Jakiś czas temu przyszło mi pisać o Dniach Różnorodności. Temat jak każdy inny, o tym, że w Szczecinie coś się dzieje, coś robi. Ten jednak niepozorny tekst, który stworzyłam po rozmowie z przedstawicielem KPH zasiał w mojej głowie ziarno niepewności. Czy jestem homofobem?

 

Właściwie w naszej krótkiej telefonicznej rozmowie o homoseksualistach, tolerancji oraz jej braku nie padło nic drażniącego zmysły, prócz jednego zdania, które utkwiło mi w głowie na długie godziny i było pretekstem, by napisać kilka tych słów.

Więc ten z całą pewnością przemiły człowiek, a z jeszcze większą pewnością gej mówi mi tak: Szczecin wbrew pozorom nie jest tolerancyjny chociaż jesteśmy blisko Berlina. Ta tolerancja oczywiście jest większa niż dalej w Polskę, ale nie ma zainteresowania tematyką gejów i lesbijek. I chociaż do tej pory wydawało mi się, że nie mam problemu z odmiennością innych w głowie zaświeciła mi się czerwona lampka. Zaraz, zaraz – to źle, że nie ma zainteresowania?

By chłopak chłopaka...

Zawsze wydawało mi się, że chodzi raczej o to, by pozyskać prawa, by chłopak chłopaka mógł w szpitalu dowiedzieć się co z jego partnerem, by przed urzędem mieli prawa jak tradycyjne małżeństwa, by móc swobodnie wejść do sklepu, restauracji, baru trzymając się za ręce. By nie musieć się wstydzić swoich upodobań, ukrywać w obawie przed reakcją otoczenia. I na koniec, by po prostu żyć, jak żyją inni. Trochę to takie idealistyczne, trochę utopijnie, ale zawsze właśnie w to wierzyłam patrząc na homoseksualistów, zawsze myślałam, że chodzi o to, by zawalczyć o normalność na co dzień.

Z zamyślenia wytrąca mnie starszy pan. Wdałam się – trochę niepoważnie – w dyskusję na temat problemu homoseksualizmu. Jak coś odbiega od normy, to jakie jest? - niby pytanie kieruje do mnie, ale nie daje mi szansy na odpowiedź – to jest nienormalne. A jak coś jest nienormalne to trzeba to tępić. Nie zgadzam się. Ale wiem o co chodzi, temu starszemu człowiekowi.

Nie wiem dlaczego ten Pan ma obrożę...

Bo kiedy pyta mnie o normalność przed oczami mam wszelkie kolorowe parady. Pierwsze co widzę to skąpo przyodziani mężczyźni w skóry, kobiety z odkrytym biustem, wyzywające postawy, ubiory, zachowanie. Jasne, wiem, wiem, że to o czym piszę to mniejszość. Ale nawet w przypadku takiej mniejszości zawsze nachodzi mnie pytanie, czy chciałabym tłumaczyć powiedzmy 7-letniemu chłopcu dlaczego ten Pan ma obrożę? Albo dlaczego tamta Pani nie ma bluzki? Ktoś mi odpowiada- i co z tego? Nie szanujesz wolności homoseksualistów, przecież nie musisz na to patrzeć!

Niby nie muszę – mogę się zamknąć w domu, zasłonić okna, nie włączać serwisów informacyjnych. Mogę się odciąć, przeczekać. Gdyby nie jedna sprawa. W imię manifestacji wolności jednej grupy społecznej ogranicza się wolność drugiej. To też nie jest tak, że jestem przeciwna przemarszom. Mogę nie rozumieć ich idei. Ja nie mam potrzeby wyjścia w tłumie, by pokazać, że jestem heteroseksualna, ale toleruję, że ktoś może mieć taką potrzebę – pod warunkiem, że nie będzie ograniczał wolności innych. Wszystko w imię zasady „żyj i daj żyć”.

Heterofobia? O czym tym mówisz....

Dochodzimy bowiem do niesamowitej i zarazem absurdalnej sytuacji, w której przy każdej krytyce homoseksualistów mówimy o homofobii, a nie wspominamy o także przecież występującym zjawisku heterofobii.

Nie podobają mi się uczestnicy parad, którzy w sposób agresywny manifestują swoją odmienność, nie podoba mi się, że każde usta krytyki zamyka się słowem „homofob”, nie lubię, gdy poważny problem zamienia się w małostkowe, jednostkowe „widzimisię”. I na koniec nie znoszę, gdy ktoś mi mówi jak jest poprawnie, jak powinnam myśleć. Więc jeśli takie mam podejście, może jednak jestem homofobem?

Na koniec nachodzi mnie myśl, że nasze społeczeństwo jest trochę jak ten niepełnosprawny wróbelek, który miał jedną nóżkę krótszą, a drugą taką samą. Wszyscy mamy coś za uszami, dlatego bez znaczenia na to kim jesteśmy – żyjmy i dajmy żyć innym.