Pani Zosia, która dwa lata temu odeszła, miała na ręce numer obozowy, zawsze było go widać latem. Co drugi tydzień była w zakładzie Stella, żeby się uczesać. - Kobiety, które tyle przeszły, nie przestają pragnąć czuć się ładniej - mówi Barbara Fischbein, fryzjerka.


Brzask

Stoję w retro salonie fryzjerskiego Stella w centrum miasta. Naprzeciw luster krzesła wyściełane bordowym skajem, na zielonych nóżkach, tak stabilnych, by siedzące na nich klientki, ani drgnęły przy strzyżeniu, pamiętają pierwsze dni tego zakładu czyli rok 1968. - Wszystko w środku zostało zaprojektowane przez mojego ojca a wykonane przez szczecińskich rzemieślników, którzy przychodzili tu z narzędziami do roboty na miejscu - mówi właścicielka Barbara Fischbein.

Włosy wciąż się tu suszy w wielkich suszarkach rozgrzewających głowę, które też mają tyle samo lat co salon. - Są łatwe w naprawie, tata mi je zawsze reperował, przepala się tylko jedna część - mówi fryzjerka. Potem dodaje wesoło: - Podobały się szczecińskim filmowcom, którzy kręcili tu film „Brzask”.

Pani Stella to była gwiazda

Na ścianie wisi plansza z wypisanym ręcznie hasłem „Wspomnienia”. Na brystolu córka nakleiła czarno - białe zdjęcia, na których promienieje otoczona przyjaciółkami blondynka w białym fartuchu. Pani Stella. Pani Stella (właściwie Stefania) najpierw pracowała u fryzjera przy dworcu głównym, potem z siostrą w pawilonie przy Śląskiej otworzyły zakład Stella i Teofila, a na koniec wykupiła połowę lokalu od Haftoplisu przy Więckowskiego 7, gdzie dziś rozmawiamy. - Mama pracowała tu od rana do nocy. A po nocach połykała w domu książki - wspomina córka. Stella to po łacinie gwiazda. - Bo to była gwiazda - potakuje pani Barbara. - Przyciągała klientki, które ją uwielbiały. To one podrzucały jej bestsellery.

W pakamerze pani Barbara szuka urządzenia do ondulacji żelazkowej, takich cieżkich szczypców z żelaza, które się podgrzewało nad palnikiem z denaturatem, którymi jej mama lubiła kręcić francuskie loki, opadające na ramiona dziewczynkom przystępującym do pierwszej komunii. Pokazywała je na wystawie w Muzeum Techniki i Komunikacji.

Broszka pani Barbary

Barbara Fischbein najwięcej nauczyła się podglądając przy pracy mamę. Choć na lalkach uczyła się robić loki, skończyła najpierw Liceum Plastyczne i chciała być grafikiem użytkowym, który projektuje naczynia, meble, żyrandole. Złożyła papiery do Wrocławia, ale odesłali z odmową: bo już ma zawód (technik sztuk plastycznych), bo nie ten rejon (Szczecin podlegał pod Poznań), bo za mało dołączyła prac pokazowych.

Te liczne ufryzowane głowy kobiet na planszach, które dekorują zakład wyszły spod jej pędzla. 14 lat przepracowała w Biurze Projektowym, gdzie w dziale fizjografii robiła mapy, a potem przyszła pracować do mamy i tak czesze pod dobrą gwiazdą od 34 lat. Do białego fartucha wpina broszkę, którą dostała od przyjaciółki, ze złoconym grzebieniem i nożyczkami, między którymi świeci cyrkonia. Śmieje się, że nawet w kościele, przy Wieniawskiego, gdzie w środku wierni siedzą w amfiteatrze, widzi komu kłania się fryzjer.

Włosy w fale i na topielice

Strzyżenie włosów na sucho, ale także z myciem i masażem. Trwała ondulacja i farbowanie włosów lub tylko odrostów. Klientki z kręcącymi się włosami proszą o ich wyprostowanie, a te z prostymi, żeby się choć trochę kręciły.

Kiedyś w salonie Stella był tłok i nie było gdzie usiąść. Panie czekały nawet cztery godziny na nową fryzurę. Na pewno tak było przed Dniem Kobiet. - Kiedyś klientki przychodziły co tydzień się czesać. Pracowały z ludźmi i musiały wyglądać elegancko. Do tego spotkania towarzyskie, zabawy, sylwestry, choinki, na których panie chciały wyglądać - wspomina Barbara Fischbein. - Układały włosy w fale, upinały tapirowane w koki. Poziom pracy był bardzo wysoki. Niedawno oglądałam Miss Polonia, wszystkie uczestniczki miały takie same długie włosy „na topielice”. Do tego dochodzi też, że kobiety się bardzo usamodzielniły, same się czeszą, same sobie malują włosy.

Najpierw Stella była tylko dla pań, teraz strzyżą się tu też panowie - Panowie szybciej reagują na trendy, nowe fryzury podpatrują u piłkarzy - stwierdza fryzjerka.

Pani Barbara opowiada: - Raz przyszedł zarośnięty mężczyzna z prośbą, czy go nie ostrzygę za darmo. Zgodziłam się, nie miałam roboty. Powiedział, że mi to kiedyś zwróci. Po roku przyszedł odstawiony w garniturze i oddał pieniądze. Dostał pracę, tylko nie w Szczecinie, ale jak miał okazję przyjechać, to jest i płaci za tamto strzyżenie.

Zakładów fryzjerskich w Szczecinie jest coraz więcej, młode fryzjerki jak najszybciej chcą być „na swoim”. W zakładzie Stella robi się coraz puściej. Koronawirus uderzył w stare zakłady fryzjerskie z ogromną siłą.

Komu kłania się fryzjer

Bani Basia czesze a klientki opowiadają o swoich problemach. Fryzjer jest jak spowiednik. Każdy włos jest inny, każda głowa inna. Każda głowa jest najważniejsza. - Lubię rozmawiać z klientkami, czuję, że te rozmowy są im potrzebne - mówi Barbara Fieschbein. - Bo my poprawiamy wygląd i psychikę.

Pani Zosia, która dwa lata temu odeszła, miała na ręce numer obozowy, zawsze było go widać latem. Co drugi tydzień była w zakładzie Stella, żeby się uczesać. - Klientki opowiadają takie historie, że co druga powinna o swoim życiu książkę napisać. Przeżyły Syberię, obóz koncentracyjny, gwałt - mówi Barbara Fischbein. - Kobiety, które tyle przeszły, nie przestają pragnąć czuć się ładniej.

Klientka ze szlacheckiego rodu przekazała jej rodzinne przepisy kucharskie: - W domu mama uczyła ją, że najpierw sama musi umieć je przygotować, żeby wiedzieć, co źle zrobi służba.

Do klientek schorowanych albo leżących w łóżku w ostatnich latach swego trudu, pani Basia chodzi do domu, żeby je ostrzyc (starsze panie wracają do fryzur z lat dziecięcych, na pazia, bo się dobrze w nich czuły).

Ceny są okazjonalne - najtańsze jest strzyżenie emerytek i rencistek (one są głównymi klientkami Stelli) na sucho - 25 zł.

Pani Basia najbardziej lubi ten moment na końcu, kiedy w lustrze odbije się błysk zadowolenia w oku klientki: - Celem tej pracy jest uszczęśliwiać ludzi - mówi.