Wielu mieszkańców słysząc termin Pionierzy Szczecińscy uważa, że są to Polacy, którzy przybyli do grodu Gryfa w 1945 roku. Tymczasem nie jest to do końca prawda. Polacy byli w Szczecinie już wcześniej. Od początku wojny, kiedy to trafili do naszego miasta na roboty przymusowe, a nawet wcześniej – będąc częścią przedwojennej, polskiej mniejszości narodowej.
Książnica Pomorska posiada bogate zbiory pamiętników szczecinian. Kilkaset rękopisów, maszynopisów i wydruków komputerowych przedstawia często dramatyczne losy polskich rodzin, które zdecydowały się zasiedlić Szczecin po wojnie lub rzadziej, pozostać w nim będąc już od wielu lat jego mieszkańcami. Takimi osobami, choć początkowo szczecinianami zostali przymusowo, byli Maria i Marian. Kobieta napisała w pamiętniku: Nieraz nasuwały mi się myśli i pytania: dlaczego właściwie tak mało mówiło się i pisało o tych ludziach, którzy byli tutaj w czasie okupacji. Przecież oni też przyczyniali się poniekąd do rozszerzenia polskości na Ziemiach Zachodnich. Pani Maria napisała to w 1970 roku, a wydaje się, że te słowa są ciągle aktualne.
Maria i Marian
Poznali się w wojennym Szczecinie, do którego przywieziono ich w 1940 roku. Jeszcze się nie znali, miało to nastąpić później. Faktem jest, że to za nich zadecydowano, że musieli pozostawić rodzinny Poznań i pracować ciężko, za półdarmo dla Niemców. Poznali się, bo ich fabryki znajdowały się po sąsiedzku. On pracował w fabryce zimnego asfaltu Norddeutsche Kaltasphalt Werke, a ona w Vulkandruck. Dokładnych okoliczności poznania się, ani Maria, ani Marian nie podają. Wiadomo jedynie, że pobrali się w sierpniu 1945 roku w Urzędzie Stanu Cywilnego przy alei Piastów.
Jak się jadło w wojennym Szczecinie?
Pani Maria wspomina w swoim pamiętniku, jak odżywiały się polskie robotnice przymusowe podczas wojny w Szczecinie. Najczęściej żywiły się zupami z brukwi, kaszy i kartofli. Mięsa nigdy nie było, nie licząc cienkiej, końskiej parówki, które kobiety dostawały w każdy piątek. Za takie obiady kobiety musiały płacić 2 marki tygodniowo, przy zarobkach w wysokości 7 marek. Robotnice dostawały również kartki żywnościowe na chleb, margarynę i trochę wędliny.
Jak się ubierało w wojennym Szczecinie?
Polaków na roboty przymusowe często zabierano nie tylko z przysłowiowej, ale wręcz z dosłownej ulicy. Jak stali, tak wyjeżdżali, nie posiadając nawet żadnych ubrań na zmianę. Pani Maria wspomina, że Niemcy znaleźli dla nich rozwiązanie. W jednym z budynków przy placu Kilińskiego zorganizowali skład z odzieżą, którą sprzedawano w rzekomo atrakcyjnych cenach. Płaszcz kosztował robotnicę jej jedną tygodniówkę, a buty niecałe pół. Dopiero później, jak pisze pani Maria, okazało się, że ubrania pochodziły z obozów koncentracyjnych. Naziści potrafili na wszystkim zrobić interes.
Jak się żyło w wojennym Szczecinie?
Polskim robotnikom przymusowym żyło się ciężko w wówczas niemieckim Szczecinie. Musieli nosić tarcze z literą "P" przyszyte do odzieży. Nie mogli poruszać się tramwajami i koleją ani wchodzić do kawiarni, restauracji, teatru czy kina. Z powodu nielegalnego przejazdu pociągiem pan Marian trafił w lutym 1944 roku do więzienia, gdzie był bity i torturowany. Kiedy w końcu wyszedł z aresztu w Szczecinie nie miał siły iść, słaniał się, a nawet chwytał się każdego, napotkanego drzewa. Dużo czasu minęło zanim doszedł do siebie.
Mordercze naloty dywanowe
Pan Marian wspomina również mordercze naloty alianckie, które zniszczyły Szczecin w sierpniu 1944 roku. Ich ofiarami byli nie tylko Niemcy, ale też liczni robotnicy przymusowi z całej Europy. Autor wspomina Francuzów i włoskich żołnierzy zbuntowanego generała Badoglio, których wysłano do Szczecina za sabotaż. Podczas jednego z takich nalotów dywanowych kilkudziesięciu Francuzów próbowało ukryć się w murowanych przybudówkach baraków mieszkalnych, ponieważ mieli zbyt daleko do schronów. Temperatura podczas bombardowań była tak wysoka, że jak autor obrazowo wspomina, ukrywający się po prostu się uwędzili.
Początki nowego porządku
Początki nowego porządku w dziejach Szczecina nie były łatwe. Były wręcz nowym chaosem. W pierwszych tygodniach po zdobyciu miasta przez Armię Czerwoną szalały pożary wzniecane przez dywersantów. Panowała plaga zabójstw. Pewnego razu, w maju, jak twierdzi pan Marian, pojawiła się odezwa, która informowała, że Szczecin nie będzie polski, dlatego Polacy musieli opuścić miasto. Autor pamiętnika spakował się i wyruszył pieszo do Stargardu, ponieważ dopiero stamtąd kursowały w tym czasie pociągi do Poznania. Po drodze, w lasach, ujrzał liczne zwłoki poległych. Autor nie zagrzał długo miejsca w Wielkopolsce i wkrótce powrócił do Szczecina na wieść, że miasto jednak pozostanie polskie.
Rok 1970 w przeciętnej, szczecińskiej rodzinie
Pani Maria spisała swój pamiętnik w 1970 roku. Dokonuje ciekawego podsumowania, które w jakiś sposób ukazuje, jak żyła w tym czasie przeciętna, szczecińska rodzina. Pani Maria pracowała wówczas jako księgowa, a pan Marian w porcie. Doczekali się trójki dzieci, które wychowali w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią, ale już bez łazienki. Pani Maria wymienia sprzęty, jakie posiadali w 1970 roku: pralkę, lodówkę, odkurzacz i telewizor. Wspomina również o tym, jak ona i mąż spędzali swój wolny czas: na oglądaniu telewizji, czytaniu gazet i książek. Od czasu do czasu chodzili również do teatru czy operetki. Wakacje spędzali od lat w domkach w Międzywodziu. Takie to było szczecińskie życie w 1970 roku.
Tekst powstał w ramach nowego cyklu artykułów "Pionierzy Szczecińscy" na podstawie dwóch pamiętników ze zbiorów Książnicy Pomorskiej. Część danych opisywanych osób nie zostało ujawnionych ze względu na ich ochronę.
Komentarze
6