Gdy do redakcji wSzczecinie.pl spływają listy, nie zawsze można spodziewać się długich i wciągających opowieści. Tym razem zaskoczył nas pewien Włoch, który kilkanaście lat temu — jeszcze jako student — zawitał w skromnych progach uniwersyteckiego Domu Marynarza. Postanowiliśmy przetłumaczyć z języka angielskiego przekazane nam opowiadanie, dzięki czemu dziś możemy podzielić się z naszymi czytelnikami jego nietypowymi wspomnieniami. Co więcej, dotyczą one budynku, który właśnie jest rozbierany.

Szczecin. Niedziela, 16 lutego 2003 roku

Dokładnie o godzinie 19.45 pociąg z Berlina wjechał na tory peronu czwartego, tuż obok tabliczki „Szczecin Główny”. Widniejący w tle budynek dworca był brudny i swą nieprzeniknioną szarością nie zachęcał do bliższego zapoznania się z wnętrzem. Gdyby nie całkiem wyraźny napis z nazwą miasta, nic nie wskazywałoby na to, że podróżni trafili do stolicy regionu. Skąpany w sennym świetle ulicznych latarni Szczecin krył w sobie pewną nostalgię, pogłębioną dodatkowo padającym intensywnie śniegiem.

Niewielka grupa młodych osób skierowała się wprost na przystanek tramwajowy, gdzie chwilę później udało im się złapać transport do dalszej części miasta. W wagonie typu Konstal słychać było jedynie dźwięki toczącego się po torach pociągu. Wszyscy pasażerowie siedzieli w ciszy, zatopieni we własnych myślach i ze wzrokiem wbitym gdzieś daleko w przestrzeń za oknem.

Tramwaj minął Bramę Portową, a później Aleję Niepodległości. Powoli stare, poniemieckie budynki zaczęły ustępować miejsca architekturze komunistycznej, jaka z każdej strony okalała Plac Żołnierza Polskiego. Do wagonu wsiadł pijany człowiek w czarnym płaszczu, który niezrażony grobową ciszą rozpoczął swój głośny, alkoholowy monolog, mimowolnie rozbrajając dość ponurą atmosferę. Chwilę później grupa młodych ludzi opuściła tramwaj, wysiadając na przystanku Rayskiego i zostawiając skonsternowanych współpasażerów z rozgadanym jegomościem.

Szli Aleją Malczewskiego, starając się nie zwracać uwagi na zimny, północny wiatr, który docierał do każdego nieosłoniętego zakamarka ich twarzy. Po krótkim spacerze dotarli na miejsce, zatrzymując się przy numerze trzynastym. Był to jedenastopiętrowy budynek z dolną elewacją obłożoną czerwonym klinkierem. Nad przeszklonym wejściem umieszczono napis wykonany z dużych, neonowych liter: DOM MARYNARZA SEAMEN’S HOME. Nie zwlekając zbyt długo, pchnęli podwójne, przyciemniane drzwi i skryli się we wnętrzu, licząc na przynajmniej odrobinę ciepła.

***

Sergio wszedł do środka, trzęsąc się z zimna. Jego ciało przyzwyczajone do łagodnych, sycylijskich zim, nie było gotowe na spacer przy minus dziesięciu stopniach, nieubłaganie widniejących tego wieczoru na szczecińskich termometrach. Cieszył się, że drzwi już się za nim zamknęły, dzięki czemu mógł zostawić nieprzyjazną aurę za bezpieczną barierą. Po lewej stronie dojrzał recepcję, a w niej dwie kobiety, które zdążyły już odnotować obecność nowych gości. Jedna z nich uśmiechnęła się, rzucając krótkie „dobry wieczór”. Był to dla niego zlepek dwóch zupełnie niezrozumiałych słów, które — jak się później okazało, całkiem trafnie — uznał za przywitanie. W tle, z głośników niewielkiego radia wydobywała się piosenka Heleny Majdaniec:

Jutro będzie dobry dzień

Tylko małą prośbę spełń

Gdy na miasto spłynie cień

Przyjdź, przyjdź, przyjdź do mnie jutro

Kobieta skierowała przybyłych do lobby. Tam w oczy rzucił mu się napis „Solarium. 1 godzina = 10 zł”, umieszczony obok ogromnego znaku z palmami. Tuż pod szyldem siedziała nienaturalnie mocno opalona dziewczyna z tlenionymi włosami. Na sobie miała białą koszulkę z napisem „Gucci”, kusą spódniczkę w lamparci wzór, a na nogach kabaretki i buty na wysokim obcasie. Na chwilę przerwała skrupulatne malowanie paznokci, a jej wzrok spotkał się z zagubionym spojrzeniem Sergio. Jej twarz nie wyrażała emocji, nieznajomy nie wywarł na niej żadnego wrażenia. Po chwili wróciła do poprzedniej czynności, zatapiając swe myśli gdzieś pomiędzy buteleczką z lakierem a dołączonym do zestawu pędzelkiem.

