Rozmawiamy z Miłoszem Wośko, pochodzącym ze Szczecina kompozytorem.

W sezonie 2014/2015 uczestniczyłeś w projekcie kompozytor-rezydent w szczecińskiej filharmonii. Wspominałeś wtedy, że pobyt w rodzinnym mieście, poza spotkaniami z rodziną, znajomymi i przyjaciółmi oraz odwiedzaniem ukochanych miejsc jest czasem, w którym ładujesz akumulatory twórczą energią. Miło było to usłyszeć, tym bardziej, że niektórzy potrzebują w tym celu wyjechać na drugi koniec świata w jakieś egzotyczne miejsce, do Nowego Jorku, albo przynajmniej do Berlina. Widzimy się ponownie w Szczecinie, a ja trzymam w ręku Twój debiutancki krążek.

Tak, jesienią ubiegłego roku (2019) ukazała się moja debiutancka płyta „Urban Residents’ Beliefs”.

Pełno cię na polskiej scenie muzycznej. Dlatego trudno uwierzyć, że to twoje pierwsze autorskie wydawnictwo.

To prawda. Działam na rynku muzycznym już ładnych kilkanaście lat. I to w bardzo różnych rolach. Od instrumentalisty, stałego członka kilku zespołów, po aranżera, producenta, czy nawet sporadycznie pisząc teksty. Ale faktycznie, pod swoim nazwiskiem płyty do tej pory nie wydałem. Późno?

Jeżeli poprzednie płyty, które, niestety, nigdy się nie ukazały, byłyby równie dobre, to na pewno szkoda.

(Śmiech). Dziękuję. Ale czasu już nie cofnę. Niemniej jednak bardzo bym chciał, żeby ciekawość i zapał „debiutanta” towarzyszyły mi przy każdej nagraniowej, czy koncertowej produkcji, tak jak to miało miejsce przy pracy nad tą płytą, bo każde nowe przedsięwzięcie wymaga jakiegoś świeżego spojrzenia, wyjścia poza swoje artystyczne przyzwyczajenia i zapału, którego debiutanci właśnie mają największe pokłady.

Możesz za to nadrobić zaległości. Ale wróćmy do tej płyty. Pojawia się na niej sporo gości.

Dzięki wspomnianej już mojej wcześniejszej działalności udało mi się zaprosić do nagrań orkiestrę Aukso, Kwartet Polonika, Macieja Frąckiewicza, Polish Brass Quintet, a nagranie utworu „Świtanie” poprowadził maestro Marek Moś.

No właśnie. Czy ta płyta jest poniekąd kontynuacją Twojej muzycznej drogi, którą do tej pory przemierzałeś z różnymi, wybitnymi muzykami?

Myślę, że dla słuchaczy kojarzących mnie z innych przedsięwzięć może być ona nieco zaskakująca, gdyż od lat uczestniczę w nagraniach i koncertach muzyki szeroko określanej jako „rozrywkowa”, pomimo tego, że często wcale rozrywce nie służy. Z drugiej strony moja rola często łączy się z działaniem z akustycznym, często orkiestrowym instrumentarium.

Od kilku lata pracujesz jako kierownik muzyczny gali finałowej festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie.

To festiwal debiutów filmowych, jednocześnie bardzo wiele pojawiających się tam filmów to produkcje w pełni dojrzałe-zarówno artystycznie, jak i organizacyjnie. Niektóre mają już za sobą kinowe premiery i funkcjonują na pełnych prawach na profesjonalnym rynku. Jest podczas tego festiwalu inspirująca energia pozwalająca łączyć profesjonalizm z czymś, co osobiście określam jako „studencki zapal”, mocne, ambitne wejście z własnym, świeżym głosem w swoją branże, bez kompleksów.

Wtręty angielskie w rozmowie potocznej, a nawet tekstach pisanych, nie są właśnie trochę takim naszym małym narodowym kompleksem? Skąd tytuł płyty?

