Połącz Wielką Improwizację (tak, tą z Dziadów) z pospolitą muchą, dodaj kilka kartek Biblii i całość posyp szczyptą satyry i groteski. Wyjdzie politycznie niepoprawny twór, który swoją przewrotnością bawi do łez.
Filozoficzna Mucha
Czy można zbudować ciekawy spektakl wokół tak banalnego tematu, jakim jest mucha? Zwykły owad, jakich miliardy uprzykrzają nam życie? Dla reżysera sztuki, Igora Krupczyńskiego, (który dodatkowo w "Musze" jest odtwórcą głównej roli) ten pospolity insekt stanowi punkt wyjścia do filozoficznych rozważań dotyczących natury człowieka. Aktor z zacięciem godnym wielkich mistrzów wygłasza do schwytanego owada tyradę na temat własnej wielkości i zachwyca się władzą, którą nad nim posiada. Monolog cechuje się dużym zróżnicowaniem, usłyszymy w nim peany nad wspaniałością człowieka, jego potęgą, boskością i nieograniczonym potencjałem. Z czasem bohater traci jednak swoją pewność siebie, pojawiają się wątpliwości a nawet oskarżenia pod adresem muchy.
Prześmiewcza Mucha
Gdyby "Mucha" była jedynie ciągiem egzystencjalnych rozważań, reżyser nie uciekłby przed oskarżeniami o uderzanie w zbytni patos. Krupczyński wprowadził więc do sztuki element autoironii - drugiego aktora. Wciela się on w postać kamerdynera, który w początkowej fazie spektaklu świetnie buduje powagę sytuacji. Później Krzysztof Stępień przybiera postać karykaturalnej muchy. Ubrany w czapkę uszatkę i gigantyczne okulary lotnicze wygląda po prostu komicznie. Reaguje na wybrane fragmenty monologu charakterystycznym "brzęczeniem", co wywołuje salwy śmiechu na widowni. I choć człowiek prowadzący swoją patetyczną przemowę zachowuje śmiertelną powagę, nikt już nie ma wątpliwości, że całość należy traktować z przymrużeniem oka.
Genialna Mucha
Mucha, początkowo poważna, okazuje się być protestem przeciw powszechnemu nadęciu. Reżyser puszcza do nas oko, trafnie wplatając w spektakl wątki egzystencjalne i religijne. Wielka tyrada człowieka okazuje się ostatecznie nic nie wartym popisem retoryki. Bohater, podobnie jak ma to miejsce w "Dziadach" Mickiewicza ostatecznie przegrywa, jednak nie z Bogiem, a z... pospolitą muchą. Absolutnie polecam.
Komentarze
0