Prom „Cygan” ma 40 ton wyporności i spokojnie zmieści się na nim ciągnik z przyczepą. Jego najstarsze elementy są nitowane, czyli pochodzą jeszcze z czasów przed upowszechnieniem spawania. Brakuje natomiast silnika, więc żeby dostać się na drugi brzeg trzeba przeciągnąć jednostkę korzystając ze stalowej liny rozpiętej nad wodą. – Pływa 40 lat i nie było jeszcze ani jednego przecieku – podkreśla Jan Troczyński, właściciel promu.

Regaliczka to kanał oddzielający Wyspę Pucką od Zaleskich Łęgów. W miejscu przeprawy ma jakieś kilkanaście metrów szerokości. Przepłynięcie promem linowym na drugą stronę zajmuje około dwie minuty. Przynajmniej w naszym przypadku, gdy przeprawialiśmy się bez ładunku.

„Idzie lekko, tylko trzeba go rozbujać”

Pan Jan opiera się o barierkę nad burtą, wchodzi na przeciągniętą nad wodą linę i zaczyna maszerować w miejscu. Lina skrzypi i przesuwa się napędzana jego kolejnymi „krokami”. Prom rusza w kierunku przeciwległego brzegu.

– Idzie lekko, tylko trzeba go rozbujać, by ruszył. Oczywiście można przeciągać też rękami, ale nogami łatwiej, są silniejsze. Gdy przeprawiałem się ciągnikiem, to z rozpędem wjeżdżałem na prom i hamowałem, to wystarczało, by do połowy kanału dopłynął sam – tłumaczy pan Jan.

Prom jest jego własnością. Był niezbędny, gdy wraz z dwoma braćmi rozwijał rodzinne gospodarstwo. Wcześniej wraz z rodzicami mieszkali w przedwojennym domu na północy Wyspy Puckiej i uprawiali przyznany jego rodzinie hektar pola. Gdy dorośli, chcieli powiększyć uprawę, ale w pobliżu nie było już miejsca. W drugiej połowie lat 70. wydzierżawili więc od miasta teren na sąsiedniej wyspie – Zaleskich Łęgach.

Do codziennej pracy na nowym polu mieli blisko, pływali tam łódką. Ale gdy potrzebne były maszyny rolnicze lub transport zbiorów, trzeba było jechać naokoło przez Dziewoklicz, nadkładając dodatkowe 8 kilometrów. Wiązało się to z kosztami, a często też z problemami z przejazdem podmokłymi drogami.

Gnijący prom przerobili na „Cygana”

Dlatego bracia wpadli na pomysł, żeby kupić stary prom, który kiedyś pływał po Odrze w Kurowie. Nie zniechęcił ich nawet gnijący drewniany kadłub i zardzewiałe metalowe burty. Połączono je nitami, a nie spawami, co od razu wskazywało, że do czynienia mają z bardzo wiekową jednostką.

– Kupiliśmy ją za parę groszy. Pocięliśmy na miejscu na kawałki i przywieźliśmy nad Regaliczkę. Tutaj fachowiec ze stoczni pospawał nam wszystkie elementy, zastępując dolne poszycie żelazem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz przeprawiliśmy się poskładanym w ten sposób promem był stan wojenny, a więc początek lat 80. – wspomina właściciel.

Nieżyjący już dziś spawacz ze stoczni nazywany był przez znajomych „Cyganem” i tak samo ochrzczony został prom. Konstrukcja do dziś nie potrzebowała żadnego remontu, choć przez lata jednostka regularnie kursowała między brzegami, przewożąc wielotonowe maszyny rolnicze i zebrane uprawy.

Potrzebny był ogrom pracy. „Byliśmy jednak młodzi, mieliśmy olbrzymi entuzjazm”

Na ośmiu hektarach na Zaleskich Łęgach bracia uprawiali głównie marchew, ale też buraki, seler, por, pietruszkę czy fasolę. Aby było to możliwe, musieli wydrzeć naturze spory kawałek terenu zarośniętego chwastami i zamienić go w pola uprawne.

– Włożyliśmy w to masę pracy. Wykopaliśmy choćby rowy o łącznej długości dochodzącej do kilometra. Wszystko ręcznie, bo nie było wtedy innej możliwości. Byliśmy jednak młodzi, mieliśmy olbrzymi entuzjazm – opowiada pan Jan, pokazując nam okazały dąb, którego sam zasadził przed laty w pobliżu pola.

Dziś jest już na emeryturze, a bracia od dawna mieszkają za granicą. Pola na Załęskich Łęgach dzierżawią obecnie od miasta myśliwi. Przez jakiś czas uprawiali na nich topinambur dla dzików. Najczęściej przeprawiają się jednak użyczonym przez pana Jana „Cyganem” na polowania, zwykle właśnie na dziki i sarny. Z płyt ażurowych zrobili nowy podjazd na promie, zastępując nimi drewniane podkłady.

Prom przycumowany jest do brzegu łańcuchem. Korzystać mogą z niego tylko osoby, które uzyskają zgodę właściciela.