– Madama Butterfly to historia uniwersalna, mogłaby równie dobrze wydarzyć się dzisiaj. Różnice kulturowe są wciąż aktualne, ludzie nadal zakochują się niewłaściwie, to się akurat nigdy nie zmieni. Inscenizacja obraca się wokół wielu współczesnych wątków popkulturowych – mówi reżyserka Pia Partum. – Właściwie w pewnych aspektach spektakl będzie mieć wiele wspólnego z… telenowelą.
Osadzenie tekstu sprzed wieku w realiach współczesnej Japonii, okraszenie go nowymi środkami wyrazu, może zaskoczyć bardziej konserwatywnych widzów, ale i przyciągnąć do opery młodsze pokolenie.
Madama Butterfly to dramat psychologiczny tytułowej bohaterki. Dalekowschodni koloryt opery jest tylko pretekstem; w gruncie rzeczy Giacomo Puccini nie zmienił swojego stylu i języka muzycznego, które znamy z poprzednich oper. Mediolańska premiera okazała się klęską. Dopiero wersja poprawiona dzieła, wystawiona w Brescii 28 maja 1904 r., odniosła sukces i opera zaczęła tryumfalny pochód przez wszystkie teatry operowe.
Na szczecińskiej scenie muzycznej Madama Butterfly została pokazana po raz pierwszy w 1982 r., a premierę przesunięto o kilka miesięcy ze względu na wprowadzenie stanu wojennego. Kierownictwo muzyczne sprawował wówczas Jerzy Michalak, reżyserował Tadeusz Bursztynowicz, a scenografię zaprojektowała Barbara Wolniewicz. W tytułowej roli występowały aż cztery etatowe śpiewaczki: Eleonora Bednarska, Ludwika Brzozowska, Danuta Dąbrowska, Ewa Rossa-Gowor, Elżbieta Bukowiecka-Izydorek, a także związana z berlińską Komische Oper Alicja Borkowska. Jak pisał recenzent, bohaterem premiery stał się Krzysztof Molęda, kreujący partię Pinkertona.
Przygotowane przez Operę na Zamku wykonanie koncertowe opery miało miejsce na estradzie Filharmonii w październiku 2010 oraz w marcu 2011 r. i stało się wielkim sukcesem, zwłaszcza ze względu na przejmującą kreację Romy Jakubowskiej-Handke. W nowej realizacji „tragedii japońskiej” po raz pierwszy zaprezentowanej na scenie hali Opery 26 maja br. kerownictwo muzyczne objął Wojciech Semerau-Siemianowski, reżyseruje Pia Partum, a scenografia jest dziełem Barbary Hanickiej.
Butterfly jest najgłębszą psychologicznie ze wszystkich postaci Pucciniego. Piętnastoletnia gejsza, która szczerze zakochała się w poślubiającym ją nieco dla zabawy poruczniku amerykańskiej marynarki Pinkertonie, prezentowana jest jako bohaterka dynamiczna i wielowymiarowa: pełna wdzięku narzeczona, namiętna kochanka (jeden z najwspanialszych, po Wagnerowskim Tristanie i Izoldzie, duetów miłosnych), oczekująca powrotu ukochanego wierna żona i kochająca matka. Kreująca jej rolę śpiewaczka musi potrafić pokazać różnorodne i niekiedy skrajne emocje, od miłosnego uniesienia i radości aż po skrajną rozpacz, która wiedzie bohaterkę do decyzji o odebraniu sobie życia, gdy dowiaduje się, że Pinkerton ma nową, „prawdziwą”żonę. Butterfly to także partia niezmiernie trudna muzycznie, wymagająca od śpiewaczki nie tylko umiejętności oddania dramatycznego wymiaru postaci, ale również znakomitej techniki i kondycji wokalnej. Jest obecna na scenie niemal przez całe przedstawienie, a śpiewa przez niemal 90 minut – zupełny ewenement w dziejach opery.
Nic dziwnego, że tak złożona postać, zadziwiająco skomplikowana jak na swój wiek – w I akcie ma ona lat piętnaście, w drugim – o kilka więcej – prowokuje do prób nowego jej odczytania, mającego dokonać reinterpretacji dzieła. W takim właśnie kierunku zmierza propozycja artystyczna Pii Partum, która zdobywała reżyserskie doświadczenie asystując w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej Mariuszowi Trelińskiemu.
Dla reżyserki drugorzędne dla budowania postaci stają się japońskie realia i czas akcji. Jej bohaterowie są po prostu współczesnymi mieszkańcami wielkiego miasta, ulegającym jego rytmowi, żyjącymi w nieustannym pędzie. Najważniejsze jest jednak przekonanie, że Butterfly to osobowość dążąca do autodestrukcji, która być może od samego początku wie, że jej małżeństwo z Pinkertonem jest „nieprawdziwe” i że zostanie przez niego oszukana i porzucona. Konsekwentnie zmierza jednak do samozniszczenia, oszukuje się, choć wie, że Pinkerton do niej nie wróci. Jest jednak bohaterką aktywną, działającą w swojej samotności, skontrastowaną ze słabym i pasywnym Pinkertonem. Jej finałowe samobójstwo zdaje się nie spełnieniem kulturowego rytuału, zgodnego z sentencją wypisaną na mieczu, którym odbiera sobie życie: „Niech z honorem umiera ten, komu los nie pozwolił żyć z honorem”, ale indywidualnym wyborem, dopełnieniem tego, co było dla niej oczywiste zapewne od samego początku. Reżyserka skupia się na ukazywaniu samoświadomości bohaterki, jej pogłębiającej się samotności, a także dziwnej i tajemniczej przyjemności, jaką daje jej zmierzanie do obranego celu – autodestrukcji.
Szczecińskie przedstawienie, nawiązujące do poetyki filmów Larsa von Triera, jest wzbogacone o postać tancerza – alter ego Butterfly, a także o multimedialne projekcie obrazu współczesnego Tokio.
Piotr Urbański
„Ze wszystkich postaci kobiecych oper Pucciniego Butterfly jest bezsprzecznie najgłębiej ujęta pod względem psychologicznym, a i w całym repertuarze operowym – poza może Carmen Bizeta i Violettą Verdiego – trudno znaleźć postać ujętą równie wnikliwie i równie sugestywnie. Widzimy ją najpierw jako narzeczoną pełną wdzięku i naiwnej kokieterii, później jako namiętną kochankę, wierną żonę i kochającą matkę. Uczestniczymy w jej próżnych nadziejach, doznanym okrutnym zawodzie i patetycznej ostatniej decyzji. Jakież wielkie bogactwo nastrojów obserwujemy w jej postaci: radość, przerażenie, ekstazę miłosną, tęsknotę, zniecierpliwienie, humor i ironię, gniew, przygnębienie, rozpacz i wreszcie stoicką rezygnację! Umie być ona wytworną panią domu w kapitalnej scenie z konsulem, a w chwilę później, gdy przyłapuje Gora na plotkach uwłaczających jej dziecku, przekształca się w zranioną lwicę, broniącą z furią swego lwiątka. I w tym wszystkim nie ma nic sztucznego czy przesadzonego. Każda sytuacja jest szczera, przekonywająca i głęboko odczuta.”
(Wiarosław Sandelewski)
Komentarze
0