Buty zaczął naprawiać przez przypadek i został przy tym fachu przez 40 lat. Pracowałby dalej, ale zapowiadana podwyżka cen energii sprawia, że nie będzie to miało ekonomicznego sensu. Jest już przesądzone, że 10 listopada Bogusław Polkowski zamknie zakład szewski przy ul. Mickiewicza 87a (przy skrzyżowaniu z ul. Traugutta). – Pewnie, że szkoda. Buty jak buty, to tylko rzeczy. Najbardziej lubię w tej pracy kontakt z ludźmi, można porozmawiać, pożartować. Tego będzie mi brakować – mówi.

Po sąsiedzku istniały tutaj przez lata dwa charakterystyczne punkty dla Pogodna. Od pewnego czasu nie ma już jednak lodziarni, którą na rogu Mickiewicza i Traugutta zastąpił bank. Wkrótce jej los podzieli szewc, działający nieopodal w niepozornym jednokondygnacyjnym pawilonie.

Warunki spartańskie, a teraz będzie jeszcze drogo

Pan Bogusław prowadzi w tym miejscu zakład od 1982 roku. Nie przeszkadza mu, że w wynajmowanym od miastu lokalu nie ma ogrzewania. Nauczył się podziwiać obrazy, które mróz maluje zimą na szybach. Nie załamał się, gdy w latach 90. chuligani podpalili jego pawilon. Odnowił wnętrza i pracował dalej. Kiedy ZBiLK zakomunikował, że nie ma pieniędzy na remont pękniętej rury (koszt nowego przyłącza wyceniono na 35 tys. zł), zaakceptował, iż teraz nie będzie wody. Humoru nie psuje mu też upływ czasu, bo mimo wieku emerytalnego jest pełen energii i w świetnej formie. Zawodowo pokonała go dopiero zapowiadana podwyżka cen energii.

– Właśnie dostałem rachunek za ostatnie dwa miesiące. Starałem się oszczędzać, nie zapalać światła, a i tak zapłacę aż 510 zł. To tegoroczna cena. Wiadomo, że po nowym roku prąd jeszcze podrożeje. W górę pójdą też pewnie opłaty za śmieci i czynsz. Będzie po prostu za drogo. Wymówiłem już dzierżawę. W tej chwili nic nie może mnie tu zatrzymać – tłumaczy pan Bogusław.

Przez 74 lata niewiele się tam zmieniło

To będzie koniec pewnej epoki. Zakłady szewskie funkcjonują bowiem w tym miejscu od pierwszych lat powojennych. Na pewno od 1948 roku, bo jest na to namacalny dowód – liczące sobie już 74 lata zdjęcie, na którym ówczesny szewc pozuje ze znajomymi przed pawilonem na Mickiewicza.

– Zdjęcie przyniósł mi mój znajomy, który chciał pokazać jak wyglądało to miejsce, gdy tutaj pracował. Widać na nim, że budynek praktycznie się nie zmienił. Zabrali tylko przed nim trochę chodnika na jeszcze jeden pas jezdni – mówi nasz rozmówca.

Budynek z zakładem szewskim powstał w 1930 roku. Wciąż zachowały się w nim oryginalne zewnętrzne drzwi i rzadko już spotykana przedwojenna szyba ze szlifowanymi brzegami. Takich szyb było więcej, ale reszta popękała w czasie wspomnianego wcześniej pożaru.

Wszystko zaczęło się przez przypadek. Nie zniechęciły nawet rany cięte

W jaki sposób pan Bogusław trafił na 40 lat do tego budynku? Jak to często w życiu bywa, jego „szewcowanie” zaczęło się przez przypadek. W 1982 roku miał 30 lat i doświadczenie w pracy jako tokarz w stoczni, Energopolu i biurze projektowo-konstrukcyjnym. Wtedy teść zapytał, czy nie chciałby spróbować swoich sił w jego zakładzie szewskim.

– Przyszedłem, spróbowałem, spodobało mi się i tak pracuję tu do tej pory – opowiada. – Nie było trudno się przestawić. Tokarz to też jest precyzyjna robota. Troszkę było tylko problemów z rękami. Bo nóż jest ostry, bardzo często człowiek się kaleczył. Ale gdy doszło się do wprawy, to była już rzadkość.

