„To jest jedyne miejsce w Polsce, gdzie w normalnym teatrze dramatycznym aktorzy, którzy grają teatralne sztuki, schodzą na scenę kabaretową po to, by robić coś, co było kiedyś tradycją”. Mowa o scenie kabaretowej Teatru Polskiego w Szczecinie, która zdobyła serca mieszkańców 25 lat temu i do tej pory trzyma je u siebie. Zachwyciła również artystów, którzy rokrocznie wracają, by świętować kolejne urodziny.
Namiastka Francji na szczecińskiej ziemi
Czarny Kot Rudy to autorskie dzieło Adama Opatowicza, który w swoim sercu miłość do kabaretu poczuł już w dzieciństwie, kiedy to oglądał Kabaret Starszych Panów. Pierwszą próbą utworzenia miejsca inspirowanego Piwnicą pod Baranami była Piwnica przy Krypcie. Jednak to Czarny Kot Rudy oraz zespół artystyczny Teatru Polskiego stworzyli kultowe już miejsce rozrywki, gdzie literatura łączy się muzyką. – Piosenka jest w kabarecie ważnym elementem. Stąd się wzięły francuskie chansony (piosenki z towarzyszeniem fortepianu lub gitary – red.). Zresztą we Francji powstawał pierwszy kabaret Chat Noir pod koniec XIX w. Taki był pomysł, by w nieskrępowany sposób śpiewać, opowiadać żarty, drwić, śmiać się, ale w wyrafinowanej, artystycznej formie. Wielu wielkich artystów pochodziło z kabaretu, począwszy od ludzi, którzy śpiewali, skończywszy na malarzach. Potem zaczęły się tworzyć manifesty w kabaretach i to było takie koło napędowe. Życie towarzyskie łączyło się z życiem artystycznym. Fuzja sztuk przeróżnych, wszystko można było wrzucić do tego kabaretu pod warunkiem, że byli to utalentowani ludzie – zaznacza Opatowicz.
Scena teatralna i estrada wywołują zupełnie inne emocje
– To jest jedyne miejsce w Polsce, gdzie w normalnym teatrze dramatycznym aktorzy, którzy grają teatralne sztuki, schodzą na scenę kabaretową po to, by robić coś, co było kiedyś tradycją – zauważa Artur Andrus. – Kabaret aktorski zaniknął na rzecz kabaretu autorskiego, ale w Czarnym Kocie Rudym to nadal działa.
Jak to jest występować na tak rozpoznawalnej scenie kabaretowej?
– To jest bardzo emocjonujące. Wiemy, że na widowni siedzą ludzie, którzy znają również artystów, którzy już od nas odeszli. To są ludzie, którzy znają nasze występy, więc już jesteśmy jednym organizmem – podkreśla Sylwia Różycka. – Gościnni artyści są bardzo dostępni dla nas, wielce wspierający. To jest sama przyjemność i ogromna inspiracja występować razem z nimi.
– Czarny Kot Rudy to jedna z nielicznych przestrzeni scenicznych, która prezentuje tzw. kabaret literacki. Jest to forma widowiska teatralnego, w którego skład wchodzą piosenki literackie, monologi i skecze. Kabaret jest otwartą formą, w którym ważnym elementem jest kontakt z widzem – dodaje Piotr Bumaj.
– Aktorzy jednak nie improwizują zbyt często, ale jest to praca bardzo rozwijająca, dająca inne możliwości, inny kontakt z widzem – podkreśla Olga Adamska.
Pierwsze wspomnienia z Czarnego Kota Rudego
– Tego się nie zapomina. Trema była szalona, bo to były pierwsze koty za płoty. Miałem monolog i piosenki, od razu było ich około piętnastu. Ale był świetny akompaniator, który nawet ze mnie potrafił zrobić wokalistę. Janusz Józefowicz zaopiekował się choreograficznie, Adam Opatowicz ze swoim doświadczeniem z Piwnicy przy Krypcie uczył nas tych rejonów sztuki – opowiada Michał Janicki.
