Zenon Laskowik w swym programie niegdyś powiedział, że polska publiczność potrzebuje widowisk, które „bawiąc uczą, ucząc bawią”. Temu wymaganiu w pełni sprostała najnowsza sztuka Agaty Biziuk pt. „Szpargały”, która miała swą premierę w niedzielę 25 września.
Czy kiedykolwiek przechadzając się po skrzypiącej podłodze, zastanawiałeś się Drogi Czytelniku, co się może pod nią znajdować? Zwykle byłyby to zapewne jakieś sterty brudu, może insekty czy guziki. Jednak w tymże spektaklu cała ta materia podpodłogowa przybiera nowe kształty. Tutaj występuje pod postacią małej rodziny Szpargałów oraz innych stworów zakurzonego świata.
Gdy gasną światła nad publicznością, na scenie zapala się okienko, w którym widzimy jedynie... nogi. Podczas gdy ich właściciele, dotykają niezwykle przyziemnych tematów (dosłownie), publiczność podziwia ich symboliczne zagrania i pozy. Nawet, gdy pojawiają się problemy, to sytuację wydaje się mniej groźna, gdy cały świat przedstawiony mieni się kolorami, i wzbogacony jest radosnym tłem.
Na pochwałę zasługuje również Katarzyna Proniewska-Mazurek, której scenografia mimo swej skromności, urzeka. Magiczna gra świateł, ich barwy i odcienie w cudowny sposób przenoszą nas do zakurzonego świata fantazji.
Oczywiście oprócz wizualnych efektów, fabuła jak to przystało na bajkę, ma charakter moralizatorski. Podążając za słowami Taty Szpargała „nie oceniaj książki po okładce, a do tego nie wszystko złoto, co się świeci”, dodam tylko że treść przedstawienia stanowi doskonałą lekcję życia, zarówno dla małych jak i nieco starszych widzów. Wątek miłosny - ludzki w subtelny sposób przeplata się z historiami z życia tytułowych bohaterów. Muszę przyznać, że momentami byłam nawet przerażona realizmem kwestii, jakie zostały poruszone w spektaklu - zwłaszcza dotyczących „kurzorosłości” i walki o nią.
Niezwykłe słownictwo, stworzone na rzecz sztuki, momentami bawi do łez. Ciekawe gry słowne, doprowadziły do tego, że słowo „wkurzający” nabiera nowego znaczenia. Od strony literackiej, sztuka została wyraźnie zadbana i dopracowana.
Samo zakończenie tego niemal półtora godzinnego widowiska, stanowi wisienkę na torcie, prawdziwie wzruszając i bawiąc.
Podczas przedstawienia miałam okazję siedzieć obok małoletniego widza, który w pewnym momencie, oczywiście na cały głos, zapytał swego taty: „Ten mały stworek, to ja, prawda?”. Co może stać się jedynie potwierdzeniem, że spektakl porusza i, co ważniejsze, działa na naszą zakurzoną i rzadko używaną obecnie wyobraźnię.
Komentarze
0