Piątkowy wieczór we Free Blues Clubie upłynął pod znakiem rocka, w różnych odsłonach. Dla szczecińskiej publiczności wystąpił zespół Eleanor Gray z Poznania oraz nasz rodzimy Joyride, laureat ostatniej edycji Made in Szczecin.
„Czego chcesz, czego pragniesz..”
 
Chłopaki z Joyride na scenie wyglądają jak grzeczni chłopcy, gdybym spotkała ich na ulicy, nie powiedziałabym, że to zespół rockmanów. Podczas koncertu chyba zrozumiałam dlaczego. Może po prostu nie muszą nadrabiać strojem i gadżetami, bo mają talent? Wokalista ma dobry, mocny, interesujący głos, o ciepłej barwie, idealny do indie rocka. Ich piosenki (np. „What”, „Joyride”, „On my own”) są rytmiczne, melodyjne, przyjemne dla ucha. Zespół zagrał dwa covery, oba Arctic Monkeys. Jak sami powiedzieli, są chyba ich największymi fanami, co słychać w ich twórczości. Jedynym polskim utworem był „Zawarkocz”. Szkoda, że jedynym bo głos wokalisty brzmiał najpiękniej w tym języku.
 
„Bo to jest oooogień, ooogień!”
 
Przez moment w lokalu było pusto i nagle Eleanor Gray niespodziewanie zaczęli grać. Ludzi było niewiele, ale za to od pierwszego kawałka szaleli pod sceną, wszyscy solidarnie machając razem głowami. Twórczość poznaniaków przypomina mi rodzaj muzyki, który nazywam typowym amerykańskim rockiem- zbliżony po troszę do Papa Roach, Blink 182, czy Foo Fighters, z metalowym zacięciem. Jednak ich muzyki nie da się jednoznacznie sklasyfikować i przykleić etykietki konkretnego gatunku. Na scenie widać, że chłopaki się lubią, są zgrani, weseli, bije od nich jednocześnie luz i profesjonalizm. Zespół nie ma polskich piosenek, te po angielsku podobno brzmią lepiej. Wokalista dla żartu zaśpiewał jeden wers po polsku- ja uważam, że mógłby być z tego całkiem niezły kawałek. 
 
Autor: Agnieszka Kuklińska