Zrobił jeszcze kilka kroków, po czym znalazł się obok niewielkiego sklepiku. W środku można było kupić drobne przekąski, papierosy i coś, co z założenia prawdopodobnie miało przypominać kawę. W całym lobby nie było tłoczno, ale jednak dało się spotkać przychodzących tu studentów. Wtem jeden z nich odezwał się, kierując swoje słowa do stojącego w pobliżu Włocha.

— Przepraszam, nie wiesz może która jest godzina? — zapytał.

Sergio posłał mu pytające spojrzenie i odpowiedział po angielsku.

— Nie mówię po polsku, nie zrozumiałem cię — uśmiechnął się lekko do nieznajomego.

— Ach w porządku! — usłyszał tym razem znajome słowa w języku Szekspira. — Nie wiedziałem. Pytałem tylko o to, która jest godzina — wyjaśnił.

— Piętnaście po dziewiątej — odpowiedział Sergio, spoglądając na zegarek.

Nie spodziewał się kontynuacji tej rozmowy, lecz nieznajomy nie odpuszczał.

— Skąd jesteś? — zapytał z zaciekawieniem.

— Włochy. Sycylia — rzucił w odpowiedzi.

 

Do studentów dołączyła jedna z recepcjonistek, a niewysoki nieznajomy o brązowych włosach i niebieskich oczach powiedział coś do niej szybko po polsku. Ta roześmiała się i jak szalona zaczęła recytować bez ładu wszystkie włoskie słowa, jakie tylko znała: mafia, pasta, mare, buongiorno, la dolce vita, amore, che bella giornata, sempre libera! Jakby tego było mało, z tą samą werwą zaśpiewała:

Sempre libera degg'io

Folleggiare di gioia in gioia,

Vo' che scorra il viver mio

Pei sentieri del piacer!

 

— Mam na imię Radek. Co cię przygnało do zimnej Polski? — nieznajomy przedstawił się, przerywając tym samym spontaniczny występ wokalny kobiety z recepcji.

— Miło mi, jestem Sergio. Przyjechałem spędzić tutaj pięć miesięcy, uczestnicząc w programie Erasmus — odpowiedział szybko.

— Programie Erasmus? — zdziwił się, zdradzając coraz większe zainteresowanie.

— Tak, to taka wymiana uniwersytecka — wyjaśnił Sergio.

— Ale że tutaj? W Szczecinie? Dlaczego? — zdziwienie na twarzy Radka pogłębiało się z każdą sekundą rozmowy.

Nastała chwila ciszy, podczas której Włoch szukał najlepszej odpowiedzi. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego tu jest. Początkowo wybrał zupełnie inny kierunek, a wyjazd do Szczecina wciąż stanowił dla niego spore zaskoczenie. Nawet sama nazwa miasta była jedynie zlepkiem szeleszczących i niepasujących do siebie sylab.

— Ekhem… Wybrałem Szczecin, bo… jest zupełnie inny od mojego rodzinnego miasta. A do tego tani i blisko Berlina — odpowiedział z lekkim zawahaniem. — No tak, jeszcze dlatego, że po prostu uwielbiam miasta z dużymi rzekami pośrodku — uzupełnił po chwili. — W porządku! Polska to świetny kraj, zobaczysz — student przyjął jego wyjaśnienia bez mrugnięcia okiem. — Muszę lecieć, ale spotkajmy się później na moim piętrze, pokój 1003, dobrze? Będę tam z dobrym kolegą — rzucił na pożegnanie.

— Ok, w porządku, przyjdę — Włoch nie znalazł sposobu na to, żeby tym razem odmówić. Co więcej, nawet był ciekaw tego spotkania i być może kilku lokalnych wskazówek, o których mógłby się dowiedzieć już pierwszego dnia pobytu.

