Akcja filmu rozgrywa się w Bieszczadach, gdzie w zimowy dzień 1982 roku milicyjna grupa dochodzeniowa rekonstruuje szczegóły krwawych zdarzeń, do których doszło w domu antypatycznego gospodarza Dziabasa. (w tej roli Marian Dziędziel). Aby przeprowadzić te czynności funkcjonariusze muszą mieć tzw. pozorantów, których biorą ze wsi po przekupieniu konserwami i papierosami. Sami zaopatrują się przy okazji w wódkę i tak rozpoczyna się ta zakrapiana procedura, w której mniej ważna jest prawda, a liczy się to co wcześniej już zostało zaplanowane. Podejrzany Środoń (Arkadiusz Jakubik) ma bowiem spełnić rolę kozła ofiarnego i nie jest ważne czy jest winny czy był tylko przypadkowym świadkiem wydarzeń. W tym kameralnym układzie każdy ma coś na sumieniu, ale też każdy chce coś zyskać i ocalić skórę. Malwersacje w PGR-ze, o których mówi Środoń, nie mogą trafić do protokołu. To jest zupełnie inna sprawa i nie ma potrzeby wyjaśniać cokolwiek na jej temat, bo mogłoby to zaszkodzić niektórym uczciwym obywatelom. Prowadzący sprawę porucznik Mróz (Bartłomiej Topa) próbuje jednak przeciwstawić się wytycznym z góry nakazującym zacieranie śladów …

Cały obraz to praktycznie jedna wielka balanga, alkohol leje się tu strumieniami. Prokurator Tomala (Robert Więckiewicz) od razu po przyjeździe przy wychodzeniu ze służbowej nyski stacza się do rowu. Milicjanci prowadzą go do miejsca zbrodni pod ręce, bo bez niego nie można prowadzić dochodzenia. Wszyscy piją, ustawiając się wręcz w kolejkę do butelki. Także podczas nocy, przed czterema laty Dziobas i Środoń nie mają nawet chwili na to by wytrzeźwieć. To na pewno jeden z najbardziej pijanych filmów w historii kina. Miałem wrażenie, że jeszcze trochę i także obraz zacząłby się kołysać gdyby operatorzy kamer również sobie pofolgowali ... W ostatniej scenie w kierunku ekranu zostaje rzucona pusta butelka, która niemalże ląduje na sali kinowej. To jakby sygnał, że choć siedzimy bezpieczni naprzeciwko tych wydarzeń, które obserwujemy, to także nas one dotyczą. Minęło ćwierć wieku, ale nie jesteśmy jeszcze zupełnie czyści. Przeszłość wciąż jeszcze tkwi w zwyczajach i mentalności.



„Dom zły” (dedykowany zmarłej rok temu producentce – Annie Iwaszkiewicz, która pracowała przy nim, a także przy „Weselu”). został bardzo wysoko oceniony przez krytykę. Rywalizował na festiwalu polskich filmów w Gdyni z innymi produkcjami (w tym z „Rewersem”) o najwyższe laury i w efekcie jego twórcy otrzymali trzy b.ważne nagrody – za najlepszy montaż (Paweł Laskowski) dla najlepszego reżysera (Wojciech Smarzowski) oraz za najlepszy scenariusz (Wojciech Smarzowski i Łukasz Kośmicki). Muzyka Mikołaja Trzaski, która pełni rolę ilustracyjną to integralny element całości. Przeszywające, dręczące dźwięki wydobywane z saxofonu trochę przypominają ścieżkę dźwiękową "Zagubionej Autostrady" Davida Lyncha ...