Kwestia “w co wierzę” sprowadza się dla wielu do tradycji okraszonej rutyną. Żurek z jajkiem ze święconki lub schabowy w panierce z opłatka. Na popitkę woda święcona lub wino (koniecznie mszalne).

To, co dziś czytamy w prasie, książkach czy na sloganach reklamowych, to zazwyczaj skrzętnie przygotowane frazesy. Przemyślane rzędy przetestowanych słów do zadań specjalnych. A co z myślami - rodzimymi produktami naszych przepracowanych mózgów? Termin ich ważności kończy się wraz z następną, ulotną rozterką lub pytaniem retorycznym zamkniętymi w klatce czaszki.

Niedawno podczas rozmowy ze znajomymi nagle zboczyliśmy na ścieżkę religijnej debaty. Droga to jak wiadomo kręta i niebezpieczna - zbyt często prowadzi do brutalnej krainy awantur i nieporozumień. Do świata, w którym nasz towarzysz nieoczekiwanie może wbić nam nóż w plecy i okazać się najgorszym wrogiem. To najprostszy i najszybszy mechanizm egzekucji przyjaźni, nawet tej z długoletnim stażem.

Nagle okazuje się, że kumpel, z którym zawsze dogadywałeś się bez słów, wierzy głęboko w Boga (a Ty jakoś nie bardzo),  przyjaciel kibicuje Kaczyńskiemu (którego zupełnie nie trawisz), a ulubiona sąsiadka przestawia odbiornik na fale Radia Maryja (a ciebie zalewa jedynie fala białej gorączki). A może role są odwrócone i to ty obracasz pokrętłem radioodbiornika?  

Aby rozmowa mogła się odbyć bez ofiar, dzikiej awantury i rzucania talerzami-wyzwiskami, muszą owi rozmówcy reprezentować odpowiedni poziom. Niby to nic trudnego. Niby wszyscy jesteśmy tolerancyjni. Niby. Ale gdy niewinna pogawędka nagle zmienia się w religijną krucjatę lub polityczny lincz, tolerancja dematerializuje się. Opuszcza ciało rozmówcy niczym dym wydobywający się z ust palacza. Pomimo filtrów, smród zwęglonych ideałów nadal czuć dookoła, choć szara chmura dawno przeszła już do historii.

Zadziwia mnie jednak coś innego - deficyt przemyśleń w dziale umysłu pod szyldem “wiara“. To już istna plaga bezpłciowców, głównie wśród młodych ludzi. Kwestia “w co wierzę” sprowadza się dla wielu do tradycji okraszonej rutyną. Żurek z jajkiem ze święconki lub schabowy w panierce z opłatka. Na popitkę woda święcona lub wino (koniecznie mszalne).

Znakomita większość wysysa religię z mlekiem matki, dostaje ją w spadku po rodzicach niczym stary bubel, z którym niewiadomo co zrobić. Wyrzucić nie można, bo pamięć po rodzicielach nie pozwala. W końcu trafia jako wielopokoleniowe trofeum pod szklany klosz nieświadomości i tak już tam sobie stoi - niby na honorowym miejscu, najlepiej dobrze widocznym dla innych. I niedzielna loteria: świątynia-kościół czy świątynia-supermarket. Na kogo wypadnie na tego bęc!

Wszyscy zresztą słuchamy już we wczesnym dzieciństwie o Bogu, Jezusie, Świętym Mikołaju, Zajączku, Zębowej Wróżce i Pokemonach. Potem dowiadujemy się, że Mikołaj nie istnieje, a co z resztą tej kolorowej drużyny? Sacrum i profanum - dwa składniki, które nigdy nie były bardziej zmiksowane niż dziś. Para zakochanych do nieprzytomności kochanków, gdzie jedno bez drugiego nic nie znaczy. Kolorowy koktajl przyrządzony przez popkulturę. Zawsze znajdzie się ktoś gotowy zamienić go w koktajl Mołotowa i rozpalić kolejną aferę - skandal o nic. O pojęcia, które istnieją tylko w czyjejś głowie, w danej godzinie, danego dnia i roku, w danym kontekście, danej wierze i danym kraju. Danym przez kogo? To pytanie podstawowe! Czy za każdą akcją musi się ktoś kryć? To nie Zeus miota piorunami, tylko rozwścieczona bzdurnymi teoriami nauka!

