Jeśli ktoś będzie chciał wiedzieć o co chodzi w Southern Rocku, można mu to łatwo wyjaśnić trzema wyrazami: Texas, motocykle i kobiety. Ta muzyka to mocna mieszanka country, bluesa i muzyki rockowej, czyli muzyki najbardziej kojarzącej się z Ameryką.

Międzynarodowa reprezentacja takich brzmień miała okazje zagrać 13 czerwca w klubie Free Blues Club. W zespole Crossfyre gra trzech Finlandczyków, Kanadyjczyk (wokalista i, co ciekawe, profesjonalny wrestler) i tylko jeden rodowity Amerykanin. Mimo tego świetnie kumają klimat tej muzyki i można ich spokojnie przedstawiać jako słownikowy Southern Rock!

Rodeo na spokojnie

Koncert zaczął się z pół godzinną obsuwą, co może być zrozumiałe ze względu na małą frekwencję. Już o g. 21 było może dwudziestu ludzi na sali, a ilość przez cały koncert nie przebiła czterdziestki. W końcu jednak Adrian Malcherek zapowiedział koncert i z backstage'u wyszedł zespół. No, co by tu nie mówić, chłopaki wyglądają srogo. Wszyscy oprócz klawiszowca i basisty w długich włosach, wysocy i postawni, a bębniarza, z którego tuszy żartował sobie wokalista, nie chciałbym spotkać w ciemnej uliczce. Prawdziwi faceci z Teksasu.

Materiał zawierał w głównej mierze utwory z ich dwóch płyt oraz całkiem sporo kowerów „w klimacie”. Można było usłyszeć Jimi'ego Hendrixa, Lynryd Skynryd, ZZ Top, klasyków bluesa i Steve'a Raya Vaughana. Przy tym ostatnim zresztą rozbudziła się publiczność, która przez większość czasu była dość ospała. Owszem, reagowali na gadki wokalisty, który mówił po angielsku (swoją drogą rozbawił mnie bardzo pijany uczestnik, który podczas jednej zapowiedzi utworu zapytał w pełnej konsternacji: „misiu, o czym on gada w ogóle?”), ale większość czasu oglądali artystów w wielkim skupieniu. Jednak kower Vaughana to była nić porozumienia, gdyż po tym publiczność zaczęła klaskać głośniej, a nawet trochę żywiej ruszać głową do motorycznych rytmów oferowanych przez zespół.

Muzycznie, jeśli ktoś zna takie zespoły jak ZZ Top etc. to estetyka może być komuś znana. Pasmo w pełni zapełnione, sekcja rytmiczna operuje niskim basem, gitara pomiędzy wysokimi a niskimi rejestrami, a klawiszowiec korzystał z organ o bardzo wysokim brzmieniu. Takie operowanie brzmieniem wywołuje bardzo rozległe i przestrzenne brzmienie, uzupełniane o tubalny głos wokalisty i chórki basisty. Zresztą wokalnie razem tworzą świetny duet i uzupełniają się w stu procetnach.

Syn kaznodziei

Nawiązanie do klasycznego utworu R'n'B w tym nagłówku nie jest tu użyte bez powodu. Wokalista, nie dość, że jest zawodowym wrestlerem, to jeszcze dodatkowo przyznał, że jest właśnie synem kaznodziei. Jeśli ktoś nie wie, amerykańscy kaznodzieje mają swoją estetykę przemawiania, oraz specyficzną retorykę i emisję głosu, której nie da się pomylić z niczym innym. Było to widać w kontakcie z publicznością, który był bardzo ważnym elementem występu.

Każdy utwór był zapowiedziany mniej lub bardziej donośnym tonem, oczywiście wszystko powiedziane z bardzo teksańskim akcentem. Wokalista podczas tego półtoragodzinnego występu mówił dużo, ale bardzo przyjemnie się tego słuchało. Poruszał tematy związków z kobietami, jazdy na motocyklach, ważnych amerykańskich wartości, sądu ostatecznego i wolnej Polski. Niezły rozstrzał, co nie? Ale o wszystkim opowiadał bardzo stosownie, mniej lub bardziej żartobliwie, operując świetnie barwą i dynamiką głosu do każdego tematu. Wobec publiczności był bardzo uprzejmy, warto też zaznaczyć jego mocną aprobatę dla klubu Free Blues, o którym powiedział, że jest „miejscem dobrym nie tylko dla publiczności, ale i dla muzyka, który ma naprawdę spory komfort podczas grania”. Tu mu trzeba przyznać rację, bo wszystko brzmiało świetnie, a muzycy na scenie czuli się naprawdę dobrze, co było widać.

Zagrali dwa sety z dwudziestominutową przerwą i bis. Atmosfera w klubie była bardzo sympatyczna, ale publiczność potrzebowała trochę czasu aby jakkolwiek zareagować. Co by tu nie mówić, jest to dość egzotyczna muzyka, niezbyt znana w wielkomiejskich rejonach. Aby zespół został właściwie podjęty powinien moim zdaniem zagrać na festiwalu motocyklowym, albo, nie wiem... Godzinę dłużej?

 

Autor: Michał Pasternacki