 

***

Na trzecie piętro dostał się starą, rozklekotaną windą, która znajdowała się po prawej stronie od recepcji. Wchodząc do kabiny, nacisnął guzik z wytartą cyfrą „3” i po krótkiej jeździe drzwi otworzyły się przed nim, ukazując długi korytarz. Na podłodze leżał szary dywan z geometrycznym wzorem. Ciągnący się w nieskończoność hall oświetlony był nielicznymi, przygaszonymi lampami. Światło z nich padało na rozgadane grupki młodych ludzi, siedzących na wykładzinie i otoczonych całą masą puszek z piwem. Na nowo przybyłego spojrzał siedzący wśród nich chłopak, trzymający gitarę w ręku.

— Człowieku! Chodź do nas, napijemy się! — jego błyszczące oczy jasno zdradzały, że kilka z opróżnionych puszek stało się jego udziałem.

— Pewnie — Sergio coraz bardziej zaczynał cieszyć się z otwartości ludzi, którzy pojawiali się wokół niego. Smutny wizerunek szarego miasta powoli odchodził w niepamięć. — Dajcie mi się tylko rozpakować — powiedział, mijając roześmianą grupkę.

 

Włoch zatrzymał się przed pokojem z numerem 314. W środku zastał ciasny przedpokój, z którego prowadziły drzwi do łazienki. Szary dywan z korytarza został tu zastąpiony innym, w paskudnym, kwiatowym wzorze. W dalszej części pomieszczenia znajdowało się niewielkie łóżko, które dość szczelnie wypełniało przestrzeń. Oprócz tego, w pokoju było jeszcze miejsce jedynie na małe biurko wykonane ze sklejki, a także mikroskopijny stolik nocny, umieszczony tuż pod sporym oknem.

Z korytarza popłynął dźwięk kolejnej, tym razem bluesowej piosenki:

Whisky moja żono, jednak Tyś najlepszą z dam.

Już mnie nie opuścisz, nie, nie będę sam.

Mówią whisky to nie wszystko, można bez niej żyć.

Lecz nie wiedzą o tym ludzie,

Że najgorzej w życiu to,

To samotnym być, to samotnym być.

Gdy Sergio ponownie zjawił się na korytarzu, tym razem już bez walizek, gitarzysta właśnie kończył wygrywać ostatnie akordy.

— Nie przedstawiłem się. Jestem Łukasz! — powiedział, odstawiając gitarę. — Pewnie zastanawiasz się, o czym jest ta piosenka? — zapytał, i od razu zaczął mówić dalej: — To utwór o whisky i pewnej złej relacji, w którą można w życiu wpaść — tłumaczył.

Już po chwili Sycylijczyk został na dobre wprowadzony do towarzystwa. Obok gitarzysty siedziała Basia ze Stargardu, Marek z Gryfina i Ania z Kołobrzegu. Szybko dowiedział się, że Łukasz studiuje prawo i przyjechał do Szczecina z kolejnej miejscowości, której nazwy Włoch nie potrafił wymówić — Świnoujścia. Najwidoczniej chłopak z gitarą należał do gatunku tych osób, którym buzie się nie zamykają, bo — nie zważając na milczenie przybysza — kontynuował swą opowieść o rodzinnym mieście.

— Po drugiej wojnie światowej, Świnoujście, które znajduje się tuż na zachodniej granicy kraju, zostało podzielone na dwie części: niemiecką i polską — z zaangażowaniem przybliżał kolejne wątki historyczne. — W głębi serc czujemy się Polakami, ale moje miasto było przez pewien czas niemieckie, dokładnie tak, jak Szczecin. Część mieszkańców województwa zachodniopomorskiego pochodzi też z dawnych, polskich miast na Ukrainie. Większość tego, co będziesz widział i podziwiał w Szczecinie, zostało zbudowane przez Niemców, ale tutaj nigdy nie zatracono polskiej duszy. Dlatego — i tu aż z wrażenia uderzył dłonią w podłogę — witamy w Polsce!

Sergio szybko zauważył, że część tej pouczającej przemowy była dość mocno podszyta spożytym wcześniej przez przyszłego prawnika alkoholem. Mimo wszystko dobrze było dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki. Porozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym pożegnał się z wesołym towarzystwem i udał na poszukiwanie pokoju 1003.

***

Winda ponownie zatrzymała się, tym razem na dziesiątym piętrze. To właśnie tutaj Sergio spodziewał się znaleźć wspomniany wcześniej przez Radka pokój. Tym razem korytarz był pusty, ale nawet wtedy nie można było liczyć na pełną ciszę. Gdy dotarł do pokoju z napisem 1003, usłyszał charakterystyczne dudnienie muzyki techno. Zapukał. Otworzył mu Radek.

