Steven Spielberg nie zwalnia tempa. Po sensacyjnej "Czwartej władzy" aplikuje nam propozycję science fiction. "Player One" co prawda w warstwie fabularnej jest kolejną przygodową „młodzieżówką”, ale technicznie i realizacyjnie może zaskoczyć. Przyczynił się do tego m.in. „nasz człowiek” – Janusz Kamiński (autor zdjęć). Efekty współpracy obu panów można zobaczyć m.in. w szczecińskich kinach sieci Helios.

Skok do roku 2045

Początek tego ponad dwugodzinnego, efektownego show, to wprowadzenie w świat niedalekiej przyszłości (roku 2045), zilustrowane hitem Van Halen „Jump”. Faktycznie jest to skok. Skok do czasu, w którym ludzie gnieżdżą się w ograniczonej przestrzeni Błękitnej Planety, a ich egzystencja nie wzbudza raczej pozytywnych wrażeń. Żyją w piętrowych konstrukcjach mieszkalnych i harują na rzecz korporacji eksploatujących ich bezlitośnie, bo zysk jest celem ważniejszym niż wszystko.

Wspaniałe uniwersum

Życie w realu jest zatem nie do zniesienia i każdy egzystuje w nim tylko „tymczasowo”, czekając na moment, kiedy zaloguje się do wirtualu. Najlepszym antidotum na przyziemne problemy i frustracje jest cyfrowy świat OASIS, w którym można być kim się chce, jeżeli zdobędzie się odpowiednią ilość punktów, zamienianych w zasoby. Twórcą tego wspaniałego uniwersum był nadzwyczajnie utalentowany programista James Halliday (w tej roli wystylizowany Mark Rylance, laureat Oscara za rolę w „Moście szpiegów”), który w czasie akcji filmu już należy do przeszłości. Zanim jednak odszedł, zdążył zaprojektować dla graczy bardzo atrakcyjny, ale też skomplikowany challenge.

Gracz numer jeden w walce o władzę

Kto pokona wszystkie trudności i pierwszy zbierze po drodze trzy klucze, ten odnajdzie „easter egg”. To trofeum o wielkiej wartości, bo jego posiadanie pozwoli na uzyskanie prawa do dziedziczenia fortuny Halliday'a i kontroli nad całą OASIS. Chętnych jest oczywiście wielu, a na czoło wyścigu wysuwa się Wade, posługujący się nikiem Parzival (w tej roli Ty Sheridan). Największym jego konkurentem jest korporacja IOI, którą rządzi Nolan Sorrento (Ben Mendelshon). Oni zaś nie cofną się przed niczym, by przejąć OASIS. Oznacza to bowiem tak naprawdę władzę nad całym światem...

King Kong. „Lśnienie” i Atari

W trakcie przygód jakich doświadcza Wade, mamy do czynienia z postaciami, obiektami i pojazdami dobrze znanymi z gier, fabuł i animacji. Godzilla, King Kong, Smuga z Overwatch, to tylko niektóre przykłady. Najwięcej otrzymujemy nawiązań do „Lśnienia” S. Kubricka, bo cała długa sekwencja, to praktycznie cytat (bardzo krwawy) z tego arcydzieła horroru. Muzyka ilustrująca wydarzenia na ekranie, oprócz kompozycji specjalnie stworzonych przez Alana Silvestri, jest zdecydowanie oldschoolowa (utwory Joan Jett, New Order, Twisted Sister czy Bee Gees). Poza tym jest w „Player One” wiele akcentów technologicznych przywołujących stare czasy (choćby konsola Atari 2600).

Gdzie jest człowiek?

Fani popkulturowych bohaterów i gadżetów będą zatem mieli dużo zabawy, ale Spielberg serwuje nam nie tylko atrakcyjną dla oka rozrywkę. Wade jest postacią, która przypomina o tym, że w szalonym kalejdoskopie cudów techniki i oszałamiającego kolorami wirtualu, człowiek jest wartością nie do przecenienia. To nie sprzęt i najświeższe innowacje, czasem dają przewagę nad innymi, ale liczy się jednak umysł, emocje i uczucia. Bez nich ta gra niewiele jest warta... „Player One” jest co prawda według mnie zbyt długi i dlatego dramaturgia nie jest na pewno jego atutem, ale aktorzy, zwłaszcza drugoplanowi (Olivia Cooke, Simon Pegg), podnoszą na szczęście jakość całości.