Sercem zakładu jest pomieszczenie ze wszystkim, co jest niezbędne do pracy dobrego rzemieślnika. Charakterystyczny kombajn szewski ma już swoje lata, ale wciąż doskonale spełnia swoją rolę. Duszę ma też wieloletnia maszyna do szycia. W czasie pracy unosi się tutaj zwykle intensywny zapach kleju. Czasem wystarczy kilka fachowych ruchów, innym razem trzeba posiedzieć nad jedną parą butów godzinami.

Równowartość samochodu w metalowej szafie

Przez wiele lat takiej pracy było naprawdę dużo. Najwięcej jesienią, gdy ludzie szykowali solidne obuwie przed zimą, ale dobrym sezonem była też wiosna. Przy Mickiewicza 87a wymieniano setki fleków i klejono równie wiele podeszw. Czasem trzeba było zająć się zelówkami, a latem paseczkami sandałów.

Zdarzało się, że pan Bogusław musiał odmawiać przyjmowania butów, bo po prostu nie wyrobiłby się z robotą. W pamięci zapadło mu zwłaszcza jedno zlecenie. Szczególne od czasu, gdy z przerażeniem zrozumiał, że w słabo zabezpieczonym pawilonie będzie musiał zamykać na noc buty o wartości równej cenie samochodu.

– Klientka przyniosła mi wówczas 12 par butów. Bardzo eleganckich, ale nie myślałem, że aż tak drogich. Dopiero córka uświadomiła mi, że każda z tych par jest warta jakieś 5 tys. zł. Szybko obliczyłem więc, że mam w zakładzie 60 tys. zł. Przestraszyłem się, bo 15 lat temu to było bardzo dużo. Z niepokojem chowałem co wieczór te naprawiane buty w solidnej metalowej szafie. To była moja „najdroższa” robota – wspomina szewc.

Najczęściej przychodzą ludzie, którzy najpierw stawiają piętę

Początek XXI wieku był już jednak czasem, gdy klientów zaczęło ubywać. W sklepach i na bazarach pojawiły się wówczas na masową skalę produkty niskiej jakości, których nikomu nie opłacało się zanosić do szewca.

– Weszła „chińszczyzna” i wykończyła rynek. W hipermarketach można było kupić buty za 40 zł czy klapki po 20 zł. Przechodzić sezon, wyrzucić i pójść po nowe. Ludzie kupują ceratę, choć teraz to się nazywa ładniej – skóra ekologiczna. A tak naprawdę zawsze najlepsze buty będą ze skóry. Noga może w nich oddychać – tłumaczy pan Bogusław.

Zmiany na rynku obuwniczym nie oznaczają, ze nie ma zapotrzebowania na usługi szewców. Gdy rozmawiamy, w czasie kilkunastu minut do zakładu przychodzi troje klientów. Pokazują buty, dopytują, czy jest szansa, by je uratować. – Najczęstszymi klientami są ludzie, którzy chodząc stawiają najpierw piętę. Wtedy buty psują się najszybciej. Moja żona chyba cały czas chodzi na palcach, bo bardzo rzadko podrzuca mi robotę – żartuje nasz rozmówca.

Przychodzili do szewca, żeby zobaczyć Stevena Seagala

Dziś szewcy, żeby przetrwać na rynku, często łączą naprawę butów z dorabianiem kluczy, ostrzeniem noży czy usługami zegarmistrzowskimi. Pan Bogusław wpadł na podobny pomysł w latach 90. Tyle, że dużo bardziej oryginalny. Połowa pomieszczenia, w którym przyjmuje zamówienia zamieniła się wówczas w wypożyczalnię kaset wideo, którą prowadziła jego żona.

– Tych kaset było ze dwa tysiące. I wypożyczających naprawdę nie brakowało. Popularne były zwłaszcza filmy sensacyjne z Seagalem, fantastyka. Parę lat to ciągnęliśmy. Później jednak weszło DVD, zainteresowanie było mniejsze i zrezygnowaliśmy – opowiada pan Bogusław.

Ostatnia szansa, by naprawić buty przy Mickiewicza

Kartka z nieodwołalną datą zakończenia działalności sprawia, że do zakładu często zaglądają stali klienci i okoliczni mieszkańcy. Dopytują o powody takiej decyzji i czy jest ona nieodwołalna. Czasami to dzieci tych dzieci, które przychodziły tu w latach 80. Mają już tylko niewiele ponad miesiąc, by przygotować swoje buty do sezonu zimowego w zakładzie szewskim przy ul. Mickiewicza 87a.