Drugi dzień Szczecin Rock Fest był mniej udany niż pierwszy. Ci, którzy narzekali na frekwencję w środę, czwartkową liczbę widzów uznają zapewne za całkowitą porażkę. Kiedy zaczynał grać pierwszy zespół czyli sPiątku na Sobotę (zwycięzca konkursu młodych kapel rockowych) widownię miał naprawdę niedużą. Sytuacja oczywiście poprawiała się w kolejnych godzinach, ale nie da się ukryć, że zbyt dobrze pod tym względem nie było.

Reagge na początek

Trudne zadanie miał Izrael, który był najmniej rockowym zespołej stawce. Jednak weterani poradzili sobie bardzo dobrze promując swój ostatni album "Dża ludzie" Z tej właśnie płyty zagrał m.in. „Brotherhood Of Men” kompozycję tytułową, „Duszę w podróż, „Don`t Dominate”, ale także starsze kawałki znalazły się w repertuarze – choćby "See I&I" czy „Duchowa Rewolucja”, „Idą ludzie Babilonu”.Reagge wymieszane z rockiem połączone z dobrymi, tekstami - to było nam dane.

Daniel Olbrychski na basie

„Nóż” znany z drugiej płyty Illusion rozpoczął występ Lipali i na pewno był to dobry wykop na początek. Tak ostro i ciężko było już praktycznie do końca tego koncertu. „Bloo”, „Od dechy do dechy” czy „Wiersz” skutecznie pobudziły publikę pod sceną do żywszych reakcji. . Oprócz własnych numerów muzycy zaserwowali nam także nową wersję „Białej Flagi” Republiki, którą można znaleźć na ostatniej płycie Lipali - „Trio” Lipa dobrze się bawił przedstawiając skład zespołu ... Daniel Olbrychski, Jerzy Stuhr, Grażyna Szapołowska. Na konferencji prasowej dla dziennikarzy powiedział, że teraz zespół planuje wakacyjną przerwę, by powrócić jesienią na akustyczna trasę po klubach.

Sprzedawcy tradycji

Po tej dawce mocnego grania, przyszła kolej na brzmienia bliższe rockowej tradycji. Oczywiście panowie z Myslovitz byli też trochę niekonwencjonalni, dodając tu i ówdzie różne efekty i przestery (zwłaszcza w wieńczącej całość improwizacji), ale generalnie zaprezentowali to, do czego przyzwyczaili swoich fanów. Miesiąc temu wystąpili zresztą na Juwenaliach w naszym mieście i repertuar wczorajszego koncertu był bardzo podobny, tylko oczywiście krótszy. „Zgon”, „Chłopcy” czy „Sprzedawcy marzeń” to utwory, które m.in. usłyszeliśmy.

Maniacy z Walii

Zapewne był to dobry występ, ale widzowie myślami byli już przy następnym zespole. Dla wielu z nich głównym daniem dnia był bowiem koncert Manic Street Preachers. Walijczycy nie kazali na siebie długo czekać. Po niezbędnej na szybką zmianę sprzętu przerwie, czwórka muzyków przywitała widzów. Zaczęli tak samo jak w Poznaniu przed rokiem - od „Motorcycle Emptiness”. Później zabrzmiały „Your Love Alone Is Not Enough”oraz „No Surface All Feeling”, a zaraz po nich, pierwszy tego wieczoru utwór z ostatniego albumu „Journal For Plague Lovers” - „Peeled Apples” . W dalszej części koncertu z tego albumu usłyszeliśmy też „Jackie Collins Existential Question”, ale dalej przeważały utwory z wcześniejszej działalności grupy – dobrze już znane „You Stole The Sun From My Heart”, „ You Love Us”, „Everlasting” (wykonany na akustycznej gitarze przez Jamesa Bradfielda solo), „A Design For Life””, „You Love Us” , Little Baby Nothing”, oraz na zakończenie „If You Tolerate This Your Children Will Be Next”. Mimo skandowania nazwy zespołu (w czym najwytrwalsi byli członkowie polskiego fan-clubu grupy) już niestety nie pojawiła się ona ponownie.W sumie trochę szkoda, że nie pokusili się o jakieś niespodzianki, o utwory rzadko grane. Skoncentrowali się na swoim kanonie, ale zapewne większości widzów to wystarczyło do szczęścia ...

Jednoosobowe Soundgarden

Chris Cornell swymi ostatnimi dokonaniami fonograficznymi mógł wzbudzić sporo wątpliwości, co do rockowego charakteru swego występu na festiwalu. Jednakże obawy te okazały się na szczęście płonne. Co prawda muzyk zaczął od utworu „Part Of Me` z ostatniej wyprodukowanej przez Timbalanda płyty „Scream”, ale na set listę całego koncertu złożyły się jednak głównie numery z dorobku formacji, która dała mu sławę czyli Soundgarden. Usłyszeliśmy więc m.in. „Outshined” , „Let Me Drown” „Spoonman”, a także Hunger Strike” (z repertuaru Temple Of The Dog)

Poza tym zaśpiewał też „You Know My Name” czyli piosenkę z filmu „Casino Royale” oraz tytułowy utwór z nowej swej płyty „Scream”. Przez cały czas przemieszczał się po scenie, aktywnie się angażując w interpretację poszczególnych numerów. Oczywiście pozostali muzycy towarzyszący mu również nie byli bezczynni. Solowy popis perkusisty przerodził się w przeróbkę „Good Times Bad Times” Led Zeppelin Wielu widzów najbardziej zapamięta zapewne wykonanie „Black Hole Sun” Podczas tego utworu postanowił dać fanom odczuć swoją obecność bardziej namacalnie. Przeszedł się pomiędzy rzędami widzów z mikrofonem w ręku przybijając „piątki” szczęśliwcom stojącym wzdłuż barierek.

To mógłby być piękny finał, ale chyba dobrze, że nie był to ostatni akcent koncertu. Cały zespól wywołany został jeszcze raz na scenę i wtedy wykonał jeszcze dwa utwory Soundgarden - „Seasons” oraz „Rusty Cage”. W ten sposób dobiegła końca cała impreza, która jak sądzę będzie bardzo krytykowana przez wiele osób. Jednak po bilansie plusów i minusów, uważam, że to dobrze, że się odbyła. Do poziomu artystycznego wykonawców chyba nie powinniśmy mieć zastrzeżeń.