Ultra Orange to francuski zespół istniejący od połowy lat 90-ych, znany głównie na tamtejszej scenie. Grałby pewnie jeszcze dalej nie będąc znanym poza swoim krajem, ale w 2005 roku nastąpił zwrot w ich karierze. Wtedy muzycy tej grupy poznali na planie filmu “Beckstage”(“Kulisy Sławy”) znaną aktorką, żonę Romana Polańskiego - Emmanuelle Seignier. To spotaknie zaowocowało współpracą, która jest niejako “przedłużeniem” akcji filmu bo Emmanuelle gra w nim gwiazdę muzyki pop o imieniu Lauren. W tym roku wydali wspólną płytę nazwaną po prostu “Album”, a aktualnie promują ją koncertując po Europie.
W szczecińskim klubie Can Can wystąpili 4.października, zaczynając swój koncert od najbardziej chyba znanego swego utworu „Rosemary`s Lullaby” (kompozycji Krzysztofa Komedy z filmu „Rosemary`s Baby”). Następnie usłyszeliśmy „Sing Sing”, a jako trzeci zabrzmiał utwór „Bunny”. Tak więc początek występu był bardzo przebojowy i trochę się obawiałem, że po zagraniu trzech najpopularniejszych swych piosenek zespół straci swój rockowy impet, a reszta koncertu będzie mniej emocjonująca. Tymczasem aplauz z jakim publiczność przyjmowała kolejne numery Ultra Orange wcale nie malał. Nawet te bardziej liryczne, spokojniejsze kawałki, w których Emmanuelle śpiewała tylko z towarzyszeniem Pierrego Emery , który grał na akustycznej gitarze („Simple Words”) zostały przyjęte bardzo dobrze. W niektórych numerach na gitarze grała Gil Emery, tóra także wspomogła vocalnie Emmanuelle w jednej kompozycji, śpiewanej po francusku.Oczywiście jednak w centrum uwagi widzów właściwie cały prawie czas pozostawała pani Seignier Ubrana w dżinsy, zieloną bluzkę i czarne rękawiczki, płynnie poruszała się po scenie. Dziękowała publiczności po polsku i angielsku, podkreślając, ze Polska to dla niej bardzo szczególny kraj.

Jeśli chodzi o styl jaki proponuje Ultra Orange to jest to rockowe, dość mocne granie. Mi osobiście przypominało trochę dźwięki jakie generował zespół Yanna Tiersena, grający w naszej Filharmonii w marcu w ramach Szczecin Music Fest. Jednak momentami brzmieli bardziej agresywnie, drapieżnie, szczególnie chyba wówczas gdy wykonywali kompozycję z dorobku The Stooges „I`m Sick Of You”. Trzeba przyznać, ze dzięki dobremu nagłośnieniu i ciekawej grze świateł słuchało się tego komfortowo. Może nawet zbyt komfortowo, bo kiedy zajmie się miejsce siedzące na koncercie, to odbiór nie jest tak aktywny, jak to zwykle bywa na występach rockowych... Mimo wszystko chyba sam zespół był zadowolony z przyjęcia, a podziękowania pogodnej Emmanuelle kierowane do widzów nie były tylko wyrazem kurtuazji.