Zdaniem wielu historyków, polski Szczecin narodził się dopiero podczas krwawych wydarzeń z grudnia 1970 roku. W „czarny czwartek” od kul milicjantów i wojska zginęło 16 osób. „To, co się stało, wstrząsnęło miastem. Ludzie jeszcze przez lata mieli te wydarzenia w pamięci. To ich cezura czasowa, dzielą życie na przed i po tej rewolcie” – mówi Agnieszka Kuchcińska-Kurcz, kierownik Centrum Dialogu Przełomu.

Kiedy ówczesne władze państwowe ogłosiły podwyżki cen żywności, 17 grudnia 1970 roku w Stoczni im. Adolfa Warskiego w Szczecinie wybuchł strajk. Przed południem stoczniowcy wyszli na ulice, dołączali do nich pracownicy innych zakładów oraz mieszkańcy. Próby zatrzymania pochodu na ulicy Dubois nie powiodły się. Przemarsz zakończył się przed gmachem Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Tam manifestujący postulowali o rozmowy z przedstawicielami władz partii, do których nie doszło.

„Wszyscy w szkole płakaliśmy”

Leszek Skrzyniarz miał wtedy 12 lat. Uczył się w Szkole Podstawowej numer 8 przy al. Piastów. Obecnie to gmach Pałacu Młodzieży.

– Byłem wtedy w szkole. Kiedy skończyłem zajęcia, moja mama już na mnie czekała. Nie chciała mi powiedzieć, co się stało. Wspomniała tylko o komunikacie w radio, aby odbierać dzieci ze szkół. No i miałem szlaban. Mój tata nie poszedł wtedy do pracy – opowiada.

Wraz z kolegami wiedział o manifestacji, wyjściu stoczniowców na ulice, strzelaninach.

– Wszystko miało miejsce na placu Żołnierza Polskiego. Rejon ten był jak zamknięta strefa. Moja koleżanka widziała, jak milicja zatrzymała stoczniowców. To tam dochodziło do rzucania petardami, gazem łzawiącym – mówi. – W szkołach pilnowali nas cały czas, nie pozwalali wychodzić. Pomimo tego, że na al. Piastów nic się nie działo. Ale jak ktoś tylko przechodził w pobliżu tej zamkniętej strefy, to na jego ubraniach osiadał gaz łzawiący. Wszyscy w szkole płakaliśmy – dodaje.

Podpalona siedziba KW PZPR

Tłum strajkujących, rozsierdzony podwyżkami cen żywności, zdemolował i podpalił siedzibę Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Szczecinie. Z okien wyrzucane były meble, partyjne dokumenty. Tłum nie dopuszczał strażaków do gaszenia pożaru siedziby komunistycznej władzy w regionie. Strajkujący próbowali również zaatakować pobliską siedzibę KW MO przy ul. Małopolskiej, ale szturm został odparty. W odpowiedzi milicja i wojsko zaczęły strzelać w ich kierunku. Jak informuje Instytut Pamięci Narodowej, do tego momentu zginęło 11 osób.

Wieczorem starcia przeniosły się w okolice ulicy Kaszubskiej, gdzie demonstranci zaatakowali areszt śledczy, gmach prokuratury i pobliską jednostkę wojskową. Następnie swój gniew skierowali na gmach Miejskiej Rady Narodowej. W krwawych wydarzeniach życie straciło 14 osób. Wielu zostało także rannych.

W piątek, 18 grudnia, nikt nie wyszedł na ulice. W zakładach zarządzono strajk okupacyjny, a pod Stocznią padli kolejni ranni – dwie osoby zmarły w szpitalu.

„Nikt nie wierzył, że to wojsko strzela”

Przez kolejne dni zabronione były skupiska ludzi na ulicach. Każde z nich było rozganiane przez milicję. Jak opowiada Leszek Skrzyniarz, pomimo napiętej sytuacji, ludzie i tak zbierali się w grupy. Choćby w kolejce po „Kurier Szczeciński” (do 1990 roku Głos Szczeciński był organem PZPR – red.)

– Kiedy milicja nadjeżdżała, ludzie szybko się rozchodzili, a potem znowu ustawiali przed kioskiem. Tak bardzo chcieli się czegokolwiek dowiedzieć. Wtedy też krążyła plotka, że milicjanci byli poprzebierani w wojskowe mundury i to właśnie oni strzelali do ludzi. Nikt nie wierzył, że wojsko może użyć broni wobec cywilów. Fakty są jednak zupełnie inne.

