Urodził się w Beunos Aires. Mieszkał w Londynie, USA, we Francji... Dlatego czuje się jakby wciąż był w drodze. W Polsce bywał już wielokrotnie, ale dopiero 29 maja Dominic Miller po raz pierwszy przyjechał do Szczecina i zagrał w Filharmonii, promując swój solowy album „Silent Light” w ramach Szczecin Music Fest.

Najlepszy gitarzysta Stinga

Ten bardzo ceniony gitarzysta pewnie już zawsze będzie znany przede wszystkim jako muzyk towarzyszący Stingowi. Faktycznie współpracuje z nim od 27 lat (od płyty „Soul Cages”) i jest też współautorem jednego z większych hitów Brytyjczyka – „Shape of My Heart”. Dominic Miller gra też z innymi muzykami (m.in. Tiną Turner czy Phillem Collinsem) jako sideman. Poza tym tworzy własne albumy. Ma ich w swoim dorobku już dziewięć.

Miller do Szczecina przyjechał wraz z Milesem Bouldem (perkusja) i Nicolasem Fiszmanem (gitara basowa). W Filharmonii zaprezentował utwory z albumu "Silent Light".

Kompozytorski talent

Ten najnowszy album wydany został przez wytwórnię ECM. To już wskazuje jaki rodzaj jazzu możemy na niej znaleźć, te trzy literki to symbol konkretnej, rozpoznawalnej estetyki. Także tytuł „Silent Light” przywodzi raczej na myśl zdecydowanie delikatniejsze brzmienia. I taki też był ten wieczór, ale nie tylko...

W jego programie znalazły się również nowe utwory, takie jak „Baden”, „Water” – wysublimowane i znakomite technicznie numery, które niewątpliwie dowodzą kompozytorskiego talentu Millera. Na tej ostatniej płycie jest też jego autorska wersja utworu „Fields Of Gold” i także ten utwór został wykonany, wzbudzając oczywiście duże ożywienie wśród publiczności, która wypełniła salę prawie do ostatniego miejsca.

Opowieści o Argentynie

„La belle dame sans regrets”, to jeszcze jeden Stingowy akcent w repertuarze wtorkowego koncertu, ale był też wątek beatlesowski. Muzycy zagrali bowiem „A Day In The Life” i wtedy Dominic Miller  zaintonował frazę wokalną. Później sięgał też po mikrofon i opowiadał o sobie, swojej muzyce i kilkakrotnie komplementował Filharmonię. Powiedział, że występował już w bardzo wielu miejscach, ale ten obiekt wzbudza w nim szczególny zachwyt. Opowiadał też o dzieciństwie w Argentynie (przed wykonaniem utworu opartego na tradycyjnym temacie ludowym z tego kraju), o piłce nożnej i swojej, małej gitarze klasycznej, którą co prawda trudno nastroić, ale ma wiele innych zalet...

Dużo dobrej zabawy

Generalnie był w bardzo dobrym humorze. Stwierdził, że nie ma przygotowanej set listy i dlatego może zagrać praktycznie wszystko, zaskakując pozostałych muzyków. Na scenie było zatem dużo dobrej zabawy i oczywiście dużo dobrego grania. Jazzu, klasyki rocka, ale też fusion. Publiczność doceniła to owacjami na stojąco, a Dominic Miller odwdzięczył się jeszcze podpisując płyty i pozując do zdjęć po koncercie.