Ósme Zmagania Jazzowe to przede wszystkim warsztaty dla młodych muzyków pod opieką doświadczonych profesjonalistów oraz seria koncertów cenionych instrumentalistów (w Royal Jazz Clubie i studiu Radia Szczecin). Zwieńczeniem całego tego wydarzenia była finałowa gala w Operze na Zamku, wieczorem 30 października.

Tegoroczne zmagania dedykowano staraniom o utworzenie Akademii Sztuki w Szczecinie i był to jeden z najważniejszych motywów pojawiających się w  zapowiedziach prowadzącej piątkową galę Agnieszki Lisowskiej oraz wypowiadającego się na wstępie Sylwestra Ostrowskiego, prezesa Stowarzyszenia Orkiestra Jazzowa. Przytoczone też zostały najistotniejsze osiągnięcia tej artystycznej instytucji. Warto wspomnieć, że na sali obecny był prezes głównego sponsora Zmagań - Nordea Bank Polska, Włodzimierz Kiciński.

Po tych formalnych obowiązkach na scenie zainstalował się dziewięciosobowy zespół nazwany Jazz Struggle Orchestra. Jej skład stworzyli młodzi muzycy, którzy wyróżnili się na poprzednich konkursowych edycjach Zmagań- Raphael Ughi Tomasz Licak, Jakub Skowroński, Łukasz Juśko oraz wykładowcy - Marcin Jahr(na perkusji) oraz Joanna Gajda (fortepian). Wspólnie przedstawili pięć utworów. Wśród nich była kompozycja Joanny Gajdy „Thornville” oraz dwa standardy - „Afro-Blue” i „Body And Soul”. Ten niepowtarzalny big band wykonał także utwór Billy Harpera „Croquet Ballet” z płyty „Black Saint”, a w każdej kompozycji prezentowali swe umiejętności kilkuminutowych improwizacjach młodzi muzycy.

Po przerwie technicznej Operę przejęli we władanie Amerykanie: Billy Harper – saxofon tenorowy, Reggie Moore – fortepian, Wayne Dockery - bas oraz John Betsch- perkusja. Towarzyszył im Piotr Wojtasik na trąbce, a repertuar stanowił specjalnie przygotowany program złożony z kompozycji lidera. Otworzyła go kompozycja „Africa Revisited”, a następnie usłyszeliśmy też także „Quest in 3” (znaną z albumu „Somalia”) oraz „Inside”.

Partie grane przez Billy Harpera i Piotra Wojtasika wzbudzały największy aplauz, ale nie tylko oni byli tego dnia w wysokiej formie. To co usłyszeliśmy to była esencja nowojorskiego jazzu z pierwiastkami innych stylistyk. Wbrew pozorom nie była to moim zdaniem propozycja, którą należałoby nazwać trudną w odbiorze. W tych wykonaniach było tak wiele melodyjnych fraz, tak czysty był to dźwięk, że nawet mniej osłuchani w jazzie słuchacze zostali poruszeni tymi utworami. Na pewno też duże znaczenie odegrał sposób bycia muzyków, a zwłaszcza  Haprera, który jest człowiekiem tak pogodnym i wręcz emanującym humorem, że jego nastrój rzutuje na całe otoczenie. W tym przypadku byli nim  jak sądzę praktycznie wszyscy widzowie zgromadzeni w Operze na Zamku, (a jej widownia została całkowicie wypełniona).