Książek napisał dziesięć, ale wydał tylko dwie, bo jak przyznaje pisze przede wszystkim dla siebie. Nie jest szczecińskim Brownem, Krajewskim, ani Wrońskim. Jest Wojciechem Burgerem, a w swych powieściach pokazuje swoje miasto.

 

 

Znalazłam wiele określeń: szczeciński Dan Brown, Marek Krajewski, Marcin Wroński... i pewnie można wymieniać jeszcze długo, a ja zastanawiam się kim Pan tak właściwie jest?

Wojciech Burger, szczecinianin. Żaden szczeciński Dan Brown. Nie przepadam za tym określeniem, które ktoś kiedyś wymyślił. Swego czasu powiedziałem, że z Danem Brownem łączy mnie pierwsza litera nazwiska i to wszystko. Porównywanie do Krajewskiego też nie jest dobre. W ogóle uważam, że porównując jednego do drugiego odbiera się autonomię bycia sobą. Myślę, że takie porównywanie jest potrzebne ludziom, którzy lubią mieć świat zaszufladkowany. To jest taki i tak gatunek literacki, to jest taki i taki autor. Wtedy wiadomo, otwieramy szufladę i wsadzamy do niej książkę i wiemy co w tej szufladzie jest. Jeśli nagle dostaniemy książkę, która nie pasuje do żadnej z szuflad, to coś trzeba z nią zrobić, bo przecież lubimy szufladkować i stąd te porównania. Nie lubię określeń, że ktoś jest drugi, ktoś pisze podobnie. Nie chcę być niczyim naśladowcą.

Ile Pan napisał książek, a ile wydał? I dlaczego tyle książek trafiło do szuflady, a nie do wydawcy?

A dlaczego wędkarz idzie z wędką, siada nad brzegiem rzeki, jeziora czy stawu i łowi ryby i nie biegnie z nimi do centrali rybnej, i nie sprzedaje ich, tylko zabiera do domu, albo wypuszcza? To jest swego rodzaju hobby, ja po prostu lubię to robić. Łącznie z tymi, które piszę aktualnie i z tymi dwiema, które zostały wydane jest ich dziesięć. A do wydawania namówili mnie moi znajomi. Kiedy dowiedzieli się, że piszę, powiedzieli: „pokaż”. Trochę na siłę mi wyrwali z tej mojej szuflady, a gdy przeczytali jedną książkę, powiedzieli: „musisz pokazać następne”. I tak to się zaczęło.

Wśród wydanych ta, która zrobiła największą furorę – „Szamani życia”, proszę opowiedzieć trochę o tej książce, jak wyglądał proces tworzenia?

Książkę pisałem na „obczyźnie” w Warszawie. Powstała w niespełna dwa miesiące. Najpierw było opowiadanie. Wysłałem je do koleżanki, która należała do tej grupy osób, która wyrwała mi moje książki z szuflady. I ona mi odpisała: „Fajne, tylko za mało. Dlaczego mam wrażenie, że to część większej całości? Dawaj resztę”. Faktycznie, kiedy wysyłałem do niej opowiadanie, chodziło mi po głowie, że to jest kawałek z większej całości. Więc dopisałem resztę. Nadzieję, że książka nadaje się do wydania drukiem dał mi Artur Daniel Liskowacki. Zabrał rękopis książki na urlop, przeczytał i powiedział, że spodobała mu się.

Skąd pomysł na postacie?

Pisząc książkę miałem przed oczami troje moich przyjaciół ze szkoły średniej. Oni o tym wiedzą, że użyczyli mi swego wizerunku. Każda z tych osób dostała ode mnie książkę z dedykacją jak dla tego bohatera z książki. Zawsze do czegoś się odnosimy. Kiedy piszę muszę zobaczyć tę postać. Kilka postaci musiałem zapożyczyć z mojego otoczenia, resztę poznałem wchodząc do książki. Ale te trzy główne postaci, to moi bliscy znajomi.

Chyba najbardziej zadziwiające jest konstrukcja fabuły. Można powiedzieć, że w „Szamanach” każdy znajdzie coś dla siebie – kryminał, romans, historia przyjaźni i czegoś duchowego…

To jest niebezpieczne, ponieważ książka dla wszystkich może oznaczać, że jest dla nikogo. Jeśli trafiamy na czytelnika, który chce znaleźć w fabule książki tylko kryminał, albo obyczaj, albo tylko dotknięcie nieznanego i nagle dostaje coś jeszcze, czym akurat nie jest zainteresowany, to może książkę odłożyć. To jest niebezpieczne.

W takim razie dla kogo jest ta książka?

Przede wszystkim była dla mnie. Musiałem ją napisać, bo we mnie była. A egzemplarze wydrukowane są dla tych, którzy myślą podobnie, którzy czują podobnie i szukają książek, które nie są sformatowane, że oto czytają kolejną książkę, podobną do tych, które już kiedyś czytali. Sam szukam takich niebanalnych książek. Szukam czegoś co mnie zaskoczy, może dlatego piszę takie książki, które w pewien sposób są pokręcone. Książka nie jest do końca tak oczywista gatunkowo. Czytelnik zostaje z nią w ręce i zastanawia się, do której szuflady ją włożyć. Wszystkie szuflady pootwierane i co dalej? Może do tej, no tak, ale do tej też… Lepiej niech jej nie wkłada do żadnej, tylko położy na blacie i ma ją na zewnątrz, zawsze pod ręką. Dostaję informacje, że są tacy czytelnicy, którzy czytali ją już kilka razy.

