Wczoraj odwiedzili nasze miasto niemieccy przedstawiciele rocka-progresywnego. RPWL zagrał we Free Blues Clubie swój nowy album zatytułowany „Beyond Man and Time”.
Najpierw zobaczyliśmy na ekranach przy scenie twarz starca i usłyszeliśmy głos. To były czytane po polsku (!) fragmenty dzieła Fryderyka Nietzsche`go „Tako rzecze Zaratustra”, które zainspirowało muzyków do stworzenia koncepcji całej płyty. Po tym wstępie słownym zabrzmiały pierwsze dźwięki miniatury „Transformed”, która rozpoczyna płytę. Wtedy jeszcze na scenie była obecna czwórka muzyków, ale po kilku chwilach dołączył do nich lider grupy Yogi Lang, który ukazał się nam w trójkątnym nakryciu głowy. Wtedy to na dobre rozpoczął się ten spektakl podczas, którego usłyszeliśmy w całości najnowsze dzieło RPWL. Kolejno zostały zagrane utwory na niej zamieszczone od „We Are What We Are” po „The Noon”, tak więc wszyscy, którzy już ten materiał znali, mieli unikatową możliwość skonfrontowania swoich wrażeń z interpretacjami przedstawionymi na żywo, a że brzmienie było bardzo selektywne, odbiór był komfortowy.
Użyłem słowa spektakl, bo faktycznie nie był to zwykły występ. Yogi niemalże w każdym utworze przywdziewał nowy strój. Pokazywał się z opaską na oczach, z plastikowym kwiatem w ręku, czy nawet z garbem na plecach, ilustrując w ten sposób śpiewane teksty. W pewnym momencie przeszedł się wzdłuż pierwszego rzędu widzów delikatnie polewając ich głowy wodą z kropidła. Grał także w niektórych fragmentach na klawiszach oraz komentował niektóre kompozycje w drugiej części występu.
Wtedy to RPWL przedstawił kilka swoich starszych utworów. Zagrali „Sleep” , „Trying To Kiss The Sun” , “Breathe In, Breathe Out” oraz “Roses” w którym refren oczywiście odśpiewany został przez publiczność. Apogeum emocji było jednak jeszcze przed nami... Tym najbardziej oczekiwanym utworem był bez wątpienia numer otwierający debiutancką płytę zespołu czyli„Hole In The Sky”. Piękne gitarowe solo zagrane przez Karlheinza Wallnera (drugiego z założycieli formacji, który „ostał się” w jej składzie) to był chyba najbardziej poruszający moment całego występu. Oczywiście nastąpiła owacja na stojąco i skandowanie nazwy zespołu spowodowało, że muzycy wrócili jeszcze na scenę by przedstawić własną wersję mniej znanego utworu Pink Floyd “Embryo”. W oryginale ta kompozycja trwa cztery minuty i kilka sekund, my zaś otrzymaliśmy ten temat w znacznie wydłużonej formie. Była więc okazja by jeszcze wyraźniej usłyszeć jak duże są umiejętności poszczególnych instrumentalistów.
Warto dodać, że pod koniec występu Yogi podziękował całej ekipie współtworzącej go (akustykowi, technicznym, a nawet sprzedawcy płyt i koszulek). Uczono też urodziny jednego z nich odśpiewanym chóralnie „Happy birthday...” oraz apetycznie wyglądającym tortem.
Komentarze
0