Chcąc pozostać przy życiu, musisz nieustannie toczyć prawdziwą batalię niczym bohater filmów, który zostaje całkiem sam na placu boju pełnym umarlaków. Możesz wtedy liczyć tylko na siebie.
Któregoś razu natknęłam się z lekkim zdziwieniem (i nieskrywanym, ironicznym uśmiechem) na książkę “Zombie survival” - poradnik opisujący różne strategie przetrwania w świecie pełnym polujących umarlaków. Czy to wyłącznie literacki żart, jeden z dziwacznych symboli naszych czasów? Dlaczego boimy się żywych trupów, jak gdyby były realną siłą? Nie dlatego, że są tak przerażająco inne od nas, ale właśnie z powodu zatrważającego podobieństwa.
Zombie każdego, kto pozostał przy życiu, rozedrą na kawałeczki. Jeśli nie pójdziesz posłusznie za tłumem, tłum pobiegnie szaleńczo za tobą. Człowiecza inność wywołuje u “zainfekowanych” agresję i chęć wypatroszenia pozostałej przy życiu mniejszości. Czy to niechciany bękart zrodzony z demokracji czy może haniebny spadek ewolucji? Instynkt zawsze zagania swym batem w jednym kierunku. Zapach krwi. Obietnica morderczego show zwabia tłumy jak robactwo do gnijącego w słońcu ciała.
Żywy trup nigdy nie zastanawia się “dlaczego?”, “po co?” - nie zadaje pytań. Jego ciekawość kończy się na zagadce serialowej zdrady kochanki męża żony brata sąsiada i nowej promocji serków w supermarkecie. To konformista, który zamiast żyć, wegetuje w rutynowej pogoni za soczystym mięskiem. Bezrefleksyjne manekiny obłapują porcelanowe laleczki w codziennym spektaklu instynktów. Ktoś inny pozakładał im ubrania, uczesał, ustawił w różnych pozach i włożył w ręce czerwoną puszkę, krucyfiks i iPhone’a.
Recytują wyuczone “tak należy, tak trzeba, tak robią wszyscy” w nadziei na nagrodę w konkursie na “najlepsze wtopienie się w szarą masę do 30 roku życia“. Galaretowate móżdżki skażone absurdalnymi schematami, przeterminowanymi tradycjami i gotowymi recepturami babuni na domniemane szczęście. Żywi czy jednak martwi? Żywo mnie to martwi.
Chcąc pozostać przy życiu, musisz nieustannie toczyć prawdziwą batalię niczym bohater filmów, który zostaje całkiem sam na placu boju pełnym umarlaków. Możesz wtedy liczyć tylko na siebie. Jednak prędzej czy później zasilisz trupią armię - nie starczy ci sił, aby w każdej minucie życia walczyć o człowieczeństwo bez pożerania ideałów. Nasze piękne wyobrażenia o samym sobie są jedynie marnymi cieniami, które nigdy nie chwycą żadnego kawałka materii we własne dłonie - mogą tylko bezmyślnie papugować czyjeś gesty.
Uwielbiamy wznosić pomniki “człowieczeństwa”, rozprawiać o wyższości używania sztućców nad jedzeniem rękami, lecz gdy nie ma CO włożyć do gęby, pożeramy innych w kanibalistycznej uczcie bez ceregieli. Upadek człowieczeństwa - ktoś pomyśli… a to tylko upadek naszych ludzkich iluzji. W ewolucyjnym wyścigu nie ma sentymentów, przeżyje najsilniejszy - czy nie tak jak w filmach o zombie? Czy nie tak było w obozach? Czy nie tak JEST w naszym kapitalistycznym “Zombielandzie“? Zbyt wiele bolesnych analogii. Gdy spada ostatnia maska, okazuje się, że zawsze byliśmy częścią królestwa zwierząt, inne teorie to jedynie fantazje przerośniętEGO ludzkiEGO EGO - guza na mózgu, który rozrastając się, w końcu rozwala czaszkę - zbyt małą, aby pomieścić miliardy galaktyk i Kota SchrÖdingera.
Konsumpcyjne zombie gonią za splamionymi krwią pieniędzmi, mordują obojętnością swoich najbliższych. Kuśtykają na nadgryzionych kończynach w pogoni za sławą, która chowa w szafie nie jednego trupa. Najdroższe trunki skutecznie konserwują ich korpusy, niczym balsam egipskie mumie. Lśniąca, czarna limuzyna to prawdziwie luksusowy karawan. Za ciemnymi szybami krzepnie w kryształach Krwawa Mary (a może to pseudonim siedzącej obok trupa zombie-lafiryndy?) Któż takiemu odmówi? “Nadczłowiek“ którego 3 pierwsze litery upadlają zamiast gloryfikować.
Autorytet - piekielna siła, która za pomocą totemów - białego fartucha, koloratki czy Bentley’a potrafi zmienić poczciwego zjadacza chleba w automat łykający każdy rozkaz. Pan życia i śmierci, martwo-żywy i żywo-martwy w dowolnej kombinacji odbić w obiektywach kamer. Obiektywnie stwierdzam, że obiektywizm jest równie martwym obiektem obiekcji.
Kariera po trupach do celu, skusiła już wielu smakoszy ludzkich słabości. Prawdziwe zombie nie ociekają ostentacyjnie flakami, a ich mózgi nie wyglądają zabawnie z nadpękniętych czaszek. Skutecznie maskują drogimi perfumami odór nadpsutego wnętrza, w zgniłe dziąsła montują śnieżnobiałe protezy - ten uśmiech “jak z reklamy” w swej sztuczności bardziej przeraża niż szczerbate szczęki. Nikt już nie chce pozostać “tylko” sobą - to za mało. Mało, wszystkiego mało, ciągle mało!
Stary Kontynent i Nowy Świat od lat chciwie pożerają tych i tak odartych już z godności. Czarny ląd pochłaniają niczym świąteczny piernik, chińskich wyrobników wciągają do paszczy jak orientalne nudle, tajskie dzieci chrupią jak sajgonki. Krew to prawdziwa siła poruszająca turbiny naszego “Zombielandu“. Ludzka, zwierzęca - każda. To tusz do wydruku kolejnych milionów. Sztuczne flaki i sceniczna trumna to przy tym pikuś, dziecięce zabawki.
Jeśli myślisz, że to ponure, trupie ucztowanie Ciebie nie dotyczy to znaczy, że jesteś już częścią tej globalnej Rodziny Adamsów. Czerwony dżem malinowy na Twoich placach ma dziwnie cierpki smak Mój Drogi! W telewizji mówią, że to tylko keczup, ale Ty chyba sam już wiesz co to jest, prawda? Na szpitalnych łóżkach “ludzkie warzywa” choć nieme “krzyczą“, że brak świadomości jest podlejszy od śmierci.
W dobie ogólnodostępnych informacji nieświadomość to wybór, a może wręcz ignorancja? Charakteryzują się nią prawdziwe zombie XXI wieku. Zrośnięte ze skórą klapki dobrobytu na oczach, uszy zatkane wyciekającym mózgiem stopionym od fal telewizora, przełyki zapchane lekami na wyimaginowane dolegliwości. To jest dopiero prawdziwy horror, którego scenariusz piszemy MY - tak zdolni, że nie potrzeba tu ani Stephena Kinga ani Quentina Tarantino.
Komentarze
6