Sytuacja branży gastronomicznej w Szczecinie jest dramatyczna. Mimo to, tylko jeden lokal zdecydował się na otwarcie wbrew obostrzeniom – mowa o restauracji SteakHouse Evil. We wtorkowym programie „Studio wSzczecinie.pl” dyskutowaliśmy o przyszłości gastronomii w mieście oraz tym, jakie będą konsekwencje ewentualnego przedłużenia lockdownu na kolejne miesiące.


„Nie można komuś wbić noż w plecy, potem go wyciągnąć i mówić, że się uratowało życie”

Cierpliwość w branży gastronomicznej kończy się, bo kończą się pieniądze. Lokale zostały zamknięte jako pierwsze – w połowie października, a przedstawiciele rządu zapowiadają, że ich powrót w standardowym trybie będzie możliwy dopiero wiosną. Dla właścicieli restauracji i barów to prawdziwy dramat, ponieważ środki z tarcz finansowych nie pozwalają na pokrycie wszystkich zobowiązań. Jak mówili goście wtorkowego wydania programu „Studio wSzczecinie.pl”, ich straty sięgają kilkuset tysięcy złotych, a miesięczne spadki przychodów przy prowadzeniu działalności „na wynos” i „z dowozem” wahają się od 70 do 90%.

Piotr Piotrowski z restauracji SteakHouse Evil nie ukrywa, że decyzja o otwarciu lokalu podyktowana jest przede wszystkim chęcią przetrwania. – W tym chorym układzie wciąż się mówi o pomocy gastronomii. Ja mam pytanie: jaka pomoc? Pomoc może być dla pogorzelców, powodzian albo dla osoby, która się przewróci na chodniku. Poświęciliśmy naszej pracy serce, jesteśmy zamykani, a nikt nie daje nam rekompensat. Nie można komuś wbić noż w plecy, potem go wyciągnąć i mówić, że się uratowało życie. Nie mamy wyjścia: albo działamy, albo bankrutujemy – mówi właściciel SteakHouse Evil.

Czy w Szczecinie znajdą się kolejni naśladowcy, którzy wbrew obowiązującym restrykcjom będą otwierać swoje lokale? – Jeżeli ludzie krzyczą od miesiąca: „otwieramy się”, a potem słyszą: „nie dostaniecie pomocy” i rezygnują, to jest to ich sprawa. Ja nie chcę pomocy, ja chcę pracować – dodaje Piotrowski.

„Śniadania i lunche to nie jest pierwsza potrzeba”

Krzysztof Rachwalski prowadzący popularną restaurację śniadaniową Spotkanie i cocktail bar Ray przyznaje, że sytuacja jego firmy jest bardzo trudna. Bar został zawieszony i nie wiadomo, czy kiedykolwiek dojdzie do ponownego otwarcia. Po Bożym Narodzeniu młody restaurator zamknął też Spotkanie, ponieważ serwowanie dań na wynos okazało się nierentowne i niesatysfakcjonujące dla klientów.

– Do grudnia staraliśmy się pracować, ale w przypadku śniadań nie zdało to egzaminu. Śniadania i lunche to nie jest pierwsza potrzeba. Ludzie na wynos zamawiają pizzę czy inne dania, które zachowują długo właściwości. Zdecydowaliśmy się zamknąć Spotkanie na czas lockdownu, a cocktail bar jest zamknięty od jesieni i jesteśmy przed podjęciem decyzji o wypowiedzeniu umowy. Generuje koszty, a nadzieja, że otworzymy go wkrótce jest znikoma. W reżimie sanitarnym będziemy mogli przyjąć kilka stolików, a to nie przynosiłoby wystarczających przychodów – tłumaczy Rachwalski.

Restaurator zaznacza, że gdyby posiadał większy lokal, nie wahałby się podjąć decyzji o jego otwarciu.

Kawa z dowozem? „Trwa walka o przetrwanie”

W trudnych sytuacjach znalazły się również kawiarnie. Klienci są przyzwyczajeni do spędzania w nich czasu, ich brak to także brak zysków, a sprzedaż „na wynos” i „z dowozem” w przypadku słodyczy i kawy nie gwarantuje nawet pokrycia kosztów działalności.

– Trwa walka o przetrwanie. Kawa na dowóz nie będzie smakować tak jak kawa w lokalu, ale jakoś musimy sobie radzić – mówi Adam Rosołowski z kawiarni Alternatywnie.

– Odczuwamy znaczny spadek przychodów. Grudzień i styczeń wyglądają źle. Mamy na szczęście stałych klientów, którzy przyjeżdżają specjalnie do nas. To jednak nie jest to samo, co wcześniej. Kawiarnie żyją ludźmi, gwarem i śmiechem – dodaje Alicja Rosołowska.

Lockdown w Polsce potrwa przynajmniej do końca stycznia. Bardzo prawdopodobne jest jednak, że obostrzenia zostaną przedłużone na kolejne tygodnie.