Dokładnie tak jak w tytule... Pojawiło się błoto, ale nie powstało z powodu zaniedbań gospodarzy tego pięknego obiektu. Nie była to także „sprawka” publiczności, która zasiadła tego wieczoru w sali kinowo-teatralnej. Błoto to nazwa zespołu, który 9 października zagrał w Willi Lentza. Grupa ma na koncie już trzy płyty i coraz mocniejszą pozycję na polskiej scenie jazzowej i alternatywnej.
Początki u Skawińskiego
Zespół powstał jako poboczny projekt czterech muzyków dobrze już znanej formacji EABS. W przerwie między występami postanowili oni niemalże ad hoc zawiązać osobny skład i znaleźć wolne studio nagraniowe, w którym udałoby się zarejestrować materiał na płytę. Po wykonaniu kilku telefonów trafili do Maska Studio w Gdańsku, należącego do Grzegorza Skawińskiego i tam w sierpniowy weekend, trzy lata temu, stworzyli muzykę na album nazwany później „Erozje”.
Pierwszy raz w Szczecinie
Ci muzycy to: Marek Pędziwiatr (klawisze/syntezatory), Paweł Stachowiak (bas), Marcin Rak (perksuja), Olaf Węgier (saksofon tenorowy i sopranowy). W Szczecinie bywali już wiele razy z EABS, ale pod szyldem Błoto wystąpili tu po raz pierwszy. Dla lokalnych fanów, którzy znają ich studyjne nagrania, była to dobra okazja, by usłyszeć te kompozycje w jeszcze bardziej energetycznej i soczystej formie.
Trans, progresja i kosmiczna elektronika
Panowie otworzyli swój występ utworem „Chryja”, rozpoczynającym ostatni ich album „Kwasy i zasady” (nagrany w studio, także stworzonym przez znaną postać, tzn. Izabelę Skrybant-Dziewiątkowską). Od pierwszych minut można było się przekonać, że to nie będzie muzyka łatwa i lekkostrawna. Muzycy zespołu Błoto preferują zaawansowaną improwizację, na pograniczu transu, uszlachetnionego progresją i kosmiczną elektroniką, a co pewien czas w ich grze daje znać o sobie także hip-hopowy puls. Z takich składników tworzą przekaz bardzo absorbujący, a przede wszystkim niepokorny i nieszablonowy.
Nasze ludzkie przywary
Kolejne kompozycje z nowej płyty – „Prostota”, „Umiar”, „Mitomania” oraz starsze takie jak „Mady” czy „Kałuże” – zagrane tego wieczoru coraz bardziej pobudzały do reakcji i myślę, że gdyby zespół wystąpił w jakimś klubie, to zapewne sprowokowałby widzów do jeszcze bardziej aktywnego odbioru, a nawet tańca. Rolę konferansjera pełnił Marek Pędziwiatr („ukrywający” się pod pseudonimem Latarnik) i to on opowiedział o idei nowych nagrań, ilustrujących nasze ludzkie przywary oraz sposoby ich neutralizowania – choćby poprzez pokorę czy autentyzm, które dały tytuły utworom z drugiej części płyty.
Hip-hopowy przelot i elektryzujący finał
Niewątpliwie autentyzmu nie można tej muzyce odmówić. Błoto znakomicie bawi się konwencjami i stylami, uciekając od melodyjnych schematów i grając po prostu, to co jego muzycy lubią, a na co w EABS chyba nie starczyłoby miejsca. Latarnik w pewnym momencie pozwolił sobie także na wokalny przelot, urozmaicając występ hip-hopowymi wersetami po angielsku, a w finałowej części występu wszyscy zagrali długi, elektryzujący temat, „rozciągnięty” przez improwizowane frazy, nagrodzony owacjami przez widzów, wśród których byli znani szczecińscy muzycy (m.in. Łona i Webber).
Publiczność mogła po występie porozmawiać z członkami „błotnistego” kwartetu, kupić płyty, a także zwiedzić willę, co było dla wielu osób niemałą atrakcją, gdyż znalazły się tu po raz pierwszy. Mam nadzieję, że podobne, muzyczne okazje będą się zdarzały coraz częściej.
Dodawanie komentarzy pod tym artykułem zostało zablokowane.