Libretto tego słynnego broadwayowskiego musicalu to gotowy materiał na sceniczny hit. Jednak nawet najlepszy pomysł można zmarnować. Najnowsza realizacja „My Fair Lady” stworzona przez Operę na Zamku w Szczecinie, na pewno jednak nie rozczarowuje, a nawet może pod pewnymi względami zaimponować, choć generalnie jest bliska znanym już interpretacjom. Premiera nastąpiła 13 listopada i można ten spektakl zobaczyć jeszcze 19, 20 i 21 listopada.

Trzy godziny z piosenkami, które zna chyba każdy

Musical „My Fair Lady” to przede wszystkim liryczne i przebojowe piosenki. Któż nie zna takich tytułów jak: „Przetańczyć całą noc”, „Tę ulicę znam”, „Czy nie byłoby kochanie”, „Przyzwyczaiłem się do Jej twarzy”, „Zabierz mnie do kościoła na czas”? To tylko część utworów, które się pojawiają w sztuce (w tłumaczeniu Antoniego Marianowicza i Janusza Minkiewicza). Cała inscenizacja trwa ponad 3 godziny i wokalne kompozycje napotykamy niemalże co krok podczas tego długiego spaceru po Londynie z początków XX wieku.

Utalentowany profesor i pojętna uczennica

Dramat George'a Bernarda Shawa w wersji musicalowej na scenę Opery na Zamku przeniósł Jakub Szydłowski, dobrze znany twórca spektakli muzycznych, musicali (m.in.: „Doktor Żywago”, „Rent” czy „Cyrano”). Do głównych ról w tej realizacji udało mu się zaprosić Annę Federowicz (występującą jako Eliza Doolittle) oraz Janusza Krucińskiego (Henry Higgins). Ona jest dziewczyną prostą, ale posiadającą swój honor i dumę. Wie, że jeśli nie nabędzie ogłady, nie nauczy się poprawnej wymowy słów, to do końca życia pozostanie na ulicy, sprzedając bukiety kwiatów przechodniom... On jest pewnym siebie, szczycącym się swoimi dokonaniami profesorem fonetyki, który potrafi po kilku wypowiedzianych zwrotach rozpoznać miejsce pochodzenia danej osoby. Jest profesjonalistą w swojej dziedzinie, więc dziewczyna zgłasza się do niego po naukę i to spotkanie inicjuje dość nieoczekiwany rozwój wypadków.

Wejście na salony i początek dramatu

Eliza wprowadza się bowiem do domu Higginsa. Oboje powoli się poznają, dostrzegając oprócz walorów także swoje wady i słabości. Kiedy uczennica okazuje się być gotowa do wejścia do świata elit (pamiętna scena z piosenką „Deszcz mży w Hiszpanii”), profesor wprowadza swą podopieczną na wyścigi konne w Ascot, do towarzystwa swojej matki (w tej roli Katarzyna Bieschke-Wabich) i na londyńskie salony, m.in. podczas balu w ambasadzie. Kiedy Eliza zaczyna zdawać sobie sprawę ze swojej wartości, pragnie też zmienić swą sytuację, nie chcąc być już tylko naukowym trofeum Higginsa, dowodem jego talentu edukacyjnego. I tu zaczyna się dramat...

Galeria innych postaci

„My Fair Lady” to oczywiście nie tylko te dwie postacie... Na scenie ważną rolę odgrywa też sprytny, ale momentami wręcz dobroduszny, Alfred Doolittle, ojciec Elizy (interesująca kreacja Wiesława Orłowskiego), który przesiaduje głównie w barze, ale w końcu zostaje zaciągnięty przed ołtarz (piosenka „Muszę się żenić dzisiaj rano”). Jest też przyjaciel Higginsa – pułkownik Pickering (Wojciech Socha), z którym on często się spiera, dialoguje i te rozmowy urozmaicają całą fabułę. Wiele humoru wnosi postać profesora Karpathy'ego (Paweł Zgorzelski), który jest nadekspresyjny, wręcz rubaszny i niewątpliwie zauważalny.

Zderzenie dwóch światów

To spektakl widowiskowy i momentami bardzo dynamiczny dzięki obrotowej scenie, która pozwala na częste zmiany dekoracji i na ukazanie zderzenia świata ulicy z poziomem wyższych sfer. Widzimy bowiem londyńskie przedmieścia i ciemne zaułki, prostych ludzi, których cieszy każdy zdobyty pens, ale także efektowne wnętrza domów i wyszukane stroje członków stołecznej socjety. To dzieło Grzegorza Policińskiego (autora scenografii) i Doroty Sabak-Ciołkosz (projektantki kostiumów).

Na scenie pojawia się w kilku sekwencjach ponad 30 osób! Oprócz wokalistów widzimy członków chóru (w mniejszych rolach) i artystów baletu. Nie ma wątpliwości, że ich udział w przedstawieniu nie jest tylko dodatkiem do całości. Choreografowie, Jarosław Staniek i Katarzyna Zielonka, opracowali wiele atrakcyjnych wizualnie układów tanecznych, czerpiąc z klasyki, ale odnosząc się do współczesności. Dzięki temu cały zespół może się tu wykazać dużymi umiejętnościami. Szczególnie godne uwagi są epizody, w których Jeppe Jakobsen odgrywa rolę „czułego” policjanta.

Jeszcze w listopadzie, a potem dopiero w maju

Muzyczną oprawę stworzyła Orkiestra Opery na Zamku, którą prowadzi Jerzy Wołosiuk. Instrumentaliści wykonują kompozycje Fredericka Loewego, a dyrygent ma nawet jedną scenę dialogową. W którym momencie? Warto się przekonać, przychodząc na spektakl, który zostanie pokazany jeszcze trzykrotnie w listopadzie (w innej obsadzie), a potem powróci do repertuaru w maju 2022 roku.