Do Lubeki trafiłam na zaproszenie jednej z najstarszych organizacji społecznych na świecie – Gemeinnützige, która poprzez swoje stypendia wspiera naukowców, artystów i dziennikarzy przyczyniających się do rozsławiania tego niemieckiego miasta w kraju i zagranicą. Moja planowana praca doktorska wpisuje się w te założenia, bo obok polskich, kresowych wygnańców, których wiatr historii zaprowadził do Szczecina oraz włoskiej ludności wysiedlonej z ówczesnej Jugosławii do Triestu będzie dotyczyć losu niemieckich wypędzonych, którzy zakotwiczyli w Lubece.

Pierwsze powojenne skupiska multi-kulti

Wszystkie te trzy aglomeracje: Szczecin, Lubeka i Triest, wbrew pozorom, są podobne. Są to miasta średniej wielkości, ważne porty, będące w sensie kulturowym, jak i państwowym metropoliami granicznymi. Lubeka i Triest niegdyś ostatnie bastiony przewidywalnego, kapitalistycznego, niesłowiańskiego świata, ale już wówczas pierwsze, powojenne, zachodnioeuropejskie skupiska ludnościowego multi-kulti. W Lubece pozostała przecież kilkudziesięciotysięczna grupa robotników przymusowych wywodząca się głównie z Polski, Ukrainy, Rosji i państw bałtyckich, natomiast w Trieście mieszkała spora mniejszość południowosłowiańska. Również w nagle polskim Szczecinie spotkali się nie tylko Polacy, Niemcy, Rosjanie, ale także Żydzi, Ukraińcy, Francuzi, a nawet Grecy.

Od Szczecina przez Lubekę po Triest

Kiedy Winston Churchill wypowiadał słynne słowa o żelaznej kurtynie rozciągającej się między Szczecinem a Triestem, powinien był dodać jeszcze do tego zestawu – Lubekę. Chociaż trzeba tutaj podkreślić, że ten brytyjski mąż stanu nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że powstanie coś takiego jak NRD – drugie państwo niemieckie.

Pójdźmy dalej, w roku 1955 wszystkie te trzy miasta liczyły mniej więcej taką samą liczbę ludności – ok. 250 tys. mieszkańców, leżały przy granicy, a ich przynależność państwowa bywała kwestionowana (to się tyczy zwłaszcza Szczecina i Triestu). Po 1989 roku Szczecin i Triest pozostały miastami granicznymi, natomiast Lubeka wylądowała nagle w środku zjednoczonych Niemiec, chociaż stąd do Danii ciągle nie jest daleko. Czy w tej sytuacji, Szczecin jako miasto graniczne może się czegoś od Lubeki nauczyć? Oczywiście, że tak. Zwłaszcza, że oba miasta, przynajmniej według pani prezydent Schopenhauer, z którą miałam przyjemność rozmawiać, ściśle ze sobą współpracują.

Jak skutecznie sprzedawać swoją historię?

Lubeka przede wszystkim świetnie sprzedaje swoją historię. Tłum turystów panujący latem w tym mieście nie jest niczym niezwykłym. To oczywiste, że Szczecin nigdy nie będzie miał ani średniowiecznej Starówki ani siedmiu imponujących kościelnych wież, którymi szczyci się Lubeka. Ale warto zaczerpnąć od niemieckiego kuzyna jedno – szacunek wobec najsłynniejszych synów tego miasta: Thomasa i Heinricha Mannów, Willy’ego Brandta czy nawet związanego przez pewien czas z Lubeką – Güntera Grassa. Zarówno słynny pisarski klan Manów, jak i kanclerz RFN czy gdańszczanin z urodzenia, autor „Blaszanego Bębenka” mają swój dom – instytucję, muzeum, które upamiętnia daną postać. Te osobistości przyciągają tłumy turystów, chociaż eksponaty, co tu dużo mówić (może poza domem Mannów) nie są wyszukane. Postawiono przede wszystkim na ciekawe, czyli multimedialne, ukazanie życiorysu danej postaci.

Katarzyna II zbyt kontrowersyjna?

