Mógł być dzisiaj częścią ważnej arterii do Polic. Pozbawiona środkowego przęsła, mocno zniszczona żelbetowa konstrukcja od lat „ukryta” jest między garażowiskiem przy ul. Lubeckiego a dawnymi ogródkami działkowymi przy Gontynce. Wkrótce zostanie rozebrana.
- Została już wszczęta procedura przygotowania ich do likwidacji. Obecnie rozesłane zostały zapytania do spółek kolejowych oraz organów administracyjnych dotyczące uzgodnień w tym zakresie, zwłaszcza w kwestii ew. kolizji mogących wystąpić podczas prowadzenia prac – informuje Michał Stilger, rzecznik prasowy Polskich Kolei Państwowych S.A.
Po co ten wiadukt?
To pytanie nasuwające się każdemu widzącemu ruiny wiaduktu prowadzącego od zaplecza blaszanych garaży w kierunku gęstych krzaków. Odpowiedź znajdziemy przeglądając plany niemieckiego Stettina. Wówczas dzisiejsza ul. Lubeckiego (wtedy Vulcanstrasse) była dużo dłuższa. Kończyła się dopiero przy skrzyżowaniu z ul. 1 Maja (ówczesna Hindenburgstrasse), w okolicy współczesnego sklepu Stokrotka. Biegła przez zniszczony teraz wiadukt i nasyp tuż przy basenach Gontynki. Wciąż widoczny jest przebieg tej trasy, choć już dawno zniknął z niej bruk, a ziemny wał jest mocno zarośnięty.
Tędy prowadziła główna droga z Śródmieścia w kierunku Polic. Nie można było wtedy pojechać prosto ul. Sczanieckiej, bo wówczas jeszcze nie istniała (zbudowano ją dopiero w latach 60.). Trzeba było dużo bardziej lawirować. Przed obecnie zniszczonym wiaduktem należało ostro skręcić w lewo w Eduardstrasse. To przedłużenie obecnej ul. Bożeny, dziś tylko szeroka ścieżka w kierunku przystanku autobusowego przy Gontynce. Tam skręcało się w prawo na znaną współcześnie trasę prowadzącą przez wiadukt do zaczynającej się „ślimakiem” ul. Wilczej.
Niemcy planowali uprościć tę trasę, a rejon dzisiejszej ul. Sczanieckiej był zabudowany. Wymyślono więc inne rozwiązanie. Po przejeździe przez zniszczony obecnie wiadukt miała powstać ulica odbijająca w lewo, która prowadziłaby pod nowym wiaduktem kolejowym (pod linią pasażerską do Polic) w okolice dzisiejszej ul. Wilczej. Nie zdążono jednak z realizacją tego projektu przed zakończeniem wojny. Pamiątką po nim jest tylko duży i obecnie zupełnie niepotrzebny brukowany plac na końcu ul. Lubeckiego, który miał być przeznaczony pod skrzyżowanie.
Była kładka, została rura
Wiadukt został zniszczony w czasie wojny. Według większości publikacji środkowe przęsło wysadzili wycofujący się Niemcy. W serwisie fotopolska.pl można jednak znaleźć informacje, że zostało ono uszkodzone w wyniku alianckich nalotów. Po wojnie żelbetowej konstrukcji nie naprawiano. Powstała tylko drewniana kładka łącząca zachowane przęsła. Była przeznaczona dla ruchu pieszego, spłonęła najprawdopodobniej w latach 90.
Okolice zniszczonego obiektu upodobali sobie przede wszystkim miłośnicy mocniejszych trunków i szukająca przygód młodzież. Zamiast kładki całość konstrukcji spaja teraz tylko rura należąca do PGNiG. Większość mieszkańców nie ma pojęcia o istnieniu wiaduktu. Zapomnieli o nim również urzędnicy. I to dosłownie. Gdy przed kilku laty tematem zainteresowali się dziennikarze „Głosu Szczecińskiego”, okazało się, że konstrukcja nie widnieje w żadnej ewidencji, więc z urzędowego punktu widzenia nie istnieje. Również teraz były problemy z ustaleniem zarządcy tego obiektu.
- Pozostałości wiaduktu nie są na stanie środków trwałych żadnej ze spółek. W takim przypadku należą do właściciela lub użytkownika wieczystego gruntu, czyli do PKP S.A. – tłumaczy Michał Stigler.
Po przeprowadzonej wycince drzew zniszczony wiadukt dobrze widać z wiaduktu w ciągu ul. Sczanieckiej. Trzeba jednak podejść bliżej, by dokładniej zobaczyć poszarpaną żelbetową konstrukcję ze zbrojeniami na wierzchu. I smutnie dyndającą walizkę, którą jakiś żartowniś powiesił na linie zaczepionej o gazową rurę.
Komentarze
17