— Witaj w moich skromnych progach! — ucieszył się, uchylając szerzej drzwi.

Sergio kątem oka zauważył siedzącego na parapecie chłopaka. Ten ubrany był w elegancką koszulę i spodnie w kant, które delikatnie opadały na nieskazitelnie czyste i wypolerowane na połysk czarne buty. Nieznajomy przedstawił się.

— Jestem Paweł. Paweł Durka — powiedział uprzejmie i stanowczo zarazem. — Napijesz się z nami? Właśnie przygotowujemy studencką specjalność, czyli „Wściekłego Psa”. To wódka z tabasco i sokiem wiśniowym — wyjaśnił zwięźle, widząc od razu, że Włoch nie ma zielonego pojęcia o takich sprawach.

— Trudno odmawiać gospodarzom — stwierdził Sergio, szukając w myślach wspomnień, kiedy ostatnio tak często ktoś proponował mu alkohol. — Ten wieczór chyba nie skończy się dla mnie dobrze — zażartował.

Paweł udał się do biurka, po czym kilkoma szybkimi ruchami przygotował biało-czerwonego drinka. Wszyscy wznieśli toast, który dla Włocha skończył się atakiem urywanego kaszlu — tabasco było bezlitosne dla początkującego adepta mocniejszych trunków.

— Rozmawialiśmy o mojej jutrzejszej debacie wyborczej. Startuję w następnych wyborach do rady miasta — pochwalił się Paweł. — Pewnie jesteś tym zdziwiony, ale jako młody mieszkaniec Szczecina czuję, że mogę jakoś pomóc w poprawie działania tego miasta. Moim marzeniem jest uczynienie z niego fascynującego miejsca, które będzie największym portem po tej stronie Bałtyku. Uwierz mi, Szczecin może stać się naprawdę pięknym miastem — jego przemowa faktycznie miała w sobie coś, czym pochwalić mogą się jedynie wzięci politycy i osoby chcące nimi zostać.

Na potwierdzenie swoich słów Paweł odłożył pusty kieliszek i sięgnął do szafki, wyjmując z niej spory plakat wyborczy. Dumnie zaprezentował go Włochowi, z nutą samouwielbienia wpatrując się w swój własny wizerunek. Na plakacie wystąpił pod krawatem i w nienagannym garniturze, a tuż pod zdjęciem umieszczone było jego hasło wyborcze: „Przyszłość Szczecina”.

— Jeśli miałbyś kiedykolwiek jakiś problem z biurokracją lub załatwieniem czegoś, to wpadaj do mnie, do pokoju 1015 — zaoferował się. — Zależy mi, aby wszyscy czuli się tu dobrze i swobodnie, więc z chęcią ci pomogę — dodał. — Pewnie, dzięki — odpowiedział Sergio, mile zaskoczony propozycją ledwo co poznanego studenta. — Będę pamiętał.

W momencie, gdy skończył dziękować, do pokoju ktoś zapukał. Milczący do tej pory Radek ponownie wykonał kilka kroków, aby otworzyć drzwi. W progu stanęła zamyślona, niewysoka blondynka. Jej oczy były krystalicznie niebieskie, usta pomalowane czerwoną szminką, a włosy miała upięte w zgrabny kucyk. Gdy tylko w głębi pokoju dojrzała nieznajomego, uśmiechnęła się, a na jej buzi pojawiły się urocze dołeczki.

— Cześć, jestem Magda — przedstawiła się, zmuszając Sergio do zapamiętania kolejnego imienia tego wieczoru. — Dopiero przyjechałeś do Domu Marynarza?

— Tak, jestem Sergio, z Włoch.

— To słuchaj, koniecznie musisz wejść na taras i zobaczyć cudowny widok na Szczecin, jaki stamtąd się rozciąga. Nie byłeś jeszcze na dachu, prawda? — zapytała.

Sycylijczyk na myśl o ujemnej temperaturze panującej na zewnątrz aż się wzdrygnął.

— Nie byłem, ale obawiam się, że jeśli wyszedłbym tam teraz, to z pewnością wrócę jako sopel lodu — zażartował.

— Och, nie pękaj! — w jej głosie czuć było lekkość i rozbawienie.

Powiedziawszy to, Magda chwyciła Włocha za rękę i pociągnęła go w kierunku schodów.

 

***

Na jedenastym piętrze czteroosobową grupkę studentów powitała kobieta ubrana w ludowy strój. Obsługiwała ona gości znajdującej się tu restauracji. Po krótkiej wymianie zdań w języku polskim wskazała im drogę na dach.

