Wojtek Pilichowski to muzyk, któremu można pozazdrościć kreatywności. Nagrał już dziesięć płyt i wciąż realizuje nowe pomysły. 11 marca można go było zobaczyć w szczecińskim Free Blues Clubie wraz z projektem o nazwie Pi-Electro Step.
Ten bardzo ceniony basista postanowił wyjść poza rockowe i jazzowe schematy i swoje kompozycje wzbogacić o elementy nowoczesnych brzmień elektro i dub stepu. Zaprosił do takich działań pianistę i klawiszowca - Tomasza Świerka, który także tworzy własne utwory. Pierwsze wykonania nowych aranżacji nastąpiły w Mannheim – podczas festiwalu Feel The Bass, na którym Pilichowski zagrał jako jeden z najważniejszych gości, a aktualnie Pi-Elektro Step, prezentuje się podczas trasy po Polsce.
W składzie są jeszcze - Błażej Gawliński (perkusista, absolwent Akademii Muzycznej w Bydgoszczy (współpracujący z takimi muzykami jaj np. Piotr Baron, Jola Szczepaniak, czy zespół Sofa) oraz śpiewająca Patrycja Zarychta, obecnie studentka drugiego roku wokalistyki na wydziale Jazzu w Katowicach. Wczoraj panowie wystąpili w czarnych kamizelkach i białych koszulach czyli w strojach kelnerskich, a już na wstępie lider zespołu wyjaśnił ten fakt, twierdząc że: „Jesteśmy tak ubrani bo służymy Wam sztuką”. Następnie ze sceny popłynęły pierwsze dźwięki numeru „Johny Pulpo” i oczywiście widzowie od razu otrzymali mocną dawkę basowych modulacji.
Następne utwory jakie tego wieczora zabrzmiały to „Niemilknący szept”, „Fair Of Noise” (z obszernym cytatem z hitu Chemical Brothers „Galvanize”), „Bass Dance”oraz numer roboczo nazwany „Control Zlew”. Faktycznie słyszalne w nich były różne digitalne motywy i komputerowe brzmienia, ale praktycznie zawsze na pierwszym planie pozostawał jednak bas. Jeżeli ktoś jeszcze nie widział pana Wojtka grającego na żywo, to mógł być zaskoczony jego witalnością i animuszem. Jego gra na instrumencie jest tak dynamiczna i bezkompromisowa, że kaskada dźwięków dosłownie atakuje nasze uszy. Podczas tego prawie dwugodzinnego występu, podzielonego na dwie części, widzowie rzadko miewali momenty na oddech. Co prawda w pewnym momencie Wojtek zapowiedział balladę, ale po jej wykonaniu stwierdził „Cóż, zagraliśmy ją trochę szybciej...”. Tak naprawdę wolniejsza była kompozycja Marka Radulego , wykonana po przerwie oraz przedstawiony pod koniec klasyk z dorobku Kate Bush - „Running Up The Hill”(oczywiście poddany dość znacznej modyfikacji).
Pilichowski grał głownie na swoim ulubionym Mayonesie, ale czasami sięgał po drugą gitarę. „Sie gra, się ma” powiedział, odpowiadając na aplauz ze strony widzów na jej widok. Atmosfera w klubie była zresztą bardzo kameralna i często dochodziło do dialogów między sceną a publiką. Wojtek należy do ludzi, którzy z humorem, traktuje to co robi. Nie jest na pewno typem muzyka, który dystansuje się od słuchaczy. Niewątpliwie wczorajszy wieczór w Free Bluesie był interesujący. Teraz czekamy, kiedy ten nowy projekt pana Pi zostanie udokumentowany fonograficznie.
Komentarze
0