W Wiskordzie pracowało kiedyś więcej ludzi niż mieszkało w samych Żydowcach. Chętni przyjeżdżali do niej pracować z całej Polski. Jeden z kandydatów kopertę ze swoją aplikacją zaadresował do Żydowskiej Fabryki Fałszywego Jedwabiu.

Niemiecki rozdział w historii Wiskordu

Fabrykę zbudowali jednak Niemcy. W 1896 roku przy dzisiejszej ulicy Transportowej rozpoczęto budowę zakładu produkującego sztuczny jedwab. Fabrykę z zamysłem usytuowano między rzeką Regalicą a linią kolejową prowadzącą do Gryfina. Większość budynków, w tym hal produkcyjnych i laboratoriów powstało do 1902 roku. Rok później fabryka ruszyła. Do wybuchu I wojny światowej rozwijała się w iście ekspresowym tempie. W 1914 roku pracowało tutaj aż 1500 osób. Po wojnie przez Niemcy przetoczył się jednak głęboki kryzys gospodarczy, który nie ominął ówczesnego Sydowsaue. W 1933 roku zakład zatrudniał zaledwie 600 pracowników. Kolejnym ciosem dla fabryki była następna wojna. W 1944 roku zakład został mocno uszkodzony w wyniku nalotów alianckich. Obrazu zniszczenia dopełniła Armia Czerwona, która zdewastowała fabrykę wywożąc 90 proc. wyposażenia. Wydawało się, że zakład już nigdy nie ruszy.

Na piechotę do fabryki

Mimo tych przeciwności Polacy zdecydowali się uratować zakład. 22 lutego 1946 roku koleją do Szczecina Dąbia przyjechała dziewięcioosobowa ekspedycja z podobnego zakładu w Tomaszowie Mazowieckim, która miała ocenić szanse na ponowny rozruch fabryki. Na jej czele stał Tadeusz Rosner, późniejszy profesor i rektor Politechniki Szczecińskiej. Jego zasługi są nieocenione dla Szczecina i nie chodzi tu tylko o zakład w Żydowcach czy działalność dydaktyczną. To on był późniejszym, wielkim orędownikiem budowy w Policach nowoczesnej fabryki nawozów sztucznych, do czego faktycznie doszło. Wróćmy jednak do naszego rekonesansu. Wyobraźmy sobie, jest środek ostrej zimy, przyjeżdżamy do niemieckiego, niebezpiecznego miasta o którym nasza wiedza jest znikoma. Komunikacja miejska nie działa, nie wiemy nawet dokładnie, gdzie nasza fabryka się znajduje. Idziemy więc z Dąbia do Żydowiec na piechotę pytając po drodze nielicznych przechodniów, jak się do niej dostać. I tak w istocie było. Na koniec ich wędrówki – czekała naszych bohaterów nagroda – zrujnowana i rozkradziona fabryka. Wszędzie ziało pustką. W Podjuchach mieszkała tylko jedna rodzina, obok w Kluczu już dwie. W Żydowcach jeszcze nie było nikogo. Cała dziewiątka zamieszkała w jednym domu – to byli pierwsi mieszkańcy osiedla i pierwsi pracownicy zakładu – wspominają redaktorzy gazetki przyzakładowej "Nasze Włókno".


O Żydowcach na plaży w Międzyzdrojach

Rosner jest jednak twardym człowiekiem. Razem ze swoimi ludźmi zarywa szereg nocy, żeby tylko fabryka ruszyła. Sprowadza sobie ekspertów z Anglii m.in. inżynierów Henryka Vogta i Tadeusza Malinowskiego, których w późniejszych latach spotkają represje za ich "angielskie" pochodzenie, ale wcześniej pomogą Rosnerowi odbudować zakład. Wreszcie w sierpniu 1946 roku Rosner razem z dyrektorem z ministerstwa przemysłu Bohdanem Paryzalem przyjeżdża do Międzyzdrojów tylko po to, żeby poinformować opalającego się na plaży prezydenta Szczecina Piotra Zarembę o planach uruchomienia fabryki w Żydowcach. Zdobywają jego pełne poparcie i zaangażowanie. I to właśnie Zaremba w swoich pamiętnikach wspomni o nieszczęsnym kandydacie, który chciał pracować w Żydowskiej Fabryce Fałszywego Jedwabiu. Czy pomimo tej zabawnej pomyłki nieszczęśnik dostał pracę? Nie wiadomo.

Wiskoza, kord i kasety magnetofonowe

W 1947 roku przy odbudowie fabryki pracuje już 520 osób, a sam zakład udało się uruchomić 30 kwietnia 1948 roku. Produkcję rozpoczęto od argony, a od 1950 roku wytwarzano również sztuczny jedwab, czyli wiskozę. W 1958 roku dochodzi do tego kord – włókno syntetyczne używane do wzmacniania wewnętrznej warstwy opon samochodowych. Stąd nazwa zakładu – Wiskord, chociaż dzisiaj w Szczecinie fabryka jest kojarzona głównie z produkcją kaset magnetofonowych. Ich produkcja w zakładzie ruszyła w 1976 roku. Początkowo ich jakość była nienajlepsza. Poprawiono ją w latach osiemdziesiątych, kiedy wykupiono niemiecką licencję.