– Moje pierwsze kroki na scenie kabaretowej, miały miejsce jedenaście lat temu. Pierwszy tytuł, w którym miałem przyjemność uczestniczyć to ,,Koniom i zakochanym siano pachnie inaczej'”, a pierwsze Urodziny Czarnego Kota Rudego były ekscytujące, ale i bardzo stresujące. Pamiętam, że śpiewałem piosenkę dla Stanisława Tyma – naszej scenicznej gwiazdy i przyjaciela. Przez długi czas wszyscy siedzieliśmy na scenie, za plecami byli koleżanki, koledzy, zaproszeni goście, Stanisław Tym, a na widowni 350 osób. Serce miałem w gardle, ale na szczęście się udało – wspomina Bumaj. – Na koniec chciałbym powiedzieć że nasz Czarny Kot Rudy jest wyjątkowy i życzę mu kolejnych 25 wiosen.
– Pamiętam, że przywiozłam z Krakowa dwie piosenki. Wtedy główne obchody urodzinowe odbywały się na maleńkiej scenie, a na dużej scenie był tylko jeden koncert, więc było bardzo kameralnie. Zaśpiewałam m.in. „Dietę” Hemara. Panowie śpiewali piosenki z „Pornografa”, był Janusz Józefowicz z panem Machalicą i Zamachowskim. To był miły wieczór – przyznaje Adamska.
fot. Włodzimierz Piątek
Niezwykły klimat Czarnego Kota Rudego
I aktorzy Teatru Polskiego, i artyści gościnni, którzy odwiedzają szczecińską scenę kabaretową, jak jeden mąż podkreślają, że atmosfera panująca na Czarnym Kocie Rudym jest niesamowita. Widzowie, siedząc w kameralnym gronie przy stolikach i lampce wina, mają szansę na bliższy kontakt z artystami. Brak tzw. czwartej ściany pozwala skrócić dystans i niejednokrotnie zdarzało się, że po występach publiczność zapraszała artystów, by dołączyli do nich.
– Szczodrość i sympatia widzów na zna granic – przyznaje Janicki. – I było tak, jak zapowiadał Adam Opatowicz: dopóki ostatni gość nie wyjdzie – lub go nie wyniosą – to nikt tego miejsca nie zamknie.
– To kabaret, który jest kabaretem intelektu, wysokiej kultury muzycznej i słowa. Kabarety, które powstają, często korzystają z przekleństw, a tutaj bez tego ludzie sikają ze śmiechu, są też łzy wzruszenia, jest refleksja, melancholia – tłumaczy Różycka. – Myślę, że ten nasz kabaret, który stworzył Adam Opatowicz, jest wielowymiarowy.
– Występy tutaj, to co Teatr Polski pokazuje, podoba mi się od strony lirycznej. Byłam zachwycona już za pierwszym razem, jaki panuje tu klimat, jak ważne jest słowo. To nie tylko komedia, ale i ciekawe spotkanie ze sztuką i wrażliwością – zaznacza Joanna Kołaczkowska.
– Ta scena jest nieformalna, nie ma koturnowości, którą niesie scena teatralna – mówi Andrzej Poniedzielski. – Epoka jest taka, że ludzie czekają na kogoś, kto jest bardziej z nimi, niż próbuje im coś przedstawić i mówić: „patrzcie, jacy głupi jesteście”. Zawsze traktowałem tak kabaret, że chciałem powiedzieć: „patrzcie, jacy głupi jesteśmy i co możemy z tym zrobić”. Ludzkość rozwija się dużo szybciej niż człowiek. Człowiek nie dogania ludzkości w sensie emocjonalno-uczuciowym. I co dziwne, nie cierpi z tego powodu.
Nic nie działa lepiej niż poczta pantoflowa
Ta luźniejsza atmosfera sprzyjała także rozmowom, nie tylko tym skupionym wokół sceny kabaretowej.