Z tarasu widokowego rozpościerał się piękny widok na Szczecin pokryty świeżym, białym puchem. Polacy, trzęsąc się z zimna, zaczęli przekrzykiwać się nawzajem, wskazując Włochowi kolejne punkty w oddali. W świetle miejskich latarni dało się dojrzeć Zamek Książąt Pomorskich i monumentalne Wały Chrobrego. Nieco bliżej widniał ciemniejszy obszar Parku Żeromskiego, pełnego — o tej porze roku bezlistnych — drzew. Połączony był z ulicą Malczewskiego, przy której mieścił się Dom Marynarza. Sergio zdążył jeszcze dojrzeć taksówkę jadącą w kierunku Matejki, a także człowieka owiniętego w czarny płaszcz i z mozołem przedzierającego się przez zasypaną alejkę pobliskiego parku. Widok na panoramę był wspaniały, lecz nawet wypity alkohol nie był w stanie ogrzać Sycylijczyka na tyle, by ten mógł spędzić na dachu choć chwilę dłużej. Pożegnał się ze swoimi kompanami i postanowił udać do swojego nowego pokoju numer 314.

***

Przez małe okienko windy Sergio obserwował krajobraz kolejnych pięter.

Dziewiąte. Na podłodze siedziały dwie dziewczyny, pokazywały sobie jakiś przedmiot i prowadziły ożywioną rozmowę.

Ósme. We wspólnej kuchni przebywały dwie osoby, popijając piwo „Bosman” i gotując jednocześnie coś na kuchence.

Siódme. Korytarz był pusty. Jedynie lekkie światło wydobywało się przez uchylone drzwi pokoju 708.

Szóste.

Piąte. Sergio poczuł silny wstrząs i upadł. Gdy udało mu się wstać, za szybą zobaczył uśmiechniętą buzię Magdy. Zaczął uderzać w metalowe drzwi windy, wołając o pomoc. Dziewczyna nie przejęła się jego krzykami, lecz ze spokojem powiedziała:

— To koniec.

— Przestań, nie zostawiaj mnie! — Sergio zawołał rozpaczliwie, próbując utrzymać równowagę przy następujących kolejno po sobie wstrząsach.

Budynek się walił. Za chwilę po Domu Marynarza miała zostać jedynie kupa gruzu, lecz Sergio niestrudzenie naciskał kolejne przyciski, mając mimo wszystko nadzieję na to, że winda ruszy. Chwilę później ostatni wstrząs pogrążył go w całkowitej ciemności.

***

Szczecin. Niedziela, 27 października 2019 roku

Sergio obudził się cały spocony w mieszkaniu przy ulicy Koński Kierat. Okna tego miejsca wychodziły na plac Orła Białego. Włoch powoli dochodząc do siebie, zdał sobie sprawę, że gdy w 2003 roku przebywał w Szczecinie na kilkumiesięcznym pobycie w ramach programu Erasmus, to nigdy nie dotarł w te rejony. To dziwne — pomyślał — przecież Pałac „Pod Globusem” i znajdująca się tuż przed nim fontanna z orłem, są wspaniałymi, pięknymi obiektami.

Swój nocny koszmar postanowił odreagować, wychodząc na spacer. Niedzielne ulice Szczecina były o tej porze całkowicie puste. Gdzieś w oddali przejechała tocząca się wolno śmieciarka, a gdy i ona zniknęła z horyzontu, cisza ponownie zaczęła odbijać się echem od tutejszych kamienic.

Sycylijczyk przeszedł ulicą Mariacką, mijając przy okazji Bramę Królewską. Chwilę potem jego oczom ukazał się widok nowoczesnego budynku filharmonii, którego biała, minimalistyczna fasada stała się symbolem architektonicznych przemian w mieście. Idąc ulicą Matejki, spojrzał w lewą stronę i przypomniał sobie ścianę szarych bloków, które teraz stały tu odnowione w pięknych, biało-czerwonych barwach.

Szedł dalej, a jesienny krajobraz Parku Żeromskiego objawiał się tumanami liści, wznoszonymi tu i ówdzie przez hulający w alejkach wiatr. Po chwili samotnego spaceru dotarł na róg ulicy Malczewskiego. Tam zobaczył znajomy, neonowy szyld, który dziś brzmiał: DOM M RYNARZA SEAMEN’ HOME. Brak dwóch liter w napisie był dość wymowny, a gdy tylko Sergio doszedł do drzwi budynku, jego obawy się potwierdziły — Dom Marynarza świecił pustkami i wyglądał na całkowicie opuszczony.

