Jestem singielką i nieco mnie ten stan uwiera. Nie należę do sfrustrowanych dwudziestokilkulatek (choć chłopców też to dotyczy), umieszczających na Facebooku rzewne opisy i piosenki posiadające przekaz: „spójrzcie, jaki jestem nieszczęśliwy!”, ale cóż… cieszyłabym się, gdybym spotkała kogoś wyjątkowego.

W dzisiejszych, dość aspołecznych czasach, gdy unikamy cudzych spojrzeń,  coraz bardziej zawężamy krąg przyjaciół i rośnie w nas nieufność, zbliżenie się do drugiego człowieka nie jest sprawą łatwą.

Odpowiedzią na ten problem może być internet. Portale randkowe przeżywają prawdziwe oblężenie, a ich właściciele starają się maksymalnie dopasować do potrzeb użytkowników -  profesjonalna szata graficzna, historie szczęśliwych par, które  tam się poznały  i korzystne pakiety płatności wydają się gwarancją jakości.

Warstwa wizualna takich stron jest tak naprawdę kwestią podrzędną, najistotniejsi są potencjalni kandydaci na towarzyszy życia. I… tu zaczynają się schody.

Przez długi czas byłam zarejestrowana na jednym z takich portali, przeprowadziłam wiele internetowych rozmów, a nawet odbyłam kilka spotkań „w realu”. Postanowiłam podzielić się z Wami moimi refleksjami, wypunktować błędy które często popełnia się szukając uczucia za pośrednictwem serwisów randkowych.

Pierwszym sygnałem ostrzegawczym dla rodzącej się znajomości powinny być długie, okraszone kwiatuszkami językowymi i aforyzmami maile, ponieważ ten autopromocyjny wybuch kreatywności bardzo rzadko ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Spotkałam się kiedyś z chłopakiem, który wygłaszał w internecie peany na temat swojej pogody ducha i otwartości, a gdy piliśmy razem kawę, na każde moje pytanie odpowiadał półsłówkami, nie wykazując przy tym żadnej inicjatywny w rozmowie. Klimatyczna Paris Cafe była milczącym świadkiem moich prób nawiązania kontaktu ze zlęknionym, zamyślonym trzydziestolatkiem.

Kolejny błąd to prowadzenie kilkumiesięcznej korespondencji. Doradzałabym wymianę kilku maili i  konfrontację z rzeczywistością, ponieważ można wtedy uniknąć rozczarowań. Naturalnie, długotrwała wymiana listów ma w sobie pewną dozę romantyzmu, ale wraz z nią rośnie ryzyko przywiązania się do wirtualnego rozmówcy, stworzenie mylnych wyobrażeń i snucie błędnych scenariuszy.

Niewątpliwie najbarwniejszym rodzajem randkowych internatów są ci, którzy częstują wyrafinowanymi komplementami. Najciekawszym, który otrzymałam brzmiał: „Gdy zobaczyłem twoje zdjęcie, doznałem olśnienia, boskiej iluminacji”. Tekst nie byłby nawet najgorszy (znacznie bardziej oryginalny od: „Podobasz mi się! Poklikamy?!), gdyby nie to, że rozmówca bardzo długo nie chciał zejść z niebiańskiego piedestału. Nie zamierzał prowadzić normalnej korespondencji, bo sądził że może zdobyć moje zainteresowanie tylko poprzez cytowanie zdań wyjętych z literatury kobiecej klasy B.

Mężczyźni, z którymi przeprowadziłam normalną, w miarę racjonalną i naturalną rozmowę zdarzali się bardzo rzadko. Niestety, prędzej czy później, nasze kontakty się rozmywały, a pierwsze spotkania bardzo rzadko miały swą kontynuację. Czasem to ja byłam odpowiedzialna za kiepską jakość spotkania, czasem to mój towarzysz nie stawał na wysokości zadania, ale tych parę prób odnalezienia miłości drogą internetową skutecznie zniechęciło mnie do wirtualnych poszukiwań.
Mimo to, uważam że serwisy randkowe są w dzisiejszych czasach potrzebne. Ludzie prowadzący bardzo aktywny tryb życia, nie mają często czasu i okazji do poznania kogoś wyjątkowego. Internet jest tu najwygodniejszym medium, laptop można dziś wszędzie ze sobą zabrać, a dzięki WI-FI połączymy się z ulubionymi stronami w wielu punktach miasta.

Kilku moich znajomych spotkało miłość w portalach randkowych, co dowodzi skuteczności tego typu inicjatyw. Uważają, że internet jest doskonałym sposobem na zmianę życia i dla nich to rozwiązanie okazało się rzeczywiście strzałem w dziesiątkę. Do mnie jednak ten sposób poznawania ludzi już nie przemawia, ponieważ napotkałam na swej drodze zbyt wiele rozczarowań. - widocznie nie jest mi pisany książę na cybernetycznym koniu. Znów zaufam więc  rzeczywistości niewirtualnej, licząc na to, że kiedyś doczekam się wspólnych filmowych seansów w Kiniarnii w Pionierze, długich spacerów z kimś wyjątkowym po Różance i tych sławetnych motyli w brzuchu, o których tyle się mówi. Szczecin to przecież miasto romantyków…

Kolejna odsłona cyklu felietonów ”Zapiski pewnej realistki" już za 2 tygodnie w czwartek. Wszystkie felietony do przeczytania tutaj.