– To w dużym stopniu popularyzowało teatr, bo nic tak dobrze nie działa jak poczta pantoflowa – zwraca uwagę Janicki. – Siedząc przy stoliku, opowiadaliśmy, co się dzieje na dużej scenie, publiczność podpytywała, jak to wygląda. To pobudzało zainteresowanie widzów teatrem, którzy ze sceny kabaretowej przychodzili na scenę teatralną, a nam udawało się ich nie rozczarować i tak to się kręciło.
Poczta pantoflowa zadziałała również dobrze wśród artystów, którzy gościnnie odwiedzają Czarnego Kota Rudego.
– Zostałem zaproszony przez Opatowicza, długo mi tłumaczył, jak to wygląda. Powiedział, że jak raz już przyjadę, to będę wracał. I tak się rzeczywiście stało – zdradza Andrzej Poniedzielski. – Czasem próbowałem się wymigać, bo to zajęcie dla odważnych – trwa to kilka dni, scenariusz jest dynamiczny. Urodziny Czarnego Kota Rudego są zrobione według zasad ze starożytnej Grecji, gdzie dramat dzieli się na komedię i tragedię. I to przenikanie się dwóch sposobów bycia scenicznego bardzo mi odpowiada.
– Nie pamiętam pierwszego kontaktu z Czarnym Kotem Rudym, ale pamiętam, że na pewno przywiózł mnie Andrzej Poniedzielski – wspomina Artur Andrus. – Opowiadał, zachęcał. Kiedy pojawiło się zaproszenie, przyjechałem i od razu się zachwyciłem. Nawet parę razy dawałem publiczności sygnały w radiu, by dowiedzieli się o tym miejscu.
– Za pierwszym razem przyciągnął mnie tutaj Artur Andrus. Powiedział, że jest taka wspaniała impreza. Znałam Adama Opatowicza dużo wcześniej, część aktorów także. Kiedy Artur powiedział, że Adam chciałby mnie zaprosić, to z ogromną przyjemnością przyjęłam zaproszenie i tak się cieszę, że mogę być tu co roku – mówi Joanna Kołaczkowska. – Niezwykle spodobał mi się klimat między aktorami, zawsze jest to stresujące, by wejść do grupy, która się dobrze zna, ale tutaj nie było żadnych barier.
fot. Włodzimierz Piątek
Skład Czarnego Kota Rudego to bardzo zgrany zespół. Szczecińska publiczność też zapada w pamięć
Przyjezdni goście podkreślają, że współpraca z zespołem Teatru Polskiego to czysta przyjemność.
– W takich miejscach, by mogło ono trwać, podstawowa jest atmosfera. Gdyby ludzie się nie bawili, artyści nie czuli się dobrze, nie było szans, żeby to tyle trwało – mówi Andrus. – Świetnie się współpracuje, bo oni potrafią wszystko. Adam Opatowicz zbudował taki zespół, którzy może zagrać i spektakl kabaretowy, i musicalowy, i dramatyczną sztukę. Pełen zakres możliwości. Aktorzy różni wiekowo, różnią się wyglądem między sobą. Są tu nie tylko zawodowi aktorzy, ale i ludzie, którzy trafili z innego klucza i moim zdaniem, to świetne, że dyrektor wynajduje takich, którzy nie mają dyplomu, ale świetnie śpiewają i potem okazuje się, że ten dyplom robią eksternistycznie na scenie.
– Z aktorami współpracuje się świetnie. Zrobiliśmy kilka spektakli według mojego scenariusza, bo ta scena wydawała mi się fenomenem. Ci aktorzy traktują swój zawód i posłannictwo w odpowiedniej równowadze i bardzo mi to odpowiadało. Myślę, że nie ma w tym zespole ludzi bez poczucia humoru – przyznaje Poniedzielski.
Publika Czarnego Kota Rudego to również mocny atut szczecińskiej sceny kabaretowej, ponieważ interakcja widz-artysta jest niezwykle kluczowa w tym, by żart odniósł sukces.