— To smutne, prawda? — usłyszał dobiegające z prawej strony, zadane po polsku pytanie.

Szybko wytłumaczył przybyszowi, że w języku polskim nie jest zbyt biegły. W odpowiedzi usłyszał angielskie słowa.

— To smutne, że to miejsce stoi opuszczone. Sławny Dom Marynarza — powiedział mężczyzna z nutami nostalgii, złości i przekory w głosie.

— Tak. Ja mam z tym budynkiem związane piękne wspomnienia, mieszkałem tu jako student w 2003 roku. Wtedy po raz pierwszy przyjechałem do Polski na program Erasmus — wytłumaczył Sergio.

Nieznajomy pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym zaczął opowiadać.

— Większość mieszkańców Szczecina, szczególnie tych starszych, doskonale zna to miejsce. Zanim jeszcze zaczęło pełnić funkcję akademika, było świetnym hotelem, otwartym dla osób pragnących kontaktu z kulturą. W 1972 roku budynek ten uznano nawet za najlepszy przykład ówczesnej, nowoczesnej architektury. Cztery lata wcześniej zaprojektowała go słynna grupa architektów, znanych jako „Warszawskie Tygrysy”. Kiedyś działała tu sala konferencyjna, kino, teatr, siłownia i biblioteka. Szczecinianie najbardziej pamiętają niesamowite imprezy, które odbywały się tu na sylwestra i w okresie karnawału. Mój ojciec w swoich czasach uniwersyteckich chadzał do baru na ostatnim piętrze, spędzając w ten sposób weekendowe noce — opowiadał.

— A potem? Dlaczego dziś jest tu tak pusto? — zapytał zaintrygowany Włoch.

— Uniwersytet musiał zamknąć to miejsce w 2012 roku, ponieważ zabrakło pieniędzy na doprowadzenie jego stanu technicznego do pełnej zgodności z przepisami pożarowymi — wyjaśnił nieznajomy. — Chwilę później sprzedano go prywatnej firmie deweloperskiej, która prawdopodobnie lada dzień wyburzy ten obiekt — dodał.

— Tylko po co? Nie prościej byłoby go wyremontować i zatrzymać kawałek historii dla przyszłych pokoleń? — Sergio nie przestawał się dziwić.

— To nie takie proste. W Polsce teraz bardziej opłaca się coś zniszczyć, aby na miejscu móc postawić nowy wieżowiec lub kolejne centrum handlowe — wyjaśnienie podszyte było ogromnym żalem. — Kilka lat temu jedna z takich firm kupiła budynek z podobną historią, czyli hotel Neptun. Zgadnij, co dziś stoi na jego miejscu? Tak, właśnie galeria handlowa.

— Naprawdę nie istnieje żaden sposób, żeby powstrzymać to szaleństwo? — w głosie Włocha czuć było ostatnią iskrę nadziei. — Może da się jednak uratować Dom Marynarza?

— Nie sądzę. Ludzie wypowiedzieli się w tej sprawie, stwierdzając, że to będzie dobra zmiana. Do tego żyjemy w kapitalistycznym państwie, gdzie bardzo często pieniądz bierze górę nad sentymentami. — wyjaśnił. — Poza tym miejsce to stoi puste od siedmiu lat i powoli jego stan techniczny zaczyna być niepokojący. To może przesądzić o sprawie.

Sergio wymienił z nieznajomym jeszcze kilka uwag, po czym spojrzał — być może po raz ostatni — na Dom Marynarza, po czym ruszył w kierunku rzeki. Jak nic, nie podobała mu się myśl o tym, że dzisiejszy koszmar w pewnym stopniu się ziści, a jego namacalne, dawne wspomnienia, zostaną zastąpione czymś nowym.

Na rogu ulic Malczewskiego i Parkowej znalazł piekarnię połączoną z kawiarnią. Zamówił mocną kawę i pączka, uregulował rachunek i udał się do stolika. Siadając, spojrzał w górę na obraz wiszącego tam telewizora. Na ekranie, w czarnym i białym kolorze, pojawiła się polska królowa twista, ze swoją wpadającą w ucho piosenką. Z głośników popłynęły pełne nadziei słowa: „Jutro będzie dobry dzień […]”.

Autor: Aurelio Gambadoro

Tłumaczenie: Daniel Demarczyk