W styczniu 1971 roku nasz rozmówca poszedł wraz z mamą pod bramę Stoczni im. Adolfa Warskiego. Wówczas trwał w niej strajk okupacyjny.

– Wtedy już stoczniowcy byli bardziej przygotowani. Grudzień’70 bardzo odbił się na mojej psychice, pomimo tego, że nawet w nim nie uczestniczyłem. Ludzie cały czas donosili o rannych, strzelaninach, zamkniętej stoczni. W święta panowało przygnębienie, marazm.

Kamień milowy w powojennej historii Szczecina

Efektem grudniowej rewolty była zmiana w rządzie. W niesławie odszedł Władysław Gomułka, którego zastąpił Edward Gierek. W kraju zginęło 45 osób, ponad tysiąc zostało rannych. Ciała zabitych chowano po kryjomu w nocy, a w pochówku mogła uczestniczyć jedynie najbliższa rodzina.

– Grudniowe wydarzenia z 1970 roku stały się kamieniem milowym w powojennej historii Szczecina – uważa Agnieszka Kuchcińska-Kurcz, kierownik Centrum Dialogu Przełomy, którego sercem jest sala dedykowana Grudniowi’70. Poświęcona przestrzeń wyróżnia się nie tylko wielkością, ale i barwą.

„To ich cezura czasowa”

– Jak twierdzi wielu historyków, socjologów i psychologów, ludzie zmienili swoje podejście do miasta. Szczecin, uświęcony krwią tych, którzy przyjechali po wojnie, stał się nasz. Nie był już przystankiem w drodze do lepszego życia – opowiada A. Kuchcińska-Kurcz. – To, co się stało, wstrząsnęło miastem. Ludzie jeszcze przez lata mieli te wydarzenia w pamięci. To ich cezura czasowa, dzielą życie na przed i po tej rewolcie.

Agnieszka Kuchcińska-Kurcz przeprowadziła także serię rozmów z osobami, które straciły swoich bliskich w grudniowych wydarzeniach bądź sami zostali ranni, co na zawsze zmieniło ich życie. Można ich wysłuchać w infokiosku Centrum Dialogu Przełomu.

– To są zawsze ciężkie opowieści. Kiedy zapraszamy te osoby do prowadzenia lekcji, to za każdym razem jest bardzo dużo emocji. Zarówno po ich stronie, jak i słuchających. Ich historie robią ogromne wrażenie na młodzieży. Mają przed sobą osobę, która wtedy była w ich wieku i zapowiadała się na świetnego piłkarza. Tak, jak w przypadku Waldemara Brygmana, u którego jeden moment zamknął te marzenia.

„Noga była jak z waty, próbowałem się przeczołgać”

Waldemar Brygman został ranny 17 grudnia 1970 roku na ul. Małopolskiej. Wówczas miał 15 lat. Doznał rany postrzałowej lewego biodra oraz jamy brzusznej z uszkodzeniem kości biodrowej, jelita czczego, esicy, a także lewego nerwu udowego.

– Wszyscy uciekali. Chciałem wstać i biec dalej. Noga była jak z waty, a kiedy się odwróciłem, to potknąłem o leżącego człowieka. Próbowałem się przeczołgać. W pewnym momencie ktoś zapytał się, co mi jest. Wzięli mnie pod pachy i zanieśli. Dlaczego nie czułem bólu? Kula trafiła w nerw i odebrała czucie – wspomina w rozmowie z Agnieszką Kuchcińską-Kurcz.

52. rocznica krwawych wydarzeń

W Szczecinie zginęło 16 osób – Henryk Perkowski (1950-1970), Stanisław Nadratowski (1950-1970), Michał Skipor (1951-1970), Daniel Kućma (1946-1970), Roman Kużak (1947-1970), Jadwiga Kowalczyk (1954-1970), Wojciech Woźnicki (1949-1970), Stefan Stawicki (1954-1970), Zbigniew Semczyszyn (1947-1970), Waldemar Szumiński (1948-1970), Julian Święcicki (1911-1970), Eugeniusz Błażewicz (1948-1970), Edward Prysak (1928-1970), Stanisław Kamać (1952-1970), Zygmunt Toczek (1947-1970), Janusz Wrzodak (1943-1970).

Co roku w Szczecinie organizowane są wydarzenia upamiętniające grudniowe wydarzenia z 1970 roku. W tym mija 52. rocznica krwawej rewolty. Po raz ósmy na placu Solidarności mieszkańcy zapalą światła pamięci.