„Widzę brawa, ale ich nie słyszę!!! – tymi słowami muzycy z rockowego zespołu Black Dogs powitali publiczność zebraną 28 listopada we Free Blues Club.

    Dzień- nie- jak- co- dzień nie tylko ze względu na możliwość zobaczenia wyjących Czarnych Psów na scenie, przede wszystkim okazją do wypicia i zagrania były urodziny wokalisty, Sita. Z tej okazji lokal do połowy wypełniony był rodziną, przyjaciółmi i krewnymi królika (to znaczy, Sita) a druga połowa to ci, którzy przyszli zobaczyć na własne oczy, jak to się wszystko skończy.

 

    Zespół w składzie prostym i skłonie pochylonym to trzech pozytywnie zakręconych panów, pardon- młodzieńców… w osobach SITO- gitara, vocal MICHU- bas i GENERAŁ- perkusja. Uparli się, że będą olewać system i grać andergrandowe kawałki o dziwkach, laniu w mordę, pięknych autach i szybkich paniach, czego oczywiście żadna szanująca się stacja radiowa nie ma odwagi puścić na wizji. Z całą odpowiedzialnością więc za swoje czyny i (nie)pełni władz umysłowych koncert we Free Blues Club zagrali jak zwykle po swojemu -szybko, mocno, rockowo i momentami coverowo, a co najważniejsze – ekspresywnie że hej, butelki z piwem na barze same otwierały się do rytmu. O mocnym wyluzowaniu organów, znaczy się członków grających na scenie świadczy fakt, że nie mieli nic przeciwko bezprawnemu wdarciu się na estradę publiczności i oddaniu swej artystycznej powierzchni na ponętne wygibasy.  

 

    W trakcie trwania koncertu w pewnym momencie to publika przejęła wokal i odśpiewała na nutę weselną gromkie: „Sto lat!”. A później „I jeszcze jeden….”. A później „Sto lat sto lat, niechaj żyje nam….”.A później… później Sito stwierdził, że:  „zdecydowanie musi mieć częściej urodziny”. A Black Dogs muszą częściej dawać koncerty!!