Czy Szczecin cierpi na deficyt znanych postaci historycznych? Wręcz przeciwnie! W Szczecinie urodziły się bądź spędziły większość swojego życia nie mniej nietuzinkowe osobistości, jak choćby dwie caryce: Katarzyna II oraz Maria Fiodorowna, Carl Loewe, Alfred Döblin, czy wynalazca kaloryferaFranz San Galli. O rosyjskich władczyniach pisał zajmująco w Kurierze Szczecińskim Warcisław Kunc, który słusznie zauważył, że caryce przyciągnęłyby do Szczecina turystów, chociaż są one dla wielu Polaków ciężkostrawne, ze względu na to, że Katarzyna II przyczyniła się do rozbiorów Polski.Równie celna była uwaga, że Szczecin nie posiada nic, co by mogło upamiętnić słynne mieszkanki naszego miasta, i dlatego też ewentualna wystawa nie nawiązywałaby bezpośrednio do Katarzyny II czy Marii Fiodorownej, ale pokazywałaby obyczaje czasów, w których obu paniom przyszło żyć.

Alfred Döblin i szczecińscy Żydzi

Nawiązując do pomysłu Warcisława Kunca, uważam, że w pierwszej kolejności powinno się upamiętnić budzącego mniejsze kontrowersje Alfreda Döblina - niezwykle ważnego dla kultury europejskiej pisarza, ponadto niemieckiego Żyda, którego „Podróż po Polsce”, pokazująca w reporterski sposób rzeczywistość II Rzeczypospolitej, w końcu doczekała się wydania w naszym kraju. Niestety, na budynku, który powstał w miejscu przedwojennej kamienicy, w której urodził się Döblin, niedawno ściągnięto tablicę skromnie informującą o miejscu urodzenia światowej klasy pisarza. A tymczasem w tym domu, może przebudowanym, bo jego forma pozostawia obecnie wiele do życzenia, powinna powstać wystawa, nie tylko o samym Döblinie, ale też o losach szczecińskich Żydów, również po 1945 roku.

Carl Loewe i Adam Mickiewicz

Ponadto, już całkowicie niezrozumiałe jest dla mnie, pomijanie w naszym mieście Carla Loewe. Ten niemiecki kompozytor doczekał się co prawda pracy doktorskiej na swój temat napisanej przez szczecińskiego historyka, ale niestety nie własnego miejsca. Przed bazyliką św. Jakuba, na cokole, na którym niegdyś stał jego pomnik, została umiejscowiona Matka Boska. Nie mam nic przeciwko Madonnie, ale na to miejsce powinien wrócić monument człowieka, który napisał muzykę m.in. do wierszy Adama Mickiewicza. Niemiecki romantyzm bardzo wówczas sympatyzował z Polakami, o czym wielu rodaków pamiętających ze szkoły Bismarcka czy Hitlera zdaje się nie wiedzieć. Pomnik Carla Loewe powinien nie tylko znów stanąć przed kościołem, dla którego notabene, jako organista wiele zrobił, ale również otrzymać swoje mini-muzeum, gdzie można by wyeksponować wątek współpracy polskich i niemieckich romantyków czy historię instrumentu muzycznego zwanego organami.

Postawmy na kulturę

Lubekę i Szczecin łączy jeszcze jedna sprawa: brak wielkiego przemysłu. Dlatego, też niemieckie miasto postawiło na kulturę i turystykę. Tak jak Szczecin nigdy nie będzie biznesową konkurencją dla Berlina, tak Lubeka nigdy nawet nie zbliży się do nieodległego przecież Hamburga. Może dlatego również nasze miasto powinno postawić na kulturę i patrząc na niektóre poczynania prezydenta Krzystka, wydaje się, że w Urzędzie Miejskim już to zrozumiano, chociaż mamy ciągle wiele do nadrobienia. Powstała już co prawda nowa siedziba Teatru Lalek „Pleciuga”, pełną parą idą również prace w Muzeum Techniki i Komunikacji Miejskiej, ale w kolejce czekają takie projekty jak Filharmonia Szczecińska, Muzeum „Przełomy”, czy Muzeum Morskie. Mam nadzieję, że dołączą do nich wkrótce również Dom Caryc, Döblina i Loewe. Wszystko to zostanie okraszone porządną promocją, daleką od „cynków”, a wtedy do Szczecina zaczną w końcu przyjeżdżać turyści.

A może stypendium?

Zamiast podsumowania, chciałam zauważyć, że stypendia, które funduje Gemmeinützige są doskonałym pomysłem na promowanie miasta. Po podobne rozwiązanie sięgnął np. Gdańsk. Może także w Szczecinie warto o tym pomyśleć i zapraszać do nas cudzoziemców, którzy chcą pisać książki, prace naukowe albo kręcić filmy o grodzie Gryfa? Niech Polska i Europa w końcu przypomni sobie o naszym mieście