„Wytrzeźwiałem ze słów wielkich. Nie mam różowych snów pod głowę. / Są płaskie brzegi Odry, malowane w desenie szuwarów” – czytamy w „Ziemi Nadodrzańskiej”, otwierającej pierwszy szczeciński tomik. – Tymoteusz Karpowicz w „Żywych wymiarach” opisywał Szczecin jakim widział i jaki pokochał, bo że pokochał to widać bezspornie, dla każdego kto przeczyta te wiersze – podkreśla Robert Florczyk, poeta i znawca historii miasta.

Szczecin w 1948 roku wciąż był jeszcze morzem ruin. W dopiero podnoszącym się po zniszczeniach wojennych mieście, powoli jednak rozwijała się również działalność kulturalna. Nakładem wydawnictwa „Polskie Pismo i Książka” ukazał się tomik „Żywe wymiary” 27-letniego wówczas Tymoteusza Karpowicza. Tak karierę zaczynał autor, uznany później za czołowego polskiego twórcę poezji lingwistycznej.

Przyjechał do Szczecina z Wileńszczyzny

– To był pierwszy tomik szczecińskiego poety, wydany w Szczecinie przez szczecińskie wydawnictwo i ilustrowany przez szczecińskiego artystę Guido Recka – cóż może być ważniejszego w naszej szczecińskiej historii literatury i poezji? – pyta retorycznie Robert Florczyk, który szczecińskiemu epizodowi twórczości Karpowicza poświęcił artykuł w ostatnim „Pryzmacie literackim”.

Dowiadujemy się z niego, że Karpowicz przyjechał do Szczecina w lipcu 1946 roku. Przywiózł ze sobą z Wileńszczyzny 800 kg produktów żywnościowych, w tym ziarna, krupę i mąkę, a także 1200 kg sprzętów użytku domowego. Na początku zamieszkał przy ul. Pocztowej 16, ale szybko przeprowadził się o kilkadziesiąt metrów, do kamienicy przy Garncarskiej 3. Pochodził z biednej rodziny wiejskiej, bez nawet średniego wykształcenia, ale był bardzo oczytany. Szybko znalazł pracę w Polskim Radiu. I oczywiście pisał wiersze.

„To nasz szczeciński dorobek poetycki, którego nie możemy lekceważyć”

W jego ówczesnej twórczości nie brakuje odniesień do Szczecina. Wystarczy spojrzeć na tytuły niektórych wierszy z jego pierwszego tomiku: „Ziemia Nadodrzańska”, „Nad Odrą” czy „Dom Lojców” (dzisiaj o tym zabytku mówimy – Kamienica Loitzów). Pisze o Wałach Chrobrego i al. Bohaterów Warszawy. W utworze „Św. Jakub” znajdujemy przejmujący obraz zniszczonej szczecińskiej katedry.

„Żebra gotyku, w których słońce jak serce się mieści,

i mieszczan nagrobki – to dotkniesz.

Strop i ołtarz uleciały w powietrze,

jak spojrzenie przez otwarte okno.”

– Oczywiste że warto również dzisiaj wracać do tej poezji. To nasz szczeciński dorobek poetycki, którego nie możemy lekceważyć. Wręcz przeciwnie, mamy prawo być z niego dumni – mówi Robert Florczyk. – „Żywe wymiary” mają niezwykle ważny wymiar kontynuacji awangardy poetyckiej, nawiązania do Przybosia i Peipera, pisała bardzo uważnie o tym prof. Katarzyna Krasoń. Któżby się spodziewał że w zrujnowanym po wojnie Szczecinie, chyba najciekawszą kontynuację tradycji awangardy krakowskiej lat 40-tych, stworzy autor z Wileńszczyzny.

Czy Karpowicz powinien mieć w Szczecinie swoją ulicę?

Karpowicz wydał w Szczecinie jeszcze książkę „Legendy Pomorskie”. W 1949 r. przeniósł się do Wrocławia, gdzie pracował w redakcji uznanego miesięcznika „Odra”. W 1973 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tam zmarł w 2005 roku.

Dziś wielu szczecinian zna twórczość Karpowicza, ale często nie ma świadomości, że kiedyś żył on i tworzył w ich mieście.

– Tymoteusz Karpowicz nie ma w Szczecinie żadnej tablicy, żadnej ulicy nazwanej swoimi imieniem – jest kimś blado znanym dla młodych mieszkańców… Warto to zmienić, zacznijmy od przypomnienia „Żywych wymiarów” – proponuje Robert Florczyk.

We wtorek, 21 marca, obchodzimy Światowy Dzień Poezji. Dom Kultury „Klub Skolwin” zadba, żeby tego dnia drzewa w Parku Żeromskiego zakwitły wierszami. W pobliżu skrzyżowania ulic Matejki i Zygmunta Starego zawieszone zostaną karteczki z twórczością najbardziej znanych polskich poetów. Wśród nich będą również wiersze Tymoteusza Karpowicza.