Peerelowskie blaski fabryki

Najlepsze lata fabryki przypadają na okres PRL. Był to prężny zakład, który na ile warunki ekonomiczne pozwalały, dbał o swoich pracowników. Głód mieszkań wymusił budowę bloków m.in. przy ulicy Metalowej czy Rymarskiej. Przy zakładzie działała również świetlica z chórem, biblioteka z 10 tys. woluminów, przychodnia i szkoła zawodowa. Wiskord posiadał również własny dom wczasowy w Międzyzdrojach i pałacyk dla kolonistów w Zajezierzu. Pracownicy i ich dzieci mieli możliwość corocznego odpoczynku nad morzem bądź jeziorem. Wybudowano również w latach siedemdziesiątych amfiteatr na 4,5 tysiąca miejsc. Działał do lat dziewięćdziesiątych, następnie, opustoszały, został rozkradziony z metalowych elementów. Dziś straszy, a nie przyciąga. A szkoda, bo kiedyś na jego deskach występowały takie gwiazdy jak: Czerwone Gitary, Czesław Niemen, Czerwono-Czarni, Irena Santor czy Karin Stanek. Przy Wiskordzie działał również prężny klub sportowy z takimi sekcjami jak: piłka nożna, kajakarstwo, tenis stołowy, brydż sportowy, strzelectwo i żeglarstwo. Najsłynniejszym wychowankiem klubu był nieżyjący już Władysław Szuszkiewicz – brązowy medalista olimpijski w kajakarstwie z Monachium z 1972 roku. Przy zakładzie wydawano również pisemko "Nasze Włókno"

 

Peerelowskie cienie fabryki

Wszystko, co powyżej, prezentuje się imponująco, ale diabeł tkwi w szczegółach. W zakładzie w Żydowcach nie obowiązywały dzisiejsze, wyśrubowane normy bezpieczeństwa. Często zdarzały się wypadki. "Nasze Włókno" próbowało na swoich łamach edukować robotników tłumacząc im, czym są zasady BHP. Odzew bywał różny. Problemem był również wszędobylski smród – efekt uboczny produkcji. Z tego właśnie powodu kominy w Żydowcach są takie wysokie – aby emitować śmierdzące zanieczyszczenia jak najdalej od ziemi i ludzi. Ale strzeliste budowle nie rozwiązały całkowicie tego problemu. Istniał też duży problem pijaństwa, chociaż nie był on typowy dla Żydowiec, cała komunistyczna Polska borykała się z nim. "Nasze Włókno" prezentowało nawet sylwetki z imienia i nazwiska takich niereformowalnych pijaków i awanturników apelując, aby zainteresowali się działalnością przyzakładowej świetlicy bądź klubu sportowego. Chociaż w fabryce w szczytowym momencie pracowało prawie 3000 osób, z fabrycznej biblioteki korzystało zaledwie 178 stałych czytelników. Co gorsza ginęły książki nie wracając na swoje miejsce. Stołówka serwowała niesmaczne i nieświeże jedzenie. Brakowało w niej także… sztućców i talerzy. Jeden ze skarżących wspomina, że kiedy kelnerka przynosiła naczynia z kuchni, ludzie rzucali się na nią wyrywając sobie z rąk widelce czy noże. Narzekano też na wiecznie spleśniały chleb. Na łamach "Naszego Włókna" pojawiały się również zarzuty, że na targi w Poznaniu w delegacji zakładowej znajdowały się nieuprawnione osoby niepracujące w ogóle w fabryce np. żony delegatów. Czyli oto Polska właśnie.

 

Upadek Wiskordu

Te wszystkie niedogodności nie mogły jednak przesłonić jednej, dużej zalety: ludzie mieli pracę, a dzięki fabryce również mieszkania. Od 1989 roku zaczął się powolny upadek Wiskordu. W końcu zadłużony do granic możliwości (111 mln złotych) zakład zamknięto w 2000 roku. Fabrykę przejął syndyk, który nie potrafił sprzedać jej w całości. Zabrakło chętnych. W związku z tym zdecydowano się na podział terenu pofabrycznego na 27 działek. Do 2014 roku sprzedano prawie wszystkie, poza dwiema. Dzisiaj działa na jej terenie kilkadziesiąt mniejszych firm zajmujących się głównie galwanizacją, niklowaniem i chromowaniem. Zbycie działek nie było sprawą łatwą. Stan budynków był zły, a wspólne sieci mediów np. wody czy kanalizacji nie ułatwiały podziału terenu pofabrycznego. Przeszkadzała także przyroda. Na jednym z budynków uwił sobie gniazdo sokół wędrowny. Syndyk musiał znaleźć inwestora, który swoją działalność dostosowałby do… okresu lęgowego tego gatunku ptaka. Operacja w końcu się powiodła. Działka znalazła inwestora w 2012 roku.

 

 

13 ton haszyszu w piecach Wiskordu

Najciekawsza historia związana z działalnością zakładu w nowej Polsce związana jest z pewną, tajną operacją Straży Granicznej. W połowie lat dziewięćdziesiątych spalono w tutejszych piecach 13 ton haszyszu przechwyconego na granicy w przeciągu kilku lat. Po spaleniu narkotyku okazało się, że brakuje… 5 kilogramów. W wyniku przeprowadzonego śledztwa okazało się, że dwóch pracowników Wiskordu wygrzebało z popieliska część haszyszu. Winnych skazano. To nie jedyna tajemnica żydowieckiego zakładu. Niektóre z nich odsłoniliśmy w nowym cyklu telewizji internetowej "Zanurzenie". Zapraszamy do oglądania!

 

Źródła:

– Pismo zakładowe Wiskordu "Nasze Włókno"

– Marek Łuczak, "Szczecin Podjuchy Żydowce Klucz", Szczecin 2011

– Encyklopedia Szczecina, Szczecin 2015

– Marek Rudnicki, "Ta dzielnica naprawdę żyła", Głos Szczeciński

– Szymon Wasilewski, "Kolos na glinianych nogach", Kurier Szczeciński

– Stefan Janusewicz, "Filierki Rosnera", Kurier Szczeciński