– Publiczność zaskakuje długoletnią wytrzymałością i w sensie fizycznym, i emocjonalnym. Ale to nie oznacza, że to jest lekka publiczność, która przyszła się pośmiać, więc się śmieje. Nie obowiązuje tutaj umowa, która panuje na wielkich imprezach na stadionach, że przychodzą ludzie, zapłacili za bilety, mieli się śmiać, to się śmieją, niezależnie od tego, czy jest z czego. Tutaj jest inaczej, tutaj widzowie wyczuwają tę teatralność, kameralność tych rzeczy – przyznaje Poniedzielski.
– Za każdym razem się przekonuję, że to jest fantastyczna publiczność, więc pod tym względem nie zaskakuje. To publiczność doświadczona w byciu, śmianiu się, reagowaniu. To są ludzie, którzy bywają na spektaklach, cudownie się gra dla takich ludzi. Są w stanie wyłapać najmniejszy nawet żarcik – chwali Kołaczkowska.
25-lecie z rozgrywającą się niezwykle ważną historią Europy w tle
Tegoroczne obchody przypadły w czasie, kiedy to Ukraina została zaatakowana przez Rosję. Tak ważne wydarzenie, które ma wpływ na współczesną historię, nie mogło nie przejść bez echa.
– Myślę, że możemy być wentylem dla widowni. Nie mogę powiedzieć więcej słów, bo żadne nie pokryje się z tym, co się czuje. Nie zapominamy, będąc na scenie, w jakiej rzeczywistości jesteśmy, ale myślę, że naszym zawodowym obowiązkiem jest wyzwolić widzów od trosk. Wprowadzić czasem w stan smutku – mówi Różycka.
– Kabaret to rozpięta struna między tym, co jest radością i głębokim namysłem nad życiem. Dlatego mógł się zmieścić w tej rzeczywistości. Kabaret to sztuka, w której trzeba czuć puls czasu. Grając w niesprzyjających warunkach, jako artyści, musimy coś tym powiedzieć i uważam, że taka jest nasza rola. Myślę, że ludzie odczuli to, co chcieliśmy powiedzieć. Jestem głęboko o tym przekonany, bo czuliśmy, jaka płynie aura od publiczności w kwestii tego, co powiedzieliśmy. Tak to powinno być – mówi Opatowicz. – Nie będziemy się bali, bo po to jesteśmy, by dawać ludziom radość, wzruszenie. Jesteśmy przygotowani na to w każdym momencie.
Czego życzyć na kolejne lata?
– Uniwersalne życzenie – jeśli jest coś dobre, niech się nie zmienia. Wiem, że nie jest do końca możliwe, bo i my się zmieniamy, ale życzyłabym ekipie i Czarnemu Kotu Rudemu, żeby przemieniali się zgodnie z piękną wrażliwością – mówi Kołaczkowska. – Życzę życzliwej publiczności, bo to, co robi Czarny Kot Rudy, bez publiczności nie ma sensu – dorzuca Andrus.
– Jest coś takiego, jak atmosfera teatru, samego budynku, sposobu funkcjonowania. Życzę, by atmosferę ze starego budynku przenieść do nowej siedziby. Żeby to nie zniknęło, by nie uległo to zmianie, bo to jest coś, co wytwarza się latami – dodaje Poniedzielski.
– Nie wiem, czy po powrocie do wyremontowanej siedziby teatru Czarny Kot Rudy zaskoczy. Mam nadzieję, że ludzie wrócą i powiedzą, że miejsce się nie zmieniło, cały teatr się zmieni, a Kot będzie taki jak był. Chciałbym, żeby tak było. To jest jak nasz Wawel. Trudno sobie wyobrazić Kraków bez tego ponurego zamczyska. I wydaje mi się, że i my mamy takie zamczysko i ono powinno przetrwać – wyjawia Opatowicz.
fot. Włodzimierz Piątek
Komentarze
0