Opuszczona okolica, egipskie ciemności, chybotliwe drewniane schody a wokół ruiny wysadzonych przęseł. Tak tuż po wojnie wyglądał wieczorami teren wokół wiaduktu przy ul. Druckiego-Lubeckiego. Nic dziwnego, że to miejsce szybko obrosło mrocznymi legendami i dorobiło się przerażającej nazwy – doliny śmierci.

Dziś ta nazwa powoli odchodzi w zapomnienie. Ale jeszcze długo po wojnie była powszechnie używana przez mieszkańców. Wszystko przez historie o częstych napadach, do których miało dochodzić w tym miejscu, w drugiej połowie lat 40. XX wieku.

Wojenne zgliszcza

Przed wojną wiadukt nad terenami przeznaczonymi pod rozbudowę stoczni Vulcan nazywał się Stahlbrücke. Jeździły tamtędy tramwaje, które przeniesiono z dzisiejszej ul. Ludowej, by nie przeszkadzały w rozwoju stoczni (która i tak upadła pod koniec lat 20., a produkcja wróciła dopiero w 1938 r., gdy zaczęto tam budować m.in. okręty podwodne).


 

Teren wokół ogołociły w czasie wojny alianckie naloty. Zrównana z ziemią została np. zabudowa pobliskiej ul. Kołobrzeskiej, która nigdy nie została odbudowana. Według niektórych przekazów uszkodzone miały zostać wtedy również przęsła wiaduktu. Inne źródła twierdzą jednak, że zostały wysadzone dopiero przez wycofujące się wojska niemieckie.

Faktem jest, że w 1945 roku w okolicach ul. Druckiego-Lubeckiego dominowały wojenne zgliszcza. Dwa wysadzone przęsła (z 9-przęsłowego wiaduktu) sprawiły, że główna trasa łącząca północne dzielnice miasta ze śródmieściem była nieprzejezdna. Polska administracja nie miała środków na szybką odbudowę wiaduktu.

Przed wojną wiadukt przy ul. Druckiego-Lubeckiego nazywał się Stahlbrücke i jeździły tamtędy tramwaje / foto: sedina.pl

Napady i groźna nazwa

W zajezdni na Golęcinie zostały poniemieckie tramwaje, więc dość szybko uruchomiano trasę dowożącą pasażerów z północnych dzielnic do zniszczonego wiaduktu. Pierwszy skład linii nr 6 wyruszył na trasę 5 czerwca 1946 roku. Po drugiej stronie wyrwy na podróżnych czekał tramwaj jadący w stronę śródmieścia. Najpierw była to „siódemka”, później „piątka”. Wcześniej trzeba było jednak zejść na dół i przejść wśród zniszczonych przęseł. Tam w ciemnościach mieli czaić się rabusie. Napady były smutną codziennością w niespokojnym, powojennym Szczecinie. Ale to właśnie o tym, a nie innym miejscu, zaczęto mówić jako o dolinie śmierci.

„Szczególnie złą sławę zyskała tak zwana dolina śmierci.[…] Odbywało się tu przesiadanie, polegające na zejściu prowizorycznymi schodami pod ruiny zwalonego mostu w osi ulicy Lubeckiego i ponownym wspinaniu się po skarpie w górę. Brak oświetlenia dodatkowo sprzyjał napadom w tym miejscu, które na długo zyskało sobie to groźne miano” –  napisał prezydent Piotr Zaremba we „Wspomnieniach prezydenta Szczecina, 1945-1950”.


Zabudowa ul. Kołobrzeskiej. Wojnę przetrwał tylko wiadukt nad ul. Druckiego-Lubeckiego / sedina.pl

Egipskie ciemności i wypadki

W gazetach z tamtych czasów trudno jednak znaleźć informacje o napadach czy morderstwach w tej okolicy. Jest za to artykuł o nieszczęśliwych wypadkach spowodowanych przez prowizoryczną infrastrukturę łączącą zniszczone fragmenty ulicy. W 1947 r. pisał o nich redaktor J. Frenkiel z „Głosu Szczecińskiego”:

„Schody to istny dziwoląg. Zasadzka czyhająca na nieostrożne nogi przechodniów. Strome, zmurszałe i… ruchome. […] Zaznaczyć trzeba, że most, schody i cała trasa pogrążone są w egipskich ciemnościach. Zdarzył się tu szereg nieszczęśliwych wypadków i niewątpliwie przy istniejącym stanie rzeczy będzie ich więcej” – ostrzega dziennikarz.

Pofabryczny budynek w środku jako jedyny przetrwał wojnę. Zdjęcie datowane na 1925 r. / sedina.pl

 

Wyolbrzymione wspomnienia?

W maju 1950 roku tramwaje „puszczono” nową trasą. Z ul. Nocznickiego do Ludowej przejeżdżały przez teren stoczni. Ominięto zniszczony wiadukt i niekomfortowa przesiadka nie była już konieczna. Miejska legenda o dolinie śmierci pozostała jednak w świadomości mieszkańców.

„Ale choć „dolina śmierci” przestała być już groźna – to jednak przez wiele jeszcze lat ustna tradycja przekazywała wyolbrzymione w swej grozie wspomnienia związane z tą dzielnicą. Podobne plotki miały zawsze krótkie nogi, lecz żywot długi” – wspominał prezydent Piotr Zaremba.

 

Przed wojną tereny pod wiaduktem przygotowano pod rozwój stoczni Vulcan. Zdjęcie prac niwelacyjnych terenu datowane na 1925 r. / sedina.pl

Oświetlenia wciąż tam nie ma

W 1962 roku wykonano kapitalny remont wiaduktu. Co ciekawe nie odbudowano zniszczonych przęseł. Zamiast nich wykonano nasyp. Tory pozostawiono, ale tramwaje nigdy tam już nie wróciły. Od lat nie jeżdżą już też przez tereny stoczniowe. Od ul. Nocznickiego jadą ul. Stalmacha i ul. Druckiego-Lubeckiego, a przed wiaduktem skręcają w kierunku ul. Ludowej w miejscu dawnej ul. Dobromiry.

Dziś dawna dolina śmierci już nie budzi negatywnych skojarzeń. Od lat są w niej ogródki działkowe, a na dawnych terenach stoczniowych działa kilka firm. Wkrótce warszawski deweloper JW Construction wybuduje tam centrum logistyczne. Po renowacji świetnie prezentuje się przedwojenny pofabryczny budynek (cudem przetrwał bombardowania). Działa w nim firma zajmująca się rozwiązaniami instalacyjno-grzewczymi.

Tylko na samym wiadukcie wieczorami wciąż jest nieprzyjemnie. Nigdy nie zainstalowano tam oświetlenia.


 

Zdjęcia sprzed kilku lat wykonane przez Dagnę Drążkowską: