„Nie kalkuluję. Nigdy. Gdybym tak robił, nie rozpocząłbym żadnej inwestycji, bo po prostu przeszłaby mi ochota do działania. Żyję energią chwili, muszę szybko podejmować decyzje” – mówi Władysław Grochowski, prezes spółki Arche, znanej z przekształcania zrujnowanych zabytków w hotele. Jedną z jego ostatnich „spontanicznych” decyzji był zakup dawnej olejarni na szczecińskim Golęcinie.
Dziewiętnastowieczny zabytek od wielu lat czekał na inwestora, który zatrzyma jego postępującą degradację. Pomimo, że z zewnątrz wrażenie wciąż robią potężne mury, to w środku jest zupełnie zniszczony. Nową nadzieję przyniósł miejski przetarg z października ubiegłego roku, gdy nieruchomość przy ul. Dębogórskiej kupiła za 500 tys. zł (z 99-procentową bonifikatą) spółka Arche.
To deweloper z Warszawy, specjalizujący się w renowacji zabytków z różnych stron Polski. W historycznych wnętrzach powstają później hotele Arche. Tak zagospodarowano m.in. cukrownię w Żninie, zamek w Janowie Podlaskim, pałac w Łochowie czy Dwór Uphagena w Gdańsku. Lista jest długa, a za około trzy lata dopisana ma być do niej szczecińska olejarnia.
Rozmowa z Władysławem Grochowskim, prezesem zarządu Arche SA.
Co pan sobie pomyślał, gdy po raz pierwszy wszedł do szczecińskiej olejarni?
Zobaczyłem to, co lubimy najbardziej. Dobry materiał do tworzenia. Wyjątkowe miejsce, na bazie którego możemy stworzyć coś niepowtarzalnego. Nie odtwarzamy bowiem historycznych obiektów, nie przywracamy im pierwotnych funkcji, tylko dokładamy swoje.
Nie wystraszyła pana skala zniszczenia budynku?
Ależ nie! Mierzyliśmy się już z większymi wyzwaniami. Nie robi nam różnicy stopień zniszczenia budynku. Jesteśmy w stanie zająć się zabytkami w każdym stadium ich życia. Oczywiście, wolelibyśmy, żeby jak najwięcej historycznej substancji było zachowanej w dobrym stanie. Ale nawet resztki murów jesteśmy w stanie wkomponować w nową strukturę. Każdą cegłę traktujemy z największym szacunkiem, mocno eksponujemy oryginalne elementy, nad którymi przez lata pracował czas, pokrywając je patyną. Jeśli musimy coś usunąć, długo się nad tym zastanawiamy.
Podobno decyzje o inwestycji w kolejne zabytki podejmuje pan bardzo spontanicznie, bez dokładnych analiz. Czy tak było również w tym przypadku?
Nie kalkuluję. Nigdy. Gdybym tak robił, nie rozpocząłbym żadnej inwestycji, bo po prostu przeszłaby mi ochota do działania. Żyję energią chwili, muszę szybko podejmować decyzje. Pierwszym pomysłem w przypadku olejarni było wejście jako fundacja [zajmuje się usługami społecznymi – red.]. Później jednak nieruchomość wróciła do firmy [zajmuje się budową hoteli – red.], bo widzimy w niej spory potencjał. Na początku miałem tylko wątpliwości, czy nie jest to zbyt mały budynek.
Za mały? Do tej pory słyszeliśmy raczej, że olejarnia jest zbyt duża, co odstrasza inwestorów.
Jesteśmy przygotowani na duże projekty. Choćby teraz pracujemy nad Królewską Papiernią w Konstancinie-Jezornie, gdzie powstanie praktycznie nowe miasteczko, gdzie samej powierzchni zabytkowej jest 30 tysięcy metrów kwadratowych. Pracujemy także nad Elektrociepłownią Szombierki, gdzie takiej powierzchni jest przeszło 40 tys. m2. Takie inwestycje lubimy najbardziej.
Zresztą szczecińską olejarnię można jeszcze troszeczkę rozbudować. Dostaliśmy sygnał, że nasi sąsiedzi też są zainteresowani sprzedażą swojej nieruchomości. Jesteśmy otwarci na rozmowy, ale oczywiście wszystko zależy od ceny. Musimy się pilnować, żeby nie przeinwestować. Dużo takich ambitnych, przeinwestowanych projektów trafia na koniec do nas, po tym jak porzucili je wcześniejsi inwestorzy. Zawsze największą sztuką jest doprowadzić projekt do końca.
Jak będzie wyglądał hotel spółki Arche w olejarni?
Sam jeszcze nie wiem. Wszystko będzie się dopiero tworzyło, jesteśmy jeszcze przed inwentaryzacją, na etapie pierwszych koncepcji i pomysłów. Zresztą, każdy projekt traktujemy jak otwarty, który kształtuje się dopiero w trakcie realizacji i późniejszego funkcjonowania.
Wstępnie wychodzi nam około 180 pokoi. Bardzo się cieszę, że jest dużo miejsca na sale wielofunkcyjne. Nasze hotele charakteryzują się ofertą wielu dodatkowych usług, głównie związanych z kulturą i organizowaniem konferencji. Są w nich nie tylko restauracje, ale często również księgarnie. Zdarza się, że proporcja pokoi hotelowych do usług wynosi pół na pół. W olejarni będzie podobnie.
Czy wiadomo już, jakiego rzędu kwota będzie potrzeba, by ją odnowić?
Jeszcze nie. Mamy dopiero wstępne koncepcje, a ceny cały czas się zmieniają. Pewnie będzie to gdzieś pomiędzy 50 a 100 milionów złotych. Zawsze staramy się nie wydawać za dużo. Nauczyły nas tego własne błędy. Nam również zdarzały się trochę przeinwestowane projekty. Na szczęście zawsze sobie radziliśmy.
Czy to jednak nie jest zbyt duże ryzyko, by otwierać hotel o wysokim standardzie na Golęcinie, czyli osiedlu z dużym potencjałem, ale bardzo zaniedbanym? Czy potencjalnych gości nie wystraszy otoczenie zniszczonych kamienic i dziurawych ulic?
A ja bardzo się cieszę z takiego otoczenia. Najbardziej lubię właśnie zaniedbane miejsca, z których inni uciekają. Tylko takie mnie interesują. Kiedyś jeździliśmy po Trójmieście i pokazywano mi wiele pięknych miejsc, ale jakoś nigdzie mi nie pasowało. Trochę przez przypadek trafiliśmy na Dolne Miasto w Gdańsku, gdzie zobaczyłem takich swojskich mieszkańców, niektórzy byli trochę „wczorajsi”. Od razu poczułem, że to jest to. Miejsce, w którym mamy coś do zrobienia. Tak samo było w Bytomiu. Zajechaliśmy na osiedle Bobrek, gdzie podobno lepiej się nie pokazywać, bo można już stamtąd nie wrócić. Ale oczywiście nikt mi tam nic nie zrobił.
Do wszystkich ludzi podchodzę z dużym szacunkiem. I zależy mi, żeby prowadzona przez nas renowacja zabytków szła w parze z rewitalizacją otoczenia, prowadziła do zmiany życia ludzi. Aby oni do nas przychodzili, pracowali, zapraszali znajomych. Nasze hotele są zawsze otwarte na okolicznych mieszkańców.
Aktywiści z północy Szczecina proponowali przed sprzedażą olejarni, by w warunkach przetargu zapisać konieczność przeznaczenia części parteru na cele społeczno-kulturalne. Ostatecznie jednak do tego nie doszło. Czy jednak jest szansa, żeby porozumieć się z mieszkańcami i znaleźć tam miejsce na osiedlowy klub czy bibliotekę?
Oczywiście, że tak. Zapraszam, chętnie porozmawiamy o współpracy. Tak jak wspominałem, w olejarni jest dużo przestrzeni na usługi towarzyszące hotelowi. Nie tylko do organizowania konferencji i warsztatów, ale też na rzemiosło czy kulturę. Do zagospodarowania przez różne stowarzyszenia i organizacje. Chcemy stworzyć miejsce, które łączy.
Jak właściwie doszło do tego, że zainteresował się pan zabytkiem w Szczecinie?
No cóż, jeszcze nas tutaj nie było. Z Warszawy trochę się jedzie, a samolotami generalnie nie latam [śmiech]. A tak mówiąc poważnie, interesowaliśmy się Szczecinem od dawna. Co najmniej od kilku lat. Były różne oferty, między innymi kamienic. W dość atrakcyjnych cenach, ale nie wchodziliśmy w to. Gdy jednak pojawiła się olejarnia, od razu poczułem, że warto. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, jak ważnym jest miejscem dla szczecinian. Dopiero później dowiedziałem się, że to jedna z ikon północy Szczecina, w dodatku z bogatą historią.
A propos historii. Czy lubi pan paprykarz szczeciński?
No pewnie. Lubię rybę, a że paprykarz był tani i gotowy do jedzenia, to kupowałem go bardzo chętnie. Teraz już nie. Wiem zresztą, że coś się zdarzyło z tą marką. Paprykarz nie jest już produkowany w Szczecinie, prawda? A pamiętam, że za komuny był bardzo popularny i nie zawsze dostępny w środkowej czy wschodniej Polsce. Dlatego kupowało się co najmniej kilka puszek na zapas.
Pytam nie bez przyczyny. Ten pierwszy, oryginalny paprykarz, z którym cała Polska kojarzy Szczecin, był produkowany tuż obok olejarni, po drugiej stronie ulicy.
Ciekawe, nie wiedziałem o tym. W ramach naszej organizacji prowadzimy również muzea, gromadzimy eksponaty, wydawnictwa, zbieramy historie. To może być dla nas temat, ale w szczegóły będzie wchodził już dyrektor hotelu.
Czy spółka Arche jest zainteresowana zakupem innych zabytków w Szczecinie?
Pani prezydent [Anna Szotkowska, zastępca prezydenta miasta – red.] pokazała nam bodaj trzy bardzo ciekawe obiekty. Tak dobrze nie znam Szczecina, ale wiem, że byliśmy między innymi nad Odrą przy dworcu i w zabytkowym budynku z parkiem. Na razie jednak skupiamy się na olejarni. Zobaczymy, co będzie w przyszłości. Niczego nie wykluczamy. W Szczecinie czujemy bardzo przyjazny klimat. Mamy nadzieję, że przełoży się na sprawne załatwianie wszystkich procedur, bo czasem trwają one bardzo długo, a w tym czasie moglibyśmy zrobić więcej.
Skąd ten zapał do ciągłego poszukiwania nowych wyzwań i kolejnych zniszczonych zabytków, w które trzeba zainwestować duże pieniądze? Czy jest to już pewien rodzaj uzależnienia od emocji, które dają takie inwestycje?
Oczywiście, że to uzależnia. Na szczęście takie uzależnienie wydaje się w miarę bezpieczne i lubię je. Zwłaszcza, że inne mi nie grożą, przykładowo od 40 lat nie piję alkoholu. Staram się zarażać innych swoją pasją. Poza kredytami i obligacjami na poszczególne projekty, mamy też dużą grupę inwestorów, którzy utożsamiają się z filozofią naszej firmy i dają nam siłę do działania. Dbamy, żeby dobrze na tym zarabiali.
Z sukcesami prowadzi pan wielką firmę, ale często słyszymy, że w wielu aspektach nie działa pan jak stereotypowy człowiek sukcesu w biznesie.
Gdy tylko mogę, izoluję się od wielkiego świata. Uciekam na swoje odludzie w Lubelskiem. Do Warszawy przyjeżdżam jakieś trzy razy w tygodniu. Tak że ta moja firma, to taka trochę bez prezesa. Nie chcę innym przeszkadzać w pracy [śmiech].
Czasem mówią, że bujam w obłokach, ale mocno chodzę po ziemi. Jestem rolnikiem, dwa dni w tygodniu pracuję fizycznie. Żartuję, że robię to po to, bym nie poczuł się jakiś lepszy czy mądrzejszy od innych. Gospodarstwo daje mi niezbędny dystans od biznesu i świata. Zajmuje się głównie hodowlą danieli, ale mam też trochę owoców, warzyw i drzew do podcinania. Żona ma duży ogród, stale dba o przeróżne nowe nasadzenia. Jest malarką i w sezonie bardzo lubi tam tworzyć. I tak sobie żyjemy w trochę innym świecie.
Autorzy: Karolina Nawrocka, Marcin Gigiel
Komentarze
21