Debiutancki krążek „Marulia” to idealna wizytówka zespołu – na okładce dwie dziewczynki, trzymające się za ręce, całkiem niewinnie wyglądające, na płycie utwory subtelne, ale i z pazurem – można by rzecz, że mieszanka właśnie idealna.

Wczorajszy koncert (4.12) promujący płytę zespołu był imponujący, nieustannie moje ciało przeszywały dreszcze, wywołane potężnym głosem wokalistki, która równie genialnie sprawdza się w roli konferansjera i wodzireja w jednym. Na koncertach zespołu zawsze można liczyć na ciekawostki z życia sióstr, śmieszne anegdoty czy opowieści „od kuchni” (czasami dosłownej rozumianej, kiedy próby odbywają się np. przy obiedzie). I tym razem zostaliśmy uraczeni opowieścią o tym, ile radości sprawiło usłyszenie w radiu własnej piosenki, ale i teorię, dlaczego zespół trzyma perkusistę w klatce. Kolejnym znakiem rozpoznawczym z pewnością staną się lalki, wykonane przez Teatr Lalek Pleciuga na wzór rysunku z okładki, które podczas koncertu zajmowały honorowe miejsca na wysokich krzesłach na scenie.

Ten koncert dodatkowo zyskał na wyjątkowości, bo zostali zaproszeni wyjątkowi goście, którzy z całego serca wspierali zespół podczas tworzenia debiutanckiej płyty. Ludzie, którzy dla Kępisty Quartet to nie tylko koledzy po fachu, ale przede wszystkim przyjaciele: Jorge Luis Valcarcel Gregorio, Patrycja Kowalska, Ola Lisińska, Milos Seyda, Artur Tekieli, Bartłomiej Orłowski, Borys Sawaszkiewicz, Kuba Chojnacki. „Nie wiem, czy państwo zauważyli, ale na scenę właśnie wgramoliła się legenda polskiego rocka. To jest naprawdę wielki człowiek”, powiedziała Julia o Piotrze Banachu – kolejnym gościu - znanym z zespołu „Hey” czy obecnie „Indios Bravos”. Zespół został też wsparty przez Michała Grobelnego, półfinalistę „The Voice of Poland”, który razem z Julią zdawał dyplom ze śpiewu.

Płyta zawiera jedenaście piosenek, a każdy znajdzie coś dla siebie – od romantycznej ballady (o mało romantycznym tytule) „Snajperka w Weronie”, przez utwór o Szczecinie „Nie tak bardzo nad morzem” po, nie bójmy się tego nazwać, protest-song „Fatalne zaręczyny”. Z pewnością jest to płyta, tak na jesienną chandrę jak i na ciepłe letnie dni, dobra na każdą pogodę i każdy humor.

Spełniło się marzenie zespołu sprzed kilku miesięcy, gdy podczas akustycznia zapowiadali wydanie płyty. To z pewnością najlepszy prezent bożonarodzeniowy, jaki mogli otrzymać.


Tekst: Agnieszka Wojs