Książka w szczególny sposób powinna przypaść do gustu miłośnikom Szczecina – można stwierdzić, że jednym z bohaterów jest nasze miasto, w dodatku nie tylko to współczesne?

Szczecin jest bohaterem drugoplanowym książki. Bardzo ważnym bohaterem, ponieważ akcja jest osadzona w Szczecinie. Przeszłość miasta daje odpowiedź na zagadkę, która od początku do końca towarzyszy czytelnikowi.

A skąd pomysł, by budować miejsce akcji na bazie historii miasta?

Któregoś razu na portalu sedina.pl oglądałem stare zdjęcia. Chyba wtedy narodził się pomysł. Nie do końca był to pomysł, bo z pomysłem nie jest tak, że człowiek siada i od razu wymyśla. W moim przypadku jest trochę inaczej – to raczej pomysł znajduje mnie. Coś nagle we mnie się otworzyło, a ja musiałem to tylko spisać. Zawsze zaczynam pisać od pierwszego i od ostatniego rozdziału, a później jedynie wypełniam tę przestrzeń.

No właśnie, jaki w ogóle jest Szczecin? Skąd pasja do tego miejsca?

Przede wszystkim to moje rodzinne miasto. Szczecin jest takim kameralnym miastem, przy jednoczesnym bardzo ciekawym położeniu. Uważam, że Szczecin w mizerny sposób wykorzystuje możliwości jakie daje mu otaczająca przyroda. Tyle wody dokoła, dwie puszcze. Aż prosi się, aby postawić na aktywną turystykę. Szczecin ma naprawdę dużo do zaoferowania. Byłby silnym zapleczem dla niezwykle pięknego regionu. Przed wojną Niemcy mieli dużo pensjonatów na obrzeżach miasta i tego brakuje, takich miejsc gdzie można wyskoczyć na jedne dzień, na weekend. Mam nadzieję, że projekt „Pływające Ogrody 2050” zmierza właśnie w tym kierunku. Jeśli tak, gorąco mu kibicuję.

Myśli Pan, że Pana książka też jest taką wizytówką, która przyciągnie ludzi do miasta?

To zależy już tylko od czytelników. Pierwszymi czytelnikami „Szamanów życia” byli znajomi spoza Szczecina. Nigdy wcześniej nie byli w naszym mieście. Po przeczytaniu książki zdradzili, że chętnie pojechaliby do Szczecina, aby poznać to miasto i miejsca opisane w „Szamanach…”. Byłoby fajnie, gdyby moja książka miała taką moc ‘przyciągania’.

Szamani życia” to jedna z trzech części, kiedy możemy się spodziewać kolejnych i czy wciąż mapą wydarzeń będzie Szczecin?

Te trzy książki nazwałem roboczo ‘tryptykiem szczecińskim’. W „Ostatnim z bogów”, czyli w drugiej części tryptyku, będzie naprawdę dużo Szczecina. W książce miasto jest opisane jako wyjątkowe miejsce na Ziemi. Tak naprawdę, to ono jest głównym bohaterem. Im bliżej końca powieści tym więcej odwołań do wyjątkowości miasta. Chcę moją książką sprawić, aby na Szczecin spojrzeć – dosłownie – z innej perspektywy. Czynię czytelnikowi cichy podszept: „a jeśli to nie jest tylko fantazja…”. Czytelnicy pamiętający postaci z „Szamanów życia” ponownie spotkają znanych już sobie bohaterów. Ale nie będę wyprzedzać faktów, zostawmy czytelnikom ten smaczek dochodzenia do punktu, w którym splot wątków zostanie rozwiązany. „Ostatni z bogów” to bajka dla dorosłych, w której mówię do czytelnika – to tylko fantazja – ale jednocześnie dostarczam garść faktów z przeszłości. Czytelnik sam musi dokonać wyboru w co uwierzy, a w co nie. Wyjawię wreszcie kim był Jacek i kim była Weronika – babcia Teresy – i sama Teresa. Akcja „Śladów na śniegu” trzeciej części tryptyku nie dzieje się w Szczecinie, ale jej głównym bohaterem jest szczecinianin. Fabuła książki osadzona jest na przełomie 1978/79 roku. Opowiada o zdarzeniach, które miały miejsce trzydzieści lat wcześniej do zdarzeń opisanych w „Ostatnim z bogów”. Wyjaśnia i spina cały tryptyk.

Kiedy możemy się spodziewać książek?

Na to pytanie powinien odpowiedzieć wydawca. Obecnie nanosimy ostatnie korekty, wciąż trwają negocjacje, wymieniamy się opiniami, dostaję rady. Ze wstępnych ustaleń wynika, że „Ostatni z bogów” ukaże się prawdopodobnie w połowie tego roku, a „Ślady na śniegu” pod koniec.

Dziękuję za rozmowę.