Zdecydowałem się na angielski tytuł, gdyż nie chciałbym zamykać się tylko na polską publiczności. Nie jest to absolutnie związane z jakimiś  konkretnymi działaniami, ale chciałem stworzyć sobie taką możliwość. I choć sama muzyka jest oczywiście ponad językami, jest, można powiedzieć taką uniwersalną formą komunikacji, to płyta zawiera dwujęzyczny, polski i angielski opis utworów, wykonawców i tytuły. Było to też dużym wyzwaniem, bo są to moje nazwy – określenia, które są często grą słów dosyć trudną do przetłumaczenia. „Urban Residents’ Beliefs” czyli „Wierzenia Mieszkańców Aglomeracji” - w dobie pewnego odejścia od spraw duchowości zauważam istnienie pewnych cywilizacyjnych zamienników, które stają się tymi „wierzeniami”, w bardzo pierwotnym znaczeniu.

Mamy na przykład „Cyfroczuciowość”, ale i „Uciekany”, „Młodowieczność” - są to połączenia dosyć sugestywne i czytelne.

To przywiązanie do tytułów w przypadku muzyki instrumentalnej jest dla mnie bardzo ważne. O ile w przypadku muzyki z tekstem mamy możliwość przekazywania treści za pomocą słów, o tyle w muzyce instrumentalnej jest to dużo trudniejsze. Istnieje oczywiście coś takiego, jak muzyka programowa, ale to nie jest kierunek, w którym wprost chciałbym iść. Kiedy w szczecińskiej filharmonii był wykonywany mój utwór na orkiestrę symfoniczną i akordeon zdecydowałem się mu nadać tytuł „Relacje. Właśnie z uwagi na wieloznaczność tego słowa w języku polskim.

Mówisz o wspomnianym już projekcie kompozytor-rezydent. Szczecinianie, bywalcy filharmonii szczecińskiej mieli wtedy okazję usłyszeć twoje kompozycje. Ja osobiście byłem na koncercie, gdzie wykonywany był twój utwór „Pogoda”. Jak wspominasz ten czas?

Znakomicie! To było to bardzo twórcze doświadczenie, które dało mi zastrzyk zapału i pozwoliło zgromadzić spore pokłady kreatywnej energii. Był to też okres, kiedy moje związki ze Szczecinem były intensywniejsze.

Pisanie własnych utworów tym różni się od aranżacji, że nie ma się za czym „schować”, to jest od początku do końca odpowiedzialność kompozytora. I jak się nad tym zastanowiłem, to poczułem, że ta odpowiedzialność zaczyna się od tytułu. Lepiej mi się myśli o formie, dźwiękach, komponuje – ale i słucha czyjejś twórczości, kiedy ma ona jakiś kontekst, jest gdzie osadzona, zdradza jakiś stosunek do świata.

Należysz do muzyków, którzy wierzą, że twórczość może zmienić świat?

Wierzę w społeczną rolę muzyki i chcę, jako twórca odnosić się do zmieniającej się rzeczywistości, problemów społecznych, cywilizacyjnych.

Niedawno jako dyrygent i kierownik muzyczny prowadziłeś koncert w stricte morskiej tematyce, w którym wystąpił także chór Akademii Morskiej – jak doszło do tej współpracy?

10 lutego w Filharmonii Kaszubskiej w Wejherowie, a także na antenie radiowej „Trójki” miał miejsce koncert z okazji setnej rocznicy Zaślubin Polski z Morzem i na ten koncert wydawało mi się dosyć naturalnym zaprosić Chór Akademii Morskiej. Wiedziałem, że chór jest otwarty na nowe przedsięwzięcia, a ta tematyka ma szansę być dla współpracy kluczowa. Trzeba było też w dosyć krótkim czasie przygotować zupełnie nowy program. Symboliczne było dla mnie rozpoczęcie koncertu - Natalia Niemen przyjęła propozycję, by zaśpiewać w mojej aranżacji na chór, orkiestrę smyczkową, harfę i sekcję rytmiczną „Pieśń Wojów” - kompozycję swojego ojca do tekstu pierwszej polskiej zachowanej pieśni.

Na co dzień współpracujesz z wybitnymi muzykami. Kilka tygodni temu ukazała się płyta Herbert 3.0 z udziałem m.in. Justyny Święs, Krzysztofa Zalewskiego, Wojciecha Waglewskiego, czy Króla, którą to płytę muzycznie spinałeś, ale możemy na niej usłyszeć także Twoje aranżacje.

Płyta Herbert 3.0. z założenia miała być rejestracją koncertu. Stwierdziliśmy wraz osobami odpowiadającymi za ten projekt od strony radia (Trójka), że spotkanie wszystkich w jednym miejscu i czasie będzie dla tego przedsięwzięcia najlepszym rozwiązaniem – zarówno z przyczyn artystycznych, jak i organizacyjnych. Wierzę w ogromną moc muzyki na żywo, granej razem. Czasami mam wrażenie, że w muzyce rozrywkowej ten aspekt bywa niedoceniany.

Jaka była Twoja rola, skąd takie – dosyć rozbudowane, a jednak niestandardowe instrumentarium?

Miałem okazję aranżować większość piosenek, w niektórych uczestniczę też kompozycyjnie. Teksty Zbigniewa Herberta w znacznym stopniu determinowały podejście do tego nagrania, uważałem, że musimy mieć możliwość różnorodnych muzycznych spojrzeń, jednocześnie zachowując spójność. Wiele decyzji trzeba było podjąć zanim kompozycje powstały – założyłem, że potrzebujemy sekcji rytmicznej, która pozwoli nam zagrać coś komunikatywnego – „piosenkowego”, a jednocześnie nie zamknie nas w takiej formule - stąd pojawiło się np. dwóch perkusistów, jeden z kolegów grał na klasycznym zestawie, drugi – na marimbie, tomach, tamburynie, tam-tamie – co dawało nam już wiele możliwości barwowych w samej tylko warstwie perkusyjnej. Ponieważ od lat specjalizuję się w aranżacjach na smyczki, zaprosiliśmy orkiestrę Aukso, która jak już wspominałem pojawia się na mojej debiutanckiej płycie. Z uwagi na dużą grupę muzyków, których musieliśmy zmieścić w studio im. Agnieszki Osieckiej zdecydowaliśmy się tylko na 12 instrumentalistów tego zespołu. A i tak było ciasno, bo doszła do tego jeszcze sekcja dęta, w której pojawiły się m.in. saksofon barytonowy, tuba, oprócz tego harfa, instrumenty etniczne. Soliści mając takie możliwości stworzyli bardzo różnorodne utwory, nastroje, opowieści - mamy na płycie duże różnice stylistyczne między poszczególnymi wykonaniami , choć całość brzmi moim zdaniem spójnie - istotna w tym rola jednego, acz dosyć „kolorowego” zespółu muzyków.

Słuchając płyty Herbert 3.0. w pierwszej chwili trudno się zorientować, że te teksty nie zostały napisane, jako teksty piosenek.

Tak, aczkolwiek poezja Herberta niesie ze sobą właśnie tego typu wezwania, że nie wydaje się sama w sobie „piosenkowa”. My staraliśmy się traktować to jako atut, bo dzięki temu powstały utwory dosyć zróżnicowane formalnie. Niemniej jednak stworzone przez wielu twórców uczyniły tę płytę tak różnorodną kompozycyjnie. Osobiście jestem autorem między innymi muzyki do „Ze szczytu schodów”, gdzie sam zaangażowany społecznie tekst opisuje rzeczywistość z perspektywy osób, które są zwykłymi ludźmi mierzącymi się z codziennymi problemami i patrzą na kogoś, kto z pozycji wyższości mówi im jak mają żyć, co mają robić. Dla mnie to również trochę głos w kierunku artystów, by nie popadać w takie moralizatorsko – pouczające tony zwracając się do odbiorców swojej twórczości właśnie ze „szczytu schodów” zawsze „z palcem na ustach”, jakby nakazując milczenie, słuchanie mistrzów - bez możliwości dyskusji. Postawa, w której artyści funkcjonują „odklejeni” od słuchaczy, publiczności jest postawą, od której chciałbym być daleko i to jest zwerbalizowanie dla mnie pewnej deklaracji, którą staram się czynić ważną w swoim muzycznym życiu. Trudno mi mówić za pozostałych twórców, biorących udział w tym projekcie, ale moim zdaniem każdy stworzył coś, co w naturalny sposób wydaje się być przedłużeniem jej/jego artystycznej drogi.

Mówiliśmy już, że występujesz w różnych rolach w projektach innych artystów. Zagrałeś m.in. na fortepianie w jednym utworze na płycie Dawida Podsiadły „Małomiasteczkowy”. Czy ta działalność jest bardzo odległa od tego, co możemy usłyszeć na twojej płycie?

Jak bardzo odległa, tego nie wiem. Staram się podchodzić do muzyki bez uprzedzeń stylistycznych, bo wierzę, że artystyczna wrażliwość jest pojęciem wspólnym dla wszystkich gatunków i jedynym kryterium, które uznaję to takie, czy muzyka, wykonanie we mnie w jakiś sposób rezonuje, czy nie. Staram się z ciekawością słuchać tego, co proponują polscy wykonawcy, autorzy, producenci, jakby nie patrzeć – działam gdzieś na styku muzyki rozrywkowej i czuję się częścią tego środowiska (albo nawet kilku środowisk). Szczerze interesuję się działaniami, wydawnictwami artystów, z którymi dane jest mi się spotkać na scenie lub w studio. Wspominając o komunikatywności miałem na myśli, by iść za głosem intuicji, nie ograniczać się stylistycznie, jeśli jest to uzasadnione – powodować na jednej scenie, w jednym nagraniu zaskakujące zestawienia muzyków, podejść i energii. Widzę, że jest na to dużo przestrzeni i również zwiększyła się otwartość wielu instytucji w tej kwestii. Płyta Herbert 3.0. jest moim zdaniem tego znakomitym przykładem, bo mamy poezję jako punkt wyjścia, instrumentarium o orkiestrowej obsadzie, choć nieco niestandardowym charakterze oraz twórców i solistów, którzy mając takie narzędzia mogli poczuć inspirujące pole dla kompozycji i wykonania.

Jak zwykle bardzo miło i ciekawie mi się z tobą rozmawia, ale i kawa się nam kończy, a i, podejrzewam, internauci też mają ograniczony czas na lekturę. Ostatnie pytanie?

Proszę bardzo.

To niech będzie klasycznie.

Plany na przyszłość? (Śmiech). W takiej naprawdę najbliższej przyszłości, czyli od poniedziałku (2 marca) prowadzę m.in. wraz z moją drugą połową Anną Gadt warsztaty właśnie w Szczecinie w szkole muzycznej na Staromłyńskiej. A z planów o nieco dłuższym horyzoncie czasowym - Herbert 3.0. spotyka się z pozytywnym odbiorem, pojawiają się propozycje działań koncertowych z programem z płyty, być może nawet nieco rozszerzonym. Współpracuję również z Józefem Skrzekiem i zespołem SBB, a kwietniu odbędzie się w Warszawie koncert z orkiestrą - to będą utwory zespołu z moimi aranżacjami orkiestrowymi, która szczecińska publiczność miała okazję usłyszeć kilka lat temu w filharmonii ramach cyklu SoundLab.

Miłosz Wośko, rocznik 79, pochodzący ze Szczecina kompozytor, aranżer, producent muzyczny. W sezonie artystycznym 2014/15 kompozytor - rezydent Filharmonii im. M. Karłowicza w Szczecinie. Uczestniczył w różnych rolach wielu przedsięwzięciach płytowych i koncertowych, współpracując m.in. z Melą Koteluk Rykardą Parasol, Lorą Szafran, zespołami SBB, Afro Kolektyw, Markiem Dyjakiem, Andrzejem Smolikiem. W ostatnich latach zajmuje się również kierownictwem artystycznym koncertów, które łączą rzeczywistość muzyki alternatywnej, jazzowej czy rozrywkowej z zespołami orkiestrowymi i chóralnymi. W 2015 roku założył zespół, z którym nagrał płytę łączącą formę piosenek spod znaku singer-songwriter z brzmieniem instrumentów dętych blaszanych.