"...wychowałem się w biedzie, w hutniczym miasteczku w Ohio, jednym z wielu w tak zwanym Pasie Rdzy, skąd jak z otwartej rany, od kiedy pamiętam wyciekały miejsca pracy i nadzieja" - czytamy we wstępie tej książki. J.D. Vance opisał w „Elegii dla bidoków” osobiste doświadczenia, tworząc reportaż, którego sukces liczony jest w milionach sprzedanych egzemplarzy.
W stanie krytycznym

Podtytuł tej książki (przełożonej przez Tomasza S. Gałązkę) brzmi "Wspomnienia o rodzinie i kulturze w stanie krytycznym". Rzeczywiście jest to lektura co najmniej niepokojąca. Tytułowymi bidokami J.D. Vance nazywa klasę robotniczą, ludzi bez wyższego wykształcenia, z pochodzenia Szkoto-Irlandczyków, zamieszkujących tzw. Pas Rdzy (obszar charakteryzujący się znacznym rozwojem przemysłu ciężkiego) w okolicach Appalachów. Są biali, a jednak ich sytuacja ekonomiczna często jest gorsza niż w przypadku Latynosów czy Afroamerykanów. Życie w rodzinie bidoków, to przemoc fizyczna i psychiczna, nałogi, niestabilne zatrudnienie... To często także syndrom ACE (niekorzystne doświadczenia dziecięce).

Azyl u dziadków


To, że „Elegia dla bidoków” powstała, to wyjątek potwierdzający regułę. Bidoki rzadko bowiem przełamują negatywne uwarunkowania społeczne. J.D. Vance dorastał w rozbitej rodzinie w Middletown w Ohio, nie znał swego ojca, a matka zajmowała się nim od przypadku do przypadku, często zmieniając partnerów. Wielokrotnie powtarza, że przetrwał i poszedł na studia prawnicze głównie dzięki temu, że miał zawsze dokąd uciec. Kiedy jego matka brała coraz cięższe narkotyki i nie panowała nad budżetem domowym, mógł znaleźć azyl u dziadków, których nazywa Mamaw i Papaw.

Niszczący trend

Co prawda babcia nie przebierała w słowach i nie zawsze była wzorem do naśladowania w swoich opiniach i zachowaniu, to jednak stworzyła swemu wnukowi dom, który stanowił dla niego bezpieczne terytorium. Terytorium, na którym nie doświadczał tak bardzo skutków przebywania w środowisku ludzi chronicznie porzucających pracę, nadużywających alkoholu, pragnących tylko maksymalnie wykorzystać pomoc socjalną, nic nie dając w zamian. Vance cytuje prace naukowe i historyczne o Ameryce, łącząc swe refleksje w diagnozę, wskazującą, że dziesiątki tysięcy ludzi z różnych przyczyn nie umie i po prostu nie chce pokonać niszczącego ich trendu.   

Twarde dranie z problemami


Co ważne Vance nie tylko krytykuje bidoków. Dostrzega też wartości. „Wierzę, że nie ma pod słońcem twardszych drani niż my, bidoki. Jeśli ktoś obrazi naszą matkę, będzie okrzesany piłą elektryczną...” - pisze w zakończeniu, podsumowującym książkę. Ma jednak świadomość, że twardy charakter, to za mało, by rozwiązać wszystkie problemy. W tym epilogu autor wylicza największe trudności z jakimi styka się człowiek, który nie chce być zawsze bidokiem. Pisze o błędach jakie sam popełnił, ale równocześnie podsuwa pomysły jak ich uniknąć.   

Odrębne światy


„Elegia dla bidoków” jest reklamowana jako najważniejsza książka o Ameryce ostatnich lat. To twierdzenie oczywiście trzeba poddać weryfikacji, bo Vance zajmuje się tylko pewną częścią społeczeństwa Stanów Zjednoczonych. Znamienne jest jednak to, że podkreśla w swych rozważaniach fakt, że biedni i bogaci wraz z rozwojem cywilizacji, nauki, gospodarki zamiast niwelować różnice między sobą znajdują się w odwrotnej sytuacji, „...w coraz większym stopniu żyją w odrębnych światach”. Autor uważający się za imigranta kulturowego z pierwszej grupy do drugiej, tę przepaść dostrzega ze szczególną wyrazistością. „Czasami członków elit postrzegam z niemal zwierzęcą wzgardą” - pisze, komentując, to jak odnoszą się do problemów bidoków.