Cztery spektakle konkursowe zobaczyliśmy w trakcie Kontrapunktu w piątek i sobotę. Różniące się bardzo formą i stylem, ale każdy, mniej lub bardziej, dotyczył miłości. Teatr Polski z Bydgoszczy zaproponował nam rozmowę o jej końcu...

Dramatyczny koniec uczucia

„Miłość to trup, a ty nosisz jego skórę” - mówi bohater „Końca miłości” (w tej roli Juliusz Chrząstowski). Jego monolog rozpoczyna inscenizację (pokazaną w Pałacu Młodzieży), w której mocnych, wręcz okrutnych słów, boleśnie wbijających się w umysł, jest dużo. Rozstanie w tym ujęciu jest próbą charakterów, walką o godność. Ona (Katarzyna Herman) początkowo milczy (bardzo wymownie) i przyjmuje cały arsenał argumentów, poświadczających to, że ten związek nie ma szans na kontynuację, by później odpowiedzieć słowami jeszcze bardziej dosadnymi. Aktorzy monologują na tle dwóch monochromatycznych ścian, pod nogami mając piasek. Scena tej nietypowej rozmowy zanurzona jest w chłodnym, niebieskim świetle jupiterów. Tekst napisany przez Roberta Ramberta wyreżyserowała Dorota Androsz, a realizacja ta jest interesująca właśnie głównie z powodu formy, która szczególnie absorbuje zmysły odbiorców.

Romans niekonwencjonalny

„Sen srebrny Salomei” w reżyserii Michała Zadary (pokazany w Pleciudze) także swą formą przykuwał uwagę. Treść wielu widzom była oczywiście już znana. Ten romans dramatyczny w pięciu aktach, napisany przez Juliusza Słowackiego w 1843 roku, a wydany w Paryżu rok później, nie jest co prawda lekturą szkolną, ale należy do kanonu najczęściej komentowanych i analizowanych dzieł tego twórcy. Zadara, który występuje na scenie z towarzyszeniem Wacława Zimpla (klarnet, elektronika) serwuje nam niekonwencjonalną formę przedstawienia.

Reanimacja Słowackiego

Można tę bardzo osobistą interpretację nazwać performansem, bo aktor/reżyser, posługując się różnymi rekwizytami, „preparuje” cały tekst, sam odtwarzając wybrane sceny, kreując swym głosem główne postacie. Na wielkim bloku papieru niczym na tablicy, nakreśla tło historyczne poszczególnych zdarzeń i w tym kontekście umieszcza historię miłości Leona i Salomei, zagrożonej planami Regimentarza, który zamierza ożenić syna z księżniczką Wiśniowiecką. Szczecińscy widzowie początkowo trochę zaskoczeni, podjęli tę grę, doceniając eksperymentalny charakter tej inscenizacji, w której Zadara reanimuje Słowackiego dla współczesności, czyniąc jego trudny, skomplikowany formalnie dramat, zdecydowanie bardziej czytelnym.

Profesor i studentka

Materiałem literackim posłużyli się także twórcy spektaklu „Hańba”, który powstał na podstawie słynnej powieści noblisty J.M. Coetzee, pod tym samym tytułem. Jacek Wierzchowski wyreżyserował go w Teatrze Ludowym w Krakowie, a my zobaczyliśmy go podczas Kontrapunktu w Teatrze Współczesnym. To historia romansu profesora literatury Davida (w tej roli Piotr Pilitowski) ze znacznie młodszą od niego studentką Melanie (Marianna Zydek, znana dobrze z filmu „Kamerdyner” F. Bajona), która prowadzi do zakończenia jego pracy na uczelni i wyjazdu na farmę do córki. Scenografia zaprojektowana przez Barbarę Ferlak, to mieszkanie z setkami książek, sprzętem muzycznym, aneksem kuchennym, przestrzeń, która później przeistacza się w zaplecze hotelu dla psów, prowadzonego przez Lucy. To tu „emigruje” David, chcąc znaleźć dystans wobec swej porażki, ale znajduje kolejne cierpienia. Choć uważa, że nie kochał Melanie, to jednak romans z nią bardzo na niego wpłynął, zmienił jego postępowanie.

„Hańba” to spektakl o konflikcie rozumu z pożądaniem, zmysłowości z obowiązkiem. Może nazbyt wiernie odtwarza kolejne sceny znane z książki Coetzee, ale pozostaje mimo to ważny, wartościowym przekazem.

Matka i syn – rywalizacja na scenie

Brytyjski spektakl „Ballada o apatycznym synu i jego narcystycznej matce” (pokazany w Pałacu Młodzieży) to opowieść o Lucy i Raedie. Oboje uwielbiają Się, australijską wokalistkę pop, której utwór „Chandelier”, to motyw powracający przez całe przedstawienie. Jej image i fryzura, to punkt wyjścia do performatywnego musicalu, na temat nadopiekuńczej, toksycznej relacji, oczekiwań, których czar ulatuje wraz z dorastaniem nastolatka. Matka i syn tańczą, biegają, zamieniają się rolami, napinają emocje i wyciszają je. Dużo tu humoru, ale też brutalnej czułości. Dużo bliskiego kontaktu, „zaprojektowanego” przez reżysera tańca, Gary Gardinera. To spektakl efektowny formalnie i zasługujący na uwagę, ale chyba jednak nie tak wyrazisty treściowo jak kilka innych propozycji programu festiwalu.