W życiu każdego przychodzi moment, gdy zdajemy sobie wreszcie sprawę, że Święty Mikołaj nie istnieje. Że nagroda za dobre sprawowanie - prezenty - to ściema, podkładają je rodzice. Po co właściwie okłamują własne dzieci? Dla “ich dobra”? To nieistotne. Oszukiwanie samego siebie jest znacznie gorsze, zwłaszcza dla dorosłego osobnika rodzaju Homo sapiens, który na pewnym etapie EWOLUCJI zaczął wierzyć …że jej nie było.

Religijny konformista do innych wyznań podchodzi z podejrzliwością, tak samo jak do ich wyznawców. Co się dziwić, skoro głos z kościelnej ambony naucza, że nie ma zbawienia poza NASZYM Bogiem (widocznie na podstawie umowy na wyłączność sprzed dwóch tysięcy lat). A może chodzi tu o wszechmogącą Mamonę?! Nie mogę już słuchać jak zając opowiada ptakom o lataniu, a kukułka radzi w kwestiach wychowywania piskląt.

Muzułmanie to terroryści - tak z kolei uczy telewizja, buddyści to pomyleni i wyalienowani mnisi, a ateiści to prawie sataniści - to przecież tylko różnica kilku liter, która dla religijnego ignoranta nie ma większego znaczenia. 99-procentowa zawartość jadu w roztworze płynu mózgowego na centymetr sześcienny.

Wiara to nadal temat niewygodny - kłuje “święte” dupska niczym średniowieczne krzesło tortur, które kiedyś rozrywało “heretyków“. Niewygodny nie tylko w rozmowie, ale co gorsza w myślach, których przecież nikt nie ocenzuruje, ani nie skrytykuje. Skąd więc ten strach? Kiedyś Kościół stworzył Indeks Ksiąg Zakazanych w obawie przed utratą władzy nad niewyedukowanym stadkiem. Dziś role się odwróciły i to wierni się boją. Stosują swoistą autocenzurę myśli w obawie przed współczesną nauką, filozofami czy ateistami, którzy mogliby “odebrać” im ostatnią nadzieję na “boską” sprawiedliwość. Sprawiedliwość, której w codziennym życiu niewielu doświadcza, a której tak wielu pragnie. Ten głód podsycany poczuciem wyjątkowości i “boskiego planu” przygotowanego specjalnie dla CIEBIE (niczym reklamowy slogan) odbiera ludziom zmysły. Wabi, nęci, kręci.

Świat bez obietnic, bez nagrody po śmierci i kilku innych chwytliwych haseł w pakiecie all inclusive nigdy nie porywał tłumów. Jeśli dać dziecku wybór: szare tekturowe pudełko czy pięknie opakowany, duży, kolorowy prezent - decyzja będzie oczywista. Jednak po zerwaniu ostatniego kawałka barwnego papieru i ostatniej złotej ozdóbki okaże się, że i tu pozostała tylko tektura, a środek jest zupełnie pusty.

Nurt głębszych refleksji nad światem i wiarą niesie nas ku lepszemu zrozumieniu ludzi, których poglądy nie mieszczą się w naszych własnych głowach. Teoretycznie. Nie jeden już utonął w jego rwących wodach. Topielec-fanatyk o przekrwionych oczach i pianie na ustach to gatunek, który niestety nadal ma się dobrze. Charakteryzuje go nieomylność (czy to nie przypadkiem cecha “boska“?) i wewnętrzny monolog pełen próśb, zazwyczaj o plagi egipskie dla sąsiada lub karę dla tej młodej siksy, co w Boga nie wierzy.

Porządkujmy więc własne głowy nie tracąc ich przy tym. Niezależnie od tego czy jesteśmy religijnymi sceptykami, czy konserwatywnymi katolikami, starajmy się nie deptać prawosławnego krzyża pani Jadzi, ani posążka Kriszny przesiąkniętego kadzidełkami, ani orientalnego półksiężyca, bo fanatyzm w żadnej postaci nie smakuje dobrze. Nie oznacza to, że nie mamy krytykować, bo przecież żadna prawda krytyki się nie boi. Tylko ilu wierzących będzie w stanie pozostawić puste miejsce na owej teistycznej półce, wprawiając tym w zakłopotanie wszystkie figurki z BOSKIEJ kolekcji? Nie. Racjonalizm w formie ateizmu to nie jest pusta przestrzeń na półce, to BRAK półki w tym miejscu. To cała biblioteka naukowa w miejscu zupełnie innym. Nie pozwól by ktoś umeblował twój pokój za Ciebie. Ja uwielbiam książki, więc posążki, kukiełki i lalki pozostawiam do zabawy innym. Oby szybko z nich wyrośli.