Szczecinianie zamiast do filharmonii wolą pójść na koncert Bajer Full - nie raz już się o tym przekonaliśmy! I wcale nie chodzi tu o zasobność portfela jak w przypadku kebabu, który wyraźnie wyprzedza w ilości spożycia roladki łososiowe w żurawinie. Problem leży gdzie indziej.
Niedawno miałam okazję wziąć udział w osobliwej dyskusji. Rozprawiano o pustce intelektualnej i artystycznej Szczecina. Kulturalne wydarzenia na poziomie to u nas podobno rzadkość, a objazdowe festiwale i wystawy szerokim łukiem omijają nasze piękne miasto.
 
Słowa “w Szczecinie nic się nie dzieje” zostały wymienione we wszystkich trzech czasach i odmienione przez wszystkie przypadki. Przypadkiem też na sali znalazł się jeden ze szczecińskich informatorów kulturalnych. Między kanapką a dokumentami czekał spokojnie w mojej torbie na swoje pięć minut. Wąska (ale wcale nie chuda objętościowo) książeczka zmieniła się w karabin, którego miałam zamiar użyć bez skrupułów i zbędnych wątpliwości.
 
Wnętrze kolorowe jak w cyrku - rozmaitości ze świata muzyki, filmu i wszelkiej maści występów, zbyt często określanych pretensjonalnym już mianem performens. Zawsze dziwiło mnie, jak jedno słowo może mieć tak absurdalnie szeroki zakres znaczeniowy. Do worka z tą etykietą wrzuca się wszystko począwszy od sztuk teatralnych, kończąc na pluciu ogniem czy kopulacji na scenie.
 
Nieważne czy seks, czy przemoc - estrada jest usprawiedliwieniem na wszystko co mogłoby wzbudzić ciekawość widza. Postaw na scenie lejącego psa - każdy Wielki Artysta na pewno od razu zauważy ten ogromny potencjał, głębokie przesłanie i ukryte dno. Dno!
 
Specyfika naszego miasta polega na tym, że zarówno do teatru jak i na projekcje filmów eksperymentalnych przychodzą nieliczni, często widać te same twarze. Nic dziwnego, że artyści traktują Szczecin jak wyklęte miasto. Przyjadą raz, drugi, trzeci już nie. Jak długo można tolerować puste sale? Przy odrobinie szczęścia  zjawiają się pojedynczy ludzie, których miny oddają swego rodzaju “wstyd” za tych, którzy nie przyszli. Jak w szkole, kiedy obrywa się tym, którzy się pojawili, za absencję nieobecnych.
 
Po takim wstępie, nawet fenomenalny finał nie usunie pewnego niesmaku. Artyście poza szybko mijającym rozczarowaniem zostanie pusty portfel, a to już trudniejsze do przełknięcia. “Niesmak po szczecińsku” to specjał znienawidzony przez przyjezdnych twórców i zbyt często u nas serwowany. Nie wspomnę już o ludziach, którzy organizują różne darmowe wydarzenia. Dostają gratisowo po mordzie, gdy okazuje się, że frekwencja przypomina jedynie tę kościelną na mszy w poniedziałek rano.
 
Statystyki krzyczą same za siebie. Szczecinianie zamiast do filharmonii wolą pójść na koncert Bajer Full - nie raz już się o tym przekonaliśmy! I wcale nie chodzi tu o zasobność portfela jak w przypadku kebabu, który wyraźnie wyprzedza w ilości spożycia roladki łososiowe w żurawinie. Problem leży gdzie indziej.
 
Wspomniany już informator wprawił większość w zdziwienie, niczym granat wrzucony ukradkiem przez partyzanta. Moje stwierdzenie, że w Szczecinie dzieje się całkiem sporo, nie było jeszcze aż tak obrazoburcze, aż do momentu wskazania, że wina leży po stronie mieszkańców (czyli nas!). Cóż, nikt nie lubi, gdy się go krytykuje lub nawet w zawoalowanej formie posądza o brak apetytu na produkty z wyższej półki intelektualnej.
 
To my - pojedyncze menu gustów swoimi decyzjami kształtujemy dzisiejszy Szczecin. Decyzja “Kontrapunkt czy Doda” ma decydujące znaczenie który rodzaj rozrywki lepiej się rozwinie i czym w przyszłości będą raczyć nas organizatorzy. Pora więc skończyć bezsensowne lamenty i brać odpowiedzialność za własne wybory.
 
Zapadła krótka cisza. Uczestnicy potrzebowali tych paru sekund, aby się zorientować, który z chóru głosów wszedł w niepożądaną tonację. Kto ma czelność podważać doktrynę o szczecińskiej niedoskonałości wynikającej z jakiejś nieokreślonej, tajemniczej siły. Dogmat o szczecińskim męczeństwie.
 
Dyskutanci nie mając pod ręką ani stosu, ani pochodni w formie mniej lub bardziej rzeczowych argumentów, skwitowali debatę (a raczej debatkę) “słabą reklamą różnych wydarzeń“. No tak! Przecież my wszyscy, bez wyjątków, kochamy muzykę Chopina, Bacha, dzieła Beksińskiego, pasjami oglądamy sztukę offową, o klasycznym teatrze nie wspominając. Tylko ten “paskudny” brak wiedzy o różnych wydarzeniach sprawia, że nasze górnolotne pasje nie zostają zaspokojone!
 
Mnie po tej całej wymianie zdań, myśli i żałosnych wymówek pozostał jedynie niesmak. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę z istnienia swoistego dualizmu. Mamy kilka różnych “Szczecinów”. Inny dla tych, którzy wiedzą, gdzie należy szukać interesujących wydarzeń, a inny dla tych, którzy wiedzą gdzie znaleźć kolejne powody do narzekania. I pewnie tak już zostanie. Zgaga też.