednak lekarze bardzo często sami je noszą!
Maseczki nigdy nie służyły do ochrony przed wirusami, chyba że mowa o szczelnych egzemplarzach z odpowiednimi filtrami. Miały one za to chronić otoczenie przed nami, gdy jesteśmy chorzy — to jest ograniczyć rozpęd zainfekowanego powietrza wydychanego z naszych ust podczas mowy i kaszlu. Na przykład w przypadku sal operacyjnych maseczka ma na celu zapobiec zawleczeniu bakterii z jamy ustnej chirurga do operowanego pola. Tak naprawdę wirusy podczas operacji nikogo nigdy nie interesowały. Śmierć operowanych osób — jeśli już — powodowana była przez infekcje bakteryjne.
Bardzo dziękuję za rozmowę! Na koniec poproszę jeszcze o kilka złotych rad dla czytelników. Czy jest coś, co warto brać sobie do serca w związku z szalejącą epidemią?
Warto pamiętać, że powszechnie stosowane środki ostrożności są w zupełności wystarczające. Myjmy ręce, nie dotykajmy nosa, ust i oczu, odsuwajmy się od kaszlących i kichających, unikajmy tłumów, kichajmy w łokieć — chyba, że po kaszlnięciu w dłonie pójdziemy zaraz je umyć. Sars-CoV-2 roznosi się między innymi przez ignorowanie takich zaleceń. Duża ilość cząstek wirusa pozostawiona na dłoniach będzie bowiem za chwilę na stole, klamce, bankomacie…
Balticmed to zespół niewielkich przychodni medycznych o wysokim standardzie i nowoczesnym wyposażeniu. Powstały w odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie na wysokiej jakości usługi medyczne oraz dbałość zarówno o komfort pracy lekarzy jak i wygodę pacjentów. Ulokowanew Szczecinie i okolicznych miejscowościach placówki świadczą usługi z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. Kadrę Balticmed tworzą interniści, pediatrzy i lekarze rodzinni posiadający bogate doświadczenie zawodowe oraz nieustannie podnoszący swoje kwalifikacje. Przy każdej z przychodni znajduje się laboratorium, a część placówek dysponuje również diagnostyką USG. Otwiera to dodatkowe możliwości diagnostyczne oraz ułatwia i przyspiesza proces prowadzący do rozpoznania jednostki chorobowej oraz wdrożenia odpowiedniego leczenia. Więcej szczegółów na www.balticmed